- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Marsylia - Barcelona dz. 5
Piątek, 26 czerwca 2015 | dodano:12.07.2015 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 75.80km
- Czas: 04:10
- VAVG 18.19km/h
- VMAX 47.50km/h
- Temp.: 38.0°C
- Podjazdy: 552m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Le Vigan - Montpellier
Planowaliśmy lekki dzień z przerywnikiem w postaci popluskania się w rzece...
Rzeka miała być zaraz po podjeździe więc super, a do tego kolejny koszmarnie upalny dzień.
Kiedy dotarliśmy do rzekomej drogi do rzeki nic nie wskazywało na to, żeby prowadziła do jakiejkolwiek wody... sucha, żwirowa dróżka między wyschniętymi, kłującymi krzakami i wypalonymi, żółtymi kępkami trawy. Nie za bardzo miałam ochotę iść, zwłaszcza, że górka, którą podjechaliśmy w upale trochę mnie rozdrażniła. Poza tym widząc wspinającą się dróżkę nie wróżyłam nam świetlanej przyszłości ;) No ale M. prosił, więc nie było rady, wzięliśmy z litr picia (!!!) i poszliśmy. Właściwie to M poszedł, a się powlokłam nadąsana za nim ;)
Szliśmy i szliśmy, przeszliśmy wyschnięte koryto rzeki, ale szliśmy dalej.
A dróżka wyprowadziła nas na uroczą zieloną polanę, po czym zmieniła się w drogę wspinaczkową po kamieniach, w pełnym słońcu.
Najpierw długo w górę, potem w dół, po kamorach, ziemi, korzeniach...
To było nawet fajne, gdyby nie to, że prażyło niemiłosiernie a my mieliśmy stanowczo za mało picia...
Dotarliśmy wreszcie do koryta i wymytych wodą studni... totalnie wyschniętych... na kamieniach siedział za to pan z brodą i kijem.
Miejsce było niesamowite, tylko my zupełnie nie tego od niego oczekiwaliśmy, wymęczeni ruszyliśmy wzdłuż koryta, że niby mamy nim dojść tam, skąd przyszliśmy. Nie powiem, że od razu wydało mi się to niemożliwe :]
No ale poszliśmy... a koryto zmieniło się w studnie nie do przejścia, "szlak" był zbyt stromy, po w zasadzie gładkiej ziemi, zmęczeni i wyczerpani nie mieliśmy ani siły ani ochoty z tym walczyć..
Wróciliśmy więc drogą, którą tu dotarliśmy.. kompletnie wyczerpani...
Ale los się nad nami zlitował i w drodze do Montpellier natrafiliśmy na straganik z owocami, w którym w lodówce czekały na nas małe połóweczki zimnych arbuzów :))
Planowaliśmy lekki dzień z przerywnikiem w postaci popluskania się w rzece...
Rzeka miała być zaraz po podjeździe więc super, a do tego kolejny koszmarnie upalny dzień.
Kiedy dotarliśmy do rzekomej drogi do rzeki nic nie wskazywało na to, żeby prowadziła do jakiejkolwiek wody... sucha, żwirowa dróżka między wyschniętymi, kłującymi krzakami i wypalonymi, żółtymi kępkami trawy. Nie za bardzo miałam ochotę iść, zwłaszcza, że górka, którą podjechaliśmy w upale trochę mnie rozdrażniła. Poza tym widząc wspinającą się dróżkę nie wróżyłam nam świetlanej przyszłości ;) No ale M. prosił, więc nie było rady, wzięliśmy z litr picia (!!!) i poszliśmy. Właściwie to M poszedł, a się powlokłam nadąsana za nim ;)
Szliśmy i szliśmy, przeszliśmy wyschnięte koryto rzeki, ale szliśmy dalej.
A dróżka wyprowadziła nas na uroczą zieloną polanę, po czym zmieniła się w drogę wspinaczkową po kamieniach, w pełnym słońcu.
Najpierw długo w górę, potem w dół, po kamorach, ziemi, korzeniach...
To było nawet fajne, gdyby nie to, że prażyło niemiłosiernie a my mieliśmy stanowczo za mało picia...
Dotarliśmy wreszcie do koryta i wymytych wodą studni... totalnie wyschniętych... na kamieniach siedział za to pan z brodą i kijem.
Miejsce było niesamowite, tylko my zupełnie nie tego od niego oczekiwaliśmy, wymęczeni ruszyliśmy wzdłuż koryta, że niby mamy nim dojść tam, skąd przyszliśmy. Nie powiem, że od razu wydało mi się to niemożliwe :]
No ale poszliśmy... a koryto zmieniło się w studnie nie do przejścia, "szlak" był zbyt stromy, po w zasadzie gładkiej ziemi, zmęczeni i wyczerpani nie mieliśmy ani siły ani ochoty z tym walczyć..
Wróciliśmy więc drogą, którą tu dotarliśmy.. kompletnie wyczerpani...
Ale los się nad nami zlitował i w drodze do Montpellier natrafiliśmy na straganik z owocami, w którym w lodówce czekały na nas małe połóweczki zimnych arbuzów :))
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!