- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
W bałkańskim kotle dzień 2
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.19km
- Czas: 06:31
- VAVG 18.75km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temp.: 34.0°C
- Podjazdy: 947m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pecs - Drenovac Przelecz Nevoljas - Velika
Nim rankiem M. wyruszył zdobyć BIGa, zdążył zostać zrugany przez właścicielkę (po niemiecku, nie po węgiersku), że jak to tak?! Że jak my się tu dostaliśmy po nocy?! Tu było zamknięte! Tak nie można! Nie wolno tak! I że ona chce nasze paszporty! Po które przyjdzie później, o!
No więc po przemiłym przywitaniu, ja, w czasie gdy nie było M., jak na prawdziwą kobietę przystało ruszyłam prać i robić śniadanie ;)
Zanim jednak przystąpiłam do dzieła udałam się na poranną toaletę. W łazience jednak dopadła mnie pani właścicielka i sklęła na czym świat stoi za wciśniętą spłuczkę.
Spłuczka ta miała kształt dużego guzika, który trzeba było wcisnąć w rurę, żeby woda spłynęła i z czasem się wypychała. No więc dowiedziałam się, że to nicht normal! że na pewno zrobiłam tak - i zaczęła walić ręką w spłuczkę, że tak się nie robi, że się zepsuło! i w końcu poszła, albo może ja poszłam, po pranie...
Kiedy prałam zjawiła się znów kobieta - złoto i nawrzeszczała na mnie od góry do dołu, że tu to się nie pierze. że od prania to jest pralnia! że to jest chyba oczywiste?!i mnie zaprowadziła do skitranej kanciapy z umywalką... o rany... no to piorę, a w tym czasie pani wrzeszczy, że gdzie jest meine herr?!za ile będzie?! że ona to potrzebuje dokumenty!że teraz zaraz natychmiast!gdzie on jest! że doba się już nam kończy!
Będąc w ciężkim szoku i lekko zestresowana, nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć w żadnym języku, przyniosłam jej tylko swój dowód. Ochrzaniła mnie, że miały być dwa! A ja z tego wszystkiego zapomniałam, że M. mi zostawił swój dokument...
Kiedy wreszcie meine herr przyjechał, baba dostała dokumenty i kasę, dopytując, kiedy wyjedziemy..
Jeszcze przed samym wyjazdem dostało mi się, że wyrzuciłam butelkę do śmietnika. Śmietniki nie były oznaczone, że niby następuje w nich jakaś segregacja..więc po prostu wyrzuciłam...Źle.
Po tym przemiłym poranku ruszyliśmy w stronę Chorwacji, zostawiając za sobą Węgry i Węgrów..
Była niedziela, więc w Chorwacji absolutnie wszystko było zamknięte, w dodatku wsie, które mijamy już dawno opuszczone.
W jednym z zamieszkałych miasteczek natykamy się na lokal, który wygląda jak bar, kręcą się ludzie, popijają piwo. Chcemy coś zjeść i napić się, ale okazuje się, że to chrzciny. No trudno.. jednak, kiedy gospodarze i kelner z kelnerką nas tylko zobaczyli od razu nas sadzają przy stoliku i znoszą jedzenie (w tym przepyszny ser) i picie, dużo różnego picia (niezbyt dobrego:P poza przepysznym cytrynowym piwem, które będzie hitem aż do Grecji, gdzie go już nie będzie niestety). Są przemili, aż trochę za bardzo :)
Na drogę dostajemy dużo picia i resztę jedzenia ;) Ruszamy w stronę przełęczy.
A przełęcz, która nas dziś czeka jest w parku krajobrazowym Papuk. Jest pięknie, chłodno i bardzo przyjemnie.
Całość psuje tylko szutrowy podjazd, oraz fakt, że jesteśmy tu dość późno i nie ma żadnych znaków, do samej przełęczy nie wiemy, czy jedziemy dobrze, dopiero tam udaje się zatrzymać jedno z nielicznych przejeżdżających aut i dowiedzieć, że na dole znajduje się nasza Velika.
Ubieramy się na zjazd w pośpiechu,żeby nie zrobiło się całkiem ciemno, ale zjazd jest w lesie, więc i tak momentalnie zapada zmrok. Zanim jednak zaczniemy zjeżdżać, okazuje się, że po przełęczy jest jeszcze kawałek w górę!
Kiedy wreszcie możemy ruszać w dół, jest bardzo ciemno, a droga szutrowa. Właściwie nie jest tak źle, nawet powiedziałabym, że całkiem nieźle, póki tylne koło nie wpada na szutrze w poślizg, a za nim przednie... tuż obok jest urwisko... Trek uparcie chce zjechać właśnie tam.
Udaje mi się go przechylić na lewo i odzyskać kontrolę, nawet się nie przewracając, ale dawno tak się nie bałam... Jak się okaże to dopiero wstęp do tego, co mnie czeka :P
W Velice okazuje się po raz pierwszy, że nie ma kempingu, albo raczej jest ale z zimną wodą (nieczynny czy coś takiego). Dowiadujemy się o tym na festiwalu, który się odbywa w miasteczku. Chorwaci gromadzą się wokół nas i debatują, co z nami zrobić? Czyjaś mama prowadzi zajazd, tam nas upchnąć :P
Okazało się, że był to raczej pensjonat, chyba nawet dość drogi, ze śniadaniem w cenie, to nawet lepiej. Pokój był bardzo przyjemny, fajnie było paść do łóżka po takim dniu.
Nim rankiem M. wyruszył zdobyć BIGa, zdążył zostać zrugany przez właścicielkę (po niemiecku, nie po węgiersku), że jak to tak?! Że jak my się tu dostaliśmy po nocy?! Tu było zamknięte! Tak nie można! Nie wolno tak! I że ona chce nasze paszporty! Po które przyjdzie później, o!
No więc po przemiłym przywitaniu, ja, w czasie gdy nie było M., jak na prawdziwą kobietę przystało ruszyłam prać i robić śniadanie ;)
Zanim jednak przystąpiłam do dzieła udałam się na poranną toaletę. W łazience jednak dopadła mnie pani właścicielka i sklęła na czym świat stoi za wciśniętą spłuczkę.
Spłuczka ta miała kształt dużego guzika, który trzeba było wcisnąć w rurę, żeby woda spłynęła i z czasem się wypychała. No więc dowiedziałam się, że to nicht normal! że na pewno zrobiłam tak - i zaczęła walić ręką w spłuczkę, że tak się nie robi, że się zepsuło! i w końcu poszła, albo może ja poszłam, po pranie...
Kiedy prałam zjawiła się znów kobieta - złoto i nawrzeszczała na mnie od góry do dołu, że tu to się nie pierze. że od prania to jest pralnia! że to jest chyba oczywiste?!i mnie zaprowadziła do skitranej kanciapy z umywalką... o rany... no to piorę, a w tym czasie pani wrzeszczy, że gdzie jest meine herr?!za ile będzie?! że ona to potrzebuje dokumenty!że teraz zaraz natychmiast!gdzie on jest! że doba się już nam kończy!
Będąc w ciężkim szoku i lekko zestresowana, nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć w żadnym języku, przyniosłam jej tylko swój dowód. Ochrzaniła mnie, że miały być dwa! A ja z tego wszystkiego zapomniałam, że M. mi zostawił swój dokument...
Kiedy wreszcie meine herr przyjechał, baba dostała dokumenty i kasę, dopytując, kiedy wyjedziemy..
Jeszcze przed samym wyjazdem dostało mi się, że wyrzuciłam butelkę do śmietnika. Śmietniki nie były oznaczone, że niby następuje w nich jakaś segregacja..więc po prostu wyrzuciłam...Źle.
Po tym przemiłym poranku ruszyliśmy w stronę Chorwacji, zostawiając za sobą Węgry i Węgrów..
widok na Pecs© Carmelliana
Była niedziela, więc w Chorwacji absolutnie wszystko było zamknięte, w dodatku wsie, które mijamy już dawno opuszczone.
W jednym z zamieszkałych miasteczek natykamy się na lokal, który wygląda jak bar, kręcą się ludzie, popijają piwo. Chcemy coś zjeść i napić się, ale okazuje się, że to chrzciny. No trudno.. jednak, kiedy gospodarze i kelner z kelnerką nas tylko zobaczyli od razu nas sadzają przy stoliku i znoszą jedzenie (w tym przepyszny ser) i picie, dużo różnego picia (niezbyt dobrego:P poza przepysznym cytrynowym piwem, które będzie hitem aż do Grecji, gdzie go już nie będzie niestety). Są przemili, aż trochę za bardzo :)
Na drogę dostajemy dużo picia i resztę jedzenia ;) Ruszamy w stronę przełęczy.
A przełęcz, która nas dziś czeka jest w parku krajobrazowym Papuk. Jest pięknie, chłodno i bardzo przyjemnie.
wodospad w Rez. Papuk© Carmelliana
Chorwacja, przeł. Nevoljas© Carmelliana
Całość psuje tylko szutrowy podjazd, oraz fakt, że jesteśmy tu dość późno i nie ma żadnych znaków, do samej przełęczy nie wiemy, czy jedziemy dobrze, dopiero tam udaje się zatrzymać jedno z nielicznych przejeżdżających aut i dowiedzieć, że na dole znajduje się nasza Velika.
Ubieramy się na zjazd w pośpiechu,żeby nie zrobiło się całkiem ciemno, ale zjazd jest w lesie, więc i tak momentalnie zapada zmrok. Zanim jednak zaczniemy zjeżdżać, okazuje się, że po przełęczy jest jeszcze kawałek w górę!
Kiedy wreszcie możemy ruszać w dół, jest bardzo ciemno, a droga szutrowa. Właściwie nie jest tak źle, nawet powiedziałabym, że całkiem nieźle, póki tylne koło nie wpada na szutrze w poślizg, a za nim przednie... tuż obok jest urwisko... Trek uparcie chce zjechać właśnie tam.
Udaje mi się go przechylić na lewo i odzyskać kontrolę, nawet się nie przewracając, ale dawno tak się nie bałam... Jak się okaże to dopiero wstęp do tego, co mnie czeka :P
W Velice okazuje się po raz pierwszy, że nie ma kempingu, albo raczej jest ale z zimną wodą (nieczynny czy coś takiego). Dowiadujemy się o tym na festiwalu, który się odbywa w miasteczku. Chorwaci gromadzą się wokół nas i debatują, co z nami zrobić? Czyjaś mama prowadzi zajazd, tam nas upchnąć :P
Okazało się, że był to raczej pensjonat, chyba nawet dość drogi, ze śniadaniem w cenie, to nawet lepiej. Pokój był bardzo przyjemny, fajnie było paść do łóżka po takim dniu.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!