- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
bella Italia dz. 9 Klątwa San Marino
Poniedziałek, 1 września 2014 | dodano:14.09.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 38.80km
- Czas: 03:14
- VAVG 12.00km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temp.: 13.0°C
- Podjazdy: 1067m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
San Marino - Carpegna
W nocy straszliwa burza i ulewa.
Rano nadal pada, raz mży, raz leje i zimno.
Bardzo długo się guzdraliśmy ze zwijaniem obozu, ale zostawanie w tym chorym państwie - mieście, w którym strach się gdziekoliwiek ruszyć, bo w każdą stronę minimum 12% nachylenie :P a nie wiadomo, gdzie jest najbliższy sklep, żadnemu z nas się nie podobało. W dodatku na recepcji pracował straszliwy burak - Polak :] który najwidoczniej miał chętkę zawierać z nami bliższą znajomość i nam zawracać głowę swoją dość beznadziejną osobą.
W końcu zwinęliśmy mokry obóz i... przenieśliśmy się do kempingowego baru :D
Tam trochę posiedzieliśmy, zmieniliśmy gumę w przednim kole Treka, zjedliśmy coś ciepłego (jakieś takie kanapko - tortille) i w końcu postanowiliśmy jechać. Ja niezbyt chętnie, ale co miałam robić. Zostać tu na pewno nie chcę, a ulewa coraz większa, według prognoz ma tak lać cały tydzień, dziękuję bardzo, trzeba stąd spadać.
W końcu pojechaliśmy, poza kempingiem okazało się, że poza niewiarygodną ulewą jeszcze bardzo mocno wieje, a do tego podjazd 12%. Przyznam, że to było ponad moje nerwy. W takich chwilach jestem zdumiona ile znam niecenzuralnych słów :D:D ale wtedy nie było mi zupełnie do śmiechu;)
Zatrzymaliśmy się w McDonaldzie, cali przemoknięci, chociaż ujechaliśmy może 3 km. M. pojechał zdobywać sobie biga San Marino, a ja ociekałam :P
Kiedy w końcu wrócił ruszamy dalej, uciec z tego przeklętego San Marino, które ciągnie się w nieskończoność i uciec na drugą stronę gór, gdzie miała być lepsza pogoda.
No więc jedziemy w deszczu, raz większym raz jeszcze większym, czasem wieje tak,że chybocze rowerem. Kiedy z obu stron robi się pole muszę zejść i poprowadzić rower, bo chce mnie przewrócić.
Podjazd w deszczu i takiej wichurze jest straszny, ale jeszcze gorszy jest zjazd, kiedy deszcz leje prosto w twarz i oczy.
Jest po prostu masakrycznie, jesteśmy cali, caluteńcy mokrzy.
Docieramy w końcu do Carpegni, gdzie bierzemy na kempingu bungalow za 20 euro, tanio:))
Jest tu ciepło (nagrzaliśmy gazem z kuchenki :P), możemy się wreszcie przebrać w suche rzeczy, ogrzać. Mamy też wino, zrobiliśmy malutkie zakupy w sklepiku przed miastem.
Ciekawe co myśleli sobie o nas ludzie widząc nas w tym deszczu i takich zmokniętych :P
Niestety w międzyczasie okazało się, że M. zostawił ładowarkę do epapierosa w San Marino... Dziewczyna z recepcji ma ją odesłać na post restante do Orbetello, ale zanim tam będziemy to jeszcze kilka dni..
Koszmarny dzień. Dobrze, że się skończył przyjemnym noclegiem (chociaż pod prysznicem znalazłam pająka wielkości mojej dłoni, nie przesadzam;), szczęście, że nie był to jedyny prysznic :P, no i prysznice na żetony, niefajnie, ale dało się umyć bez problemu w sumie:) )
W nocy straszliwa burza i ulewa.
Rano nadal pada, raz mży, raz leje i zimno.
Bardzo długo się guzdraliśmy ze zwijaniem obozu, ale zostawanie w tym chorym państwie - mieście, w którym strach się gdziekoliwiek ruszyć, bo w każdą stronę minimum 12% nachylenie :P a nie wiadomo, gdzie jest najbliższy sklep, żadnemu z nas się nie podobało. W dodatku na recepcji pracował straszliwy burak - Polak :] który najwidoczniej miał chętkę zawierać z nami bliższą znajomość i nam zawracać głowę swoją dość beznadziejną osobą.
W końcu zwinęliśmy mokry obóz i... przenieśliśmy się do kempingowego baru :D
Tam trochę posiedzieliśmy, zmieniliśmy gumę w przednim kole Treka, zjedliśmy coś ciepłego (jakieś takie kanapko - tortille) i w końcu postanowiliśmy jechać. Ja niezbyt chętnie, ale co miałam robić. Zostać tu na pewno nie chcę, a ulewa coraz większa, według prognoz ma tak lać cały tydzień, dziękuję bardzo, trzeba stąd spadać.
W końcu pojechaliśmy, poza kempingiem okazało się, że poza niewiarygodną ulewą jeszcze bardzo mocno wieje, a do tego podjazd 12%. Przyznam, że to było ponad moje nerwy. W takich chwilach jestem zdumiona ile znam niecenzuralnych słów :D:D ale wtedy nie było mi zupełnie do śmiechu;)
Zatrzymaliśmy się w McDonaldzie, cali przemoknięci, chociaż ujechaliśmy może 3 km. M. pojechał zdobywać sobie biga San Marino, a ja ociekałam :P
Kiedy w końcu wrócił ruszamy dalej, uciec z tego przeklętego San Marino, które ciągnie się w nieskończoność i uciec na drugą stronę gór, gdzie miała być lepsza pogoda.
No więc jedziemy w deszczu, raz większym raz jeszcze większym, czasem wieje tak,że chybocze rowerem. Kiedy z obu stron robi się pole muszę zejść i poprowadzić rower, bo chce mnie przewrócić.
Podjazd w deszczu i takiej wichurze jest straszny, ale jeszcze gorszy jest zjazd, kiedy deszcz leje prosto w twarz i oczy.
Jest po prostu masakrycznie, jesteśmy cali, caluteńcy mokrzy.
Docieramy w końcu do Carpegni, gdzie bierzemy na kempingu bungalow za 20 euro, tanio:))
Jest tu ciepło (nagrzaliśmy gazem z kuchenki :P), możemy się wreszcie przebrać w suche rzeczy, ogrzać. Mamy też wino, zrobiliśmy malutkie zakupy w sklepiku przed miastem.
Ciekawe co myśleli sobie o nas ludzie widząc nas w tym deszczu i takich zmokniętych :P
Niestety w międzyczasie okazało się, że M. zostawił ładowarkę do epapierosa w San Marino... Dziewczyna z recepcji ma ją odesłać na post restante do Orbetello, ale zanim tam będziemy to jeszcze kilka dni..
Koszmarny dzień. Dobrze, że się skończył przyjemnym noclegiem (chociaż pod prysznicem znalazłam pająka wielkości mojej dłoni, nie przesadzam;), szczęście, że nie był to jedyny prysznic :P, no i prysznice na żetony, niefajnie, ale dało się umyć bez problemu w sumie:) )
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!