- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy i Wylewy ;)
Dystans całkowity: | 24068.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1413:03 |
Średnia prędkość: | 16.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.50 km/h |
Suma podjazdów: | 227986 m |
Suma kalorii: | 120027 kcal |
Liczba aktywności: | 395 |
Średnio na aktywność: | 60.93 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
nie taka Korsyka ciepła, dz. 5
Piątek, 25 kwietnia 2014 | dodano:07.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 61.05km
- Czas: 03:47
- VAVG 16.14km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temp.: 23.0°C
- Kalorie: 954kcal
- Podjazdy: 975m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj w planach Kanion Restoniki i Corte.
Kanion nie zrobił na nas większego wrażenia, Corte też takie sobie.
Korsykańskie miasteczka ogólnie rzecz biorąc nie są zbyt ładne, dość nijakie, bez wyrazu.
Dzień kończymy zakupami na których zdobywamy kolejne pyszności ;)
Kanion nie zrobił na nas większego wrażenia, Corte też takie sobie.
Korsykańskie miasteczka ogólnie rzecz biorąc nie są zbyt ładne, dość nijakie, bez wyrazu.
Dzień kończymy zakupami na których zdobywamy kolejne pyszności ;)
nie taka Korsyka ciepła, dz. 4
Czwartek, 24 kwietnia 2014 | dodano:06.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 9.49km
- Czas: 00:27
- VAVG 21.09km/h
- VMAX 28.50km/h
- Temp.: 23.0°C
- Kalorie: 135kcal
- Podjazdy: 38m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj dzień restowy.
M. załatwił biga, a ja poświęciłam się całodniowemu restowaniu przy gazetkach ;)
Potem skoczyliśmy razem do sklepu po jakieś smakołyki ;)
Słońce dało wreszcie czadu, więc przyjemnie było się pobyczyć :)
M. załatwił biga, a ja poświęciłam się całodniowemu restowaniu przy gazetkach ;)
Potem skoczyliśmy razem do sklepu po jakieś smakołyki ;)
Słońce dało wreszcie czadu, więc przyjemnie było się pobyczyć :)
nie taka Korsyka ciepła, dz. 3
Środa, 23 kwietnia 2014 | dodano:04.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 87.51km
- Czas: 05:05
- VAVG 17.22km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 1213kcal
- Podjazdy: 852m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
W cenę noclegu w naszej uroczej Gites wliczone było śniadanie :)
Kiedy M. wrócił z porannego BIGa i zeszliśmy na posiłek, naszym oczom ukazał się pięknie zastawiony stół. Dostaliśmy ciepłe croissant z czekoladą, mniam :) domowy chlebek drożdżowy, bagietkę (chyba kupną, nie udało nam się znaleźć miejsca na nią w brzuchach ;)), a do tego paskudną kawę :P, przepyszny, domowy sok z pomarańczy, chyba domowe dżemy z truskawek i brzoskwiń i domowe jogurty (jogurt miał na dnie dżem z truskawek a resztę słoiczka zajmował gęsty jogurtowy wsad).
Rozglądając się po bardzo ładnie urządzonym domu zjedliśmy śniadanie i niestety ruszyliśmy dalej ;)
Rozbiliśmy się w Ponte Leccia i pojechaliśmy w stronę BIGa, M. przefrunął przez kanion a ja ślimaczym tempem ten kanion zwiedzałam, fotografując i zatrzymując się co chwilę :)
aż w końcu, na 800 metrach stwierdziłam, że kanion się skończył, a miasteczko Asco nie wygląda zachęcająco, żeby jeszcze wyżej do niego podjeżdżać i osiadłam pod pastwiskiem dla krów, na przeciwko mając widok na miasteczko i czekałam na M.
Kiedy M. do mnie zjechał z przełęczy i ruszyliśmy razem w dół okazało się, że mam gumę, a powietrze uchodzi tylko w jednej pozycji koła.. no więc jak najszybciej chcieliśmy zjechać i może dojechać do kempingu (zapomnieliśmy wziąć ze sobą dętek na zmianę, a kemping około 10 km dalej). Zjazd był dość kręty, droga nie była odgrodzona barierką, a ja raczej demonem zjazdów nie jestem i zawsze się widzę jak lecę w przepaść ;) bo koło poślizgnęło się na żwirze, pękła linka hamulcowa, pękło cokolwiek innego, bo jakieś zwierze wpada mi pod koła...
W związku z tym wszystkim gdzieś blisko dołu trzeba było koło dopompować i dalej ruszyliśmy w dół, mieliśmy w planach jeszcze zakupy, więc zostawiliśmy rowery pod sklepem, gdzie powietrze uszło całkiem, M. znowu więc trochę dopompował koło i udało mi się dojechać do kempingu :)
Wieczorami, mimo że nie jesteśmy dość wysoko (dziś ok. 200 m n.p.m.) jest bardzo zimno. Jak tylko zrobi się ciemno, ciężko wysiedzieć na dworze, wchodzimy więc szybko do namiotu, do śpiworów.
Rano rozwieszone pranie jest dużo bardziej mokre niż było wieczorem...
Kiedy M. wrócił z porannego BIGa i zeszliśmy na posiłek, naszym oczom ukazał się pięknie zastawiony stół. Dostaliśmy ciepłe croissant z czekoladą, mniam :) domowy chlebek drożdżowy, bagietkę (chyba kupną, nie udało nam się znaleźć miejsca na nią w brzuchach ;)), a do tego paskudną kawę :P, przepyszny, domowy sok z pomarańczy, chyba domowe dżemy z truskawek i brzoskwiń i domowe jogurty (jogurt miał na dnie dżem z truskawek a resztę słoiczka zajmował gęsty jogurtowy wsad).
Rozglądając się po bardzo ładnie urządzonym domu zjedliśmy śniadanie i niestety ruszyliśmy dalej ;)
Rozbiliśmy się w Ponte Leccia i pojechaliśmy w stronę BIGa, M. przefrunął przez kanion a ja ślimaczym tempem ten kanion zwiedzałam, fotografując i zatrzymując się co chwilę :)
aż w końcu, na 800 metrach stwierdziłam, że kanion się skończył, a miasteczko Asco nie wygląda zachęcająco, żeby jeszcze wyżej do niego podjeżdżać i osiadłam pod pastwiskiem dla krów, na przeciwko mając widok na miasteczko i czekałam na M.
Kiedy M. do mnie zjechał z przełęczy i ruszyliśmy razem w dół okazało się, że mam gumę, a powietrze uchodzi tylko w jednej pozycji koła.. no więc jak najszybciej chcieliśmy zjechać i może dojechać do kempingu (zapomnieliśmy wziąć ze sobą dętek na zmianę, a kemping około 10 km dalej). Zjazd był dość kręty, droga nie była odgrodzona barierką, a ja raczej demonem zjazdów nie jestem i zawsze się widzę jak lecę w przepaść ;) bo koło poślizgnęło się na żwirze, pękła linka hamulcowa, pękło cokolwiek innego, bo jakieś zwierze wpada mi pod koła...
W związku z tym wszystkim gdzieś blisko dołu trzeba było koło dopompować i dalej ruszyliśmy w dół, mieliśmy w planach jeszcze zakupy, więc zostawiliśmy rowery pod sklepem, gdzie powietrze uszło całkiem, M. znowu więc trochę dopompował koło i udało mi się dojechać do kempingu :)
Wieczorami, mimo że nie jesteśmy dość wysoko (dziś ok. 200 m n.p.m.) jest bardzo zimno. Jak tylko zrobi się ciemno, ciężko wysiedzieć na dworze, wchodzimy więc szybko do namiotu, do śpiworów.
Rano rozwieszone pranie jest dużo bardziej mokre niż było wieczorem...
nie taka Korsyka ciepła, dz. 2
Wtorek, 22 kwietnia 2014 | dodano:04.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 69.55km
- Czas: 04:25
- VAVG 15.75km/h
- VMAX 46.80km/h
- Temp.: 23.0°C
- Kalorie: 1012kcal
- Podjazdy: 1026m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiejszy dzień na reszcie słoneczny i ciepły :)
Widoki w słońcu jeszcze piękniejsze :)
Po dniu wspinania się na przełęcze i górki chcieliśmy osiąść w górach, gdzie okazało się, że kempingu nie ma, no, to znaczy jest pod nazwą górskiego miasteczka, ale nad morzem :] Po długich poszukiwaniach i konsultacjach z miejscowymi uznaliśmy, że trzeba tam wrócić, tylko M. zdobędzie BIGa, ja tymczasem miałam poczekać na murku. No i czekałam, ale M. zawrócił z podjazdu, stwierdzając, że przełęcz zdobędzie rano a tymczasem ma dla nas nocleg, w namiocie na terenie Gity.
Kiedy tylko tam dotarliśmy, okazało się, że gospodyni szykuje dla nas jednak pokój, a do tego czasu towarzystwa nam dotrzymywał gospodarz :) Poczęstowali nas kanapeczkami z teryną z małego ptaszka, prawdopodobnie z kosa (M. wdał się w rozmowę po francusku na ten temat :D), oliwkami i sokiem z ich pomarańczy.
Cała Gites była bardzo ładnie urządzona, trochę w starym stylu.
Nasz pokój był więc bardzo przyjemny z własnym kącikiem prysznicowym ;)
A materac i pościel były przefatnastycznie wygodne, aż żal, że zatrzymaliśmy się tylko na wieczór ;) (chociaż, nasze portfele trochę żałowały nawet tego wieczoru ;) )
Widoki w słońcu jeszcze piękniejsze :)
Po dniu wspinania się na przełęcze i górki chcieliśmy osiąść w górach, gdzie okazało się, że kempingu nie ma, no, to znaczy jest pod nazwą górskiego miasteczka, ale nad morzem :] Po długich poszukiwaniach i konsultacjach z miejscowymi uznaliśmy, że trzeba tam wrócić, tylko M. zdobędzie BIGa, ja tymczasem miałam poczekać na murku. No i czekałam, ale M. zawrócił z podjazdu, stwierdzając, że przełęcz zdobędzie rano a tymczasem ma dla nas nocleg, w namiocie na terenie Gity.
Kiedy tylko tam dotarliśmy, okazało się, że gospodyni szykuje dla nas jednak pokój, a do tego czasu towarzystwa nam dotrzymywał gospodarz :) Poczęstowali nas kanapeczkami z teryną z małego ptaszka, prawdopodobnie z kosa (M. wdał się w rozmowę po francusku na ten temat :D), oliwkami i sokiem z ich pomarańczy.
Cała Gites była bardzo ładnie urządzona, trochę w starym stylu.
Nasz pokój był więc bardzo przyjemny z własnym kącikiem prysznicowym ;)
A materac i pościel były przefatnastycznie wygodne, aż żal, że zatrzymaliśmy się tylko na wieczór ;) (chociaż, nasze portfele trochę żałowały nawet tego wieczoru ;) )
nie taka Korsyka ciepła, dz. 1
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 | dodano:04.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 83.73km
- Czas: 05:00
- VAVG 16.75km/h
- VMAX 40.70km/h
- Temp.: 15.0°C
- Kalorie: 1208kcal
- Podjazdy: 1046m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiejszy dzień męczący. Dużo pagórków i przełęcz, a do tego kiepska pogoda.
Od rana deszcz, który co jakiś czas umilał nam dzień, pochmurno i zimno. Pierwszy i nie ostatni dzień, w którym zmarzłam :P
Przynajmniej widoki przepiękne. No i są kaktusy! ;)
Dotarliśmy do Farinole.
Od rana deszcz, który co jakiś czas umilał nam dzień, pochmurno i zimno. Pierwszy i nie ostatni dzień, w którym zmarzłam :P
Przynajmniej widoki przepiękne. No i są kaktusy! ;)
Dotarliśmy do Farinole.
nie taka Korsyka ciepła, dz. 0
Niedziela, 20 kwietnia 2014 | dodano:03.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 49.67km
- Czas: 02:36
- VAVG 19.10km/h
- VMAX 37.90km/h
- Temp.: 20.0°C
- Kalorie: 704kcal
- Podjazdy: 282m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
O 14 mamy prom z Livorno, więc w miarę spokojnie ruszamy do portu w między czasie szukając sklepu lub warsztatu w którym pomogą nam wyciągnąć ułamaną śrubę z zacisku. Dzisiaj jednak Wielkanoc, wszystko zamknięte..
Jednak w pewnym momencie zauważamy ludzi na terenie jakiegoś salonu samochodowego, myśleliśmy, że to może jacyś konserwatorzy, okazało się, że byli to jednak "zwykli" mieszkańcy, ale jeden z nich był w trakcie wykonywania jakichś prac na podwórku i M. udało się z nim dogadać, żeby nam pomógł, wspólnie, męskimi siłami ;) wykręcili śrubę, którą M. podmienił na śrubę trzymającą wąs lemondki.
Do końca wyjazdu śruba jakoś się trzymała, choć była odrobinę za krótka i siodełko nieznacznie, powoli opadało, ale udało się bez kolejnych z nią problemów przebyć wyprawę.
Na prom docieramy nawet chwilę przed czasem.
A na samym promie, który w środku był jak wielki hotel, wynudziliśmy się jak mopsy.
Gdy docieramy do Bastii okazuje się, że kemping, który zahaczamy jako pierwszy jeszcze nie jest otwarty. Zamknięty jest również kolejny, a także mijane przez nas kwatery i hotele... zaczynamy się nieco stresować, że sezon jeszcze się nie rozpoczął, jak się później okazało - nie słusznie. Wszystkie inne kempingi były czynne.
W końcu jednak znajdujemy czynny kemping, który chociaż ma napisane, że otwarty od maja, to funkcjonuje pełną parą (recepcja nieczynna, ale rano i tak znajduje się właścicielka ;) ). Zostajemy :)
Jednak w pewnym momencie zauważamy ludzi na terenie jakiegoś salonu samochodowego, myśleliśmy, że to może jacyś konserwatorzy, okazało się, że byli to jednak "zwykli" mieszkańcy, ale jeden z nich był w trakcie wykonywania jakichś prac na podwórku i M. udało się z nim dogadać, żeby nam pomógł, wspólnie, męskimi siłami ;) wykręcili śrubę, którą M. podmienił na śrubę trzymającą wąs lemondki.
Do końca wyjazdu śruba jakoś się trzymała, choć była odrobinę za krótka i siodełko nieznacznie, powoli opadało, ale udało się bez kolejnych z nią problemów przebyć wyprawę.
Na prom docieramy nawet chwilę przed czasem.
A na samym promie, który w środku był jak wielki hotel, wynudziliśmy się jak mopsy.
Gdy docieramy do Bastii okazuje się, że kemping, który zahaczamy jako pierwszy jeszcze nie jest otwarty. Zamknięty jest również kolejny, a także mijane przez nas kwatery i hotele... zaczynamy się nieco stresować, że sezon jeszcze się nie rozpoczął, jak się później okazało - nie słusznie. Wszystkie inne kempingi były czynne.
W końcu jednak znajdujemy czynny kemping, który chociaż ma napisane, że otwarty od maja, to funkcjonuje pełną parą (recepcja nieczynna, ale rano i tak znajduje się właścicielka ;) ). Zostajemy :)
nie taka Korsyka ciepła, dz. -1
Sobota, 19 kwietnia 2014 | dodano:03.05.2014 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 22.39km
- Czas: 01:11
- VAVG 18.92km/h
- VMAX 32.50km/h
- Temp.: 20.0°C
- Podjazdy: 105m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wreszcie ruszamy na wyprawę.
Najpierw najgorsze, czyli dojazdy i ogólne dotarcie (w tym składanie rowerów i inne takie).
Punkt pierwszy na naszej trasie to Kraków - wsiadamy do pociągu z popełnionym pierwszym taktycznym błędem - trzeba nam było zakupić folię do owinięcia rowerów do samolotu w Łodzi i zatargać ją ze sobą do Krakowa, a tak jesteśmy na miejscu dużo, dużo przed odlotem - tak, aby zdążyć przed zamknięciem Castoramy.
Decydujemy się zakupić 50 metrów pianki (stanowczo za dużo, 40 wystarczyłoby w zupełności) i dojeżdżamy na lotnisko (po drodze wstępując do KFC ;) chcąc przy okazji przeczekać pierwszy z deszczów, jakie nam będą prawie nieustannie towarzyszyć przez najbliższe dwa tygodnie.
Na lotnisku spokojnie się pakujemy, a obsługa jest nadspodziewanie miła.
To okazują się być dobre złego początki, Ryanair, jak na tanie linie przystało, urządził nam popis swojej taniości ;)
(już na kilka dni przed wylotem okazało się, że zmienili zasady odprawy, dotąd można było robić ją 14 dni przed terminem lotu, a teraz powrotną mogliśmy zrobić na kilka dni przed wylotem do Polski, lub, owszem, przy odprawie na wylot do Włoch, ale za dopłatą 10 euro od osoby...)
Najpierw, kiedy tylko panie stewardessy zebrały się przy bramce i wszyscy ochoczo stłoczyli się w kupie ;), okazało się, że nie będzie normalnego puszczania ludzi po kolei tylko panie chodziły i brały od każdego bilety z dowodami i je odpowiednio nadrywały. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądało takie sprawdzanie biletów masie ludzi ustawionej w nieładzie.
A potem owszem, w końcu nas puściły dalej, przez bramkę, ale odbiliśmy się od drzwi wyjściowych. Samolot, którym mieliśmy lecieć dopiero wylądował i jeszcze nikt nie był przygotowany na nas :)
Ale w końcu wyszliśmy po to, aby na zimnie i wietrze (szkoda, że nie padało:P) stać na płycie lotniskowej i obserwować, jak wyładowują bagaże tych co przylecieli, jak pasażerowie dopiero wychodzą z samolotu i jak nasze bagaże są ładowane do luku. (na szczęście nie rzucali rowerami;) ).
W trakcie lotu, chociaż to już nie wina przewoźnika (chociaż.... ;) ) samolot wpadł w turbulencje... i smieszno i straszno ;)
Ostatecznie wylądowaliśmy w Pizie, chyba koło godziny 21 i zaczęliśmy rozwijać z folii (masakra, ile roboty) i składać rowery (właściwie to M.), aż tu nagle jak coś nie trzaśnie w dłoni M.... pękła stalowa śruba w obejmie sztycy... i ułamana część wcale nie chce wyjść.
Póki co, M. w kucki, pojechaliśmy do wcześniej zaklepanego hostelu.
Pokój mieliśmy sześcioosobowy z piętrowymi łóżkami, które kołysały się we wszystkie strony, jak jedna z siedzących na łóżku osób się poruszyła. Więc ja budziłam M. a M. budził mnie :)
Folię zostawiliśmy w krzaczorach przy lotnisku, aby użyć jej ponownie na powrót.
Najpierw najgorsze, czyli dojazdy i ogólne dotarcie (w tym składanie rowerów i inne takie).
Punkt pierwszy na naszej trasie to Kraków - wsiadamy do pociągu z popełnionym pierwszym taktycznym błędem - trzeba nam było zakupić folię do owinięcia rowerów do samolotu w Łodzi i zatargać ją ze sobą do Krakowa, a tak jesteśmy na miejscu dużo, dużo przed odlotem - tak, aby zdążyć przed zamknięciem Castoramy.
Decydujemy się zakupić 50 metrów pianki (stanowczo za dużo, 40 wystarczyłoby w zupełności) i dojeżdżamy na lotnisko (po drodze wstępując do KFC ;) chcąc przy okazji przeczekać pierwszy z deszczów, jakie nam będą prawie nieustannie towarzyszyć przez najbliższe dwa tygodnie.
Na lotnisku spokojnie się pakujemy, a obsługa jest nadspodziewanie miła.
To okazują się być dobre złego początki, Ryanair, jak na tanie linie przystało, urządził nam popis swojej taniości ;)
(już na kilka dni przed wylotem okazało się, że zmienili zasady odprawy, dotąd można było robić ją 14 dni przed terminem lotu, a teraz powrotną mogliśmy zrobić na kilka dni przed wylotem do Polski, lub, owszem, przy odprawie na wylot do Włoch, ale za dopłatą 10 euro od osoby...)
Najpierw, kiedy tylko panie stewardessy zebrały się przy bramce i wszyscy ochoczo stłoczyli się w kupie ;), okazało się, że nie będzie normalnego puszczania ludzi po kolei tylko panie chodziły i brały od każdego bilety z dowodami i je odpowiednio nadrywały. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądało takie sprawdzanie biletów masie ludzi ustawionej w nieładzie.
A potem owszem, w końcu nas puściły dalej, przez bramkę, ale odbiliśmy się od drzwi wyjściowych. Samolot, którym mieliśmy lecieć dopiero wylądował i jeszcze nikt nie był przygotowany na nas :)
Ale w końcu wyszliśmy po to, aby na zimnie i wietrze (szkoda, że nie padało:P) stać na płycie lotniskowej i obserwować, jak wyładowują bagaże tych co przylecieli, jak pasażerowie dopiero wychodzą z samolotu i jak nasze bagaże są ładowane do luku. (na szczęście nie rzucali rowerami;) ).
W trakcie lotu, chociaż to już nie wina przewoźnika (chociaż.... ;) ) samolot wpadł w turbulencje... i smieszno i straszno ;)
Ostatecznie wylądowaliśmy w Pizie, chyba koło godziny 21 i zaczęliśmy rozwijać z folii (masakra, ile roboty) i składać rowery (właściwie to M.), aż tu nagle jak coś nie trzaśnie w dłoni M.... pękła stalowa śruba w obejmie sztycy... i ułamana część wcale nie chce wyjść.
Póki co, M. w kucki, pojechaliśmy do wcześniej zaklepanego hostelu.
Pokój mieliśmy sześcioosobowy z piętrowymi łóżkami, które kołysały się we wszystkie strony, jak jedna z siedzących na łóżku osób się poruszyła. Więc ja budziłam M. a M. budził mnie :)
Folię zostawiliśmy w krzaczorach przy lotnisku, aby użyć jej ponownie na powrót.
podsumowanie i koniec :(
Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano:17.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 10.00km
- Czas: 00:32
- VAVG 18.75km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temp.: 25.0°C
- Podjazdy: 16m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zdjęcia z Wyprawy
Wrocław - pociąg - Łódź.
Ciężkie zderzenie z polską rzeczywistością. Właściwie nic konkretnego. Wystarczy, że się tu jest, w tym przedmurzu Wschodu...
Gdybym miała możliwość zamieszkania we Francji, czy w Szwajcarii a i zapewnie w Niemczech raczej nie zastanawiałabym się długo ;)
Ale.
Podsumowując:
Bardzo, bardzo mi się podobało, nie spodziewałam się, że we Francji jest tak pięknie. Urzekła mnie absolutnie. Krajobrazowo, kulturowo, kulinarnie.
Pomimo wielu problemów (ciągłe łapanie gum, problemy z zamkiem, problemy z kuchenką, złe samopoczucie M. na samym początku, bardzo silny wiatr boczny i przedni, bardzo słaba forma na początku) to naprawdę bardzo mi się podobało (chociaż środkowa Francja to żaden cymes, a Masyw Centralny i Kraina Wulkanów trochę nas zawiodły) i jestem naprawdę zadowolona :) i żałuję, że tak krótko.
I oczywiście podziękowania należą się M. za towarzystwo oraz za to, że to on panuje nad wszystkim i w dodatku znosi moje gderanie ;)
W sumie wyszło:
km: 1631,15, średnio dziennie 77,67 km
przewyższeń: 13958, czyli średnio dziennie 664,66 m
Wrocław - pociąg - Łódź.
Ciężkie zderzenie z polską rzeczywistością. Właściwie nic konkretnego. Wystarczy, że się tu jest, w tym przedmurzu Wschodu...
Gdybym miała możliwość zamieszkania we Francji, czy w Szwajcarii a i zapewnie w Niemczech raczej nie zastanawiałabym się długo ;)
Ale.
Podsumowując:
Bardzo, bardzo mi się podobało, nie spodziewałam się, że we Francji jest tak pięknie. Urzekła mnie absolutnie. Krajobrazowo, kulturowo, kulinarnie.
Pomimo wielu problemów (ciągłe łapanie gum, problemy z zamkiem, problemy z kuchenką, złe samopoczucie M. na samym początku, bardzo silny wiatr boczny i przedni, bardzo słaba forma na początku) to naprawdę bardzo mi się podobało (chociaż środkowa Francja to żaden cymes, a Masyw Centralny i Kraina Wulkanów trochę nas zawiodły) i jestem naprawdę zadowolona :) i żałuję, że tak krótko.
I oczywiście podziękowania należą się M. za towarzystwo oraz za to, że to on panuje nad wszystkim i w dodatku znosi moje gderanie ;)
W sumie wyszło:
km: 1631,15, średnio dziennie 77,67 km
przewyższeń: 13958, czyli średnio dziennie 664,66 m
Tour de France dz.21
Sobota, 6 lipca 2013 | dodano:17.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 40.14km
- Czas: 02:28
- VAVG 16.27km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 157kcal
- Podjazdy: 140m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Beauvais i Wrocław.
Po Beauvais w celu poszukiwań kartonów. Najeździliśmy się bardzo, szukając sklepu rowerowego, znalazł się jeden dobry pan, który poszukał sklepów rowerowych przez internet w komórce.
I na szczęście już w pierwszym (w sumie były dwa...) sprzedawca od razu jak tylko usłyszał, że wracamy z rowerami samolotem wiedział o co chodzi :D M. wyciągnął z zaplecza dwa wielkie kartony, które jakoś dowieźliśmy na lotnisko, głównie wiózł M., później jako tako wieźliśmy razem, ale nie było to efektywne za bardzo.
kolejnym punktem dnia i najlepszym ;) były zakupy w takiej ilości pysznego żarcia, żeby wypełniły brakujące kilogramy bagażu :P
A na samym lotnisku okazuje się, że nie mamy klucza do moich pedałów, szczęśliwie udało się odnaleźć chyba ostatni czynny warsztat samochodowy..
Mimo wszystko i mimo stresu, bo pudła okazują się odrobinę za małe a kolejki niewiarygodnie długie (trzy, aby odprawić rower trzeba stać w innej kolejce) udaje nam się przeprowadzić operację powrotną do samego końca i grubo po północy jesteśmy we wrocławskim schronisku. Znowu w Polsce. Niestety.
Po Beauvais w celu poszukiwań kartonów. Najeździliśmy się bardzo, szukając sklepu rowerowego, znalazł się jeden dobry pan, który poszukał sklepów rowerowych przez internet w komórce.
I na szczęście już w pierwszym (w sumie były dwa...) sprzedawca od razu jak tylko usłyszał, że wracamy z rowerami samolotem wiedział o co chodzi :D M. wyciągnął z zaplecza dwa wielkie kartony, które jakoś dowieźliśmy na lotnisko, głównie wiózł M., później jako tako wieźliśmy razem, ale nie było to efektywne za bardzo.
kolejnym punktem dnia i najlepszym ;) były zakupy w takiej ilości pysznego żarcia, żeby wypełniły brakujące kilogramy bagażu :P
A na samym lotnisku okazuje się, że nie mamy klucza do moich pedałów, szczęśliwie udało się odnaleźć chyba ostatni czynny warsztat samochodowy..
Mimo wszystko i mimo stresu, bo pudła okazują się odrobinę za małe a kolejki niewiarygodnie długie (trzy, aby odprawić rower trzeba stać w innej kolejce) udaje nam się przeprowadzić operację powrotną do samego końca i grubo po północy jesteśmy we wrocławskim schronisku. Znowu w Polsce. Niestety.
Tour de France dz.20
Piątek, 5 lipca 2013 | dodano:17.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 93.62km
- Czas: 05:19
- VAVG 17.61km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 1324kcal
- Podjazdy: 623m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Paris - St. Denis - Mery sur Oise - Chambly - Beauvais
Ostatni dzień, niestety :(
Do Beauvais jechało nam się słabo, niezbyt ciekawe okolice i pod wiatr.
A w samym mieście, jak to zwykle ostatniego dnia, problemy. Najpierw okazało się, że kempingu już od dwóch lat nie ma (oczywiście, żeby to sprawdzić podjechaliśmy chyba na najwyższy punkt miasta, gdzie kiedyś ten kemping był) zostało tylko miejsce dla kemping-carów na postój.
No więc po wielu próbach i zadziwiających umiejętnościach M. w porozumiewaniu się z Francuzami, pani z czegoś w rodzaju informacji turystycznej zarezerwowała nam hotel Formułę 1. Hotel fantastyczny, 34 euro za pokój, nie za osobę :) Bardzo przyjemnie i miło, naprawdę fajnie :)
W dodatku jest to sieć hoteli, warto się za nimi rozglądać w razie czego :)
Ostatni dzień, niestety :(
Do Beauvais jechało nam się słabo, niezbyt ciekawe okolice i pod wiatr.
A w samym mieście, jak to zwykle ostatniego dnia, problemy. Najpierw okazało się, że kempingu już od dwóch lat nie ma (oczywiście, żeby to sprawdzić podjechaliśmy chyba na najwyższy punkt miasta, gdzie kiedyś ten kemping był) zostało tylko miejsce dla kemping-carów na postój.
No więc po wielu próbach i zadziwiających umiejętnościach M. w porozumiewaniu się z Francuzami, pani z czegoś w rodzaju informacji turystycznej zarezerwowała nam hotel Formułę 1. Hotel fantastyczny, 34 euro za pokój, nie za osobę :) Bardzo przyjemnie i miło, naprawdę fajnie :)
W dodatku jest to sieć hoteli, warto się za nimi rozglądać w razie czego :)