- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy i Wylewy ;)
Dystans całkowity: | 24068.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1413:03 |
Średnia prędkość: | 16.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.50 km/h |
Suma podjazdów: | 227986 m |
Suma kalorii: | 120027 kcal |
Liczba aktywności: | 395 |
Średnio na aktywność: | 60.93 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
W bałkańskim kotle dzień 12
Środa, 4 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.71km
- Czas: 07:34
- VAVG 16.22km/h
- VMAX 40.10km/h
- Temp.: 32.0°C
- Kalorie: 1878kcal
- Podjazdy: 1764m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kolasin - Andrijevica - Cakor - Peje (Kosowo)
Dzisiaj opuszczamy Czarnogórę, zanim to jednak nastąpi mamy do pokonania dwie przełęcze jedna 1570,drugą natomiast jest sławetny Czakor 1850. Tyle się już o nim nasłuchałam, że jestem pewna, że umrę w połowie podjazdu :P
Pierwszą przełęcz pokonujemy bez problemów i kierujemy się na Kosowo, są znaki, wszystko w porządku.
Dopiero kiedy dojeżdżamy do ostatniej wsi u stóp Cakoru na znaku, takim samym jak wszystkie inne, Peje przekreślony, trochę to niepokojące, w miasteczku pytamy zatem o co chodzi.
Otóż chodzi o to, że tam nie ma przejścia. Tam policja nie wpuszcza. Lepiej żebyśmy zawrócili i przeszli granicę na przełęczy Kula... Od jak dawna? Od bombardowania NATO... Inni z kolei mówią, że rowerami to wpuszczą, że rowerami to da się przejechać. M. przypomina, że przecież czytał relacje o tym, jak ludzie przebywali granicę na Cakorze. Zatem w końcu ruszamy, zaczyna grzmieć i robi się chłodniej, aż w końcu nawet zimno i zaczyna porządnie padać.
Niższa temperatura zdecydowanie pomaga, a cała ta dość niepewna sytuacja chyba mnie bardzo motywuje, cały Cakor jadę równo z M. a momentami nawet szybciej :) Jestem z siebie tak dumna, że mało nie pęknę :))
Kiedy mamy zjeżdżać na szosę wchodzi wielkie chmursko, bardzo szkoda, że nie ma zdjęcia, coś nieprawdopodobnego :) Przejeżdżamy przez nie i ja jeszcze chwilę oglądam, jak schodzi w dół zboczem ;) To chyba jedna z najbardziej niezwykłym rzeczy(zjawisk, widoków?) jakie widziałam na tej wyprawie:) (i w ogóle w życiu:))
A potem już puszczamy się w dół ;) A właściwie to M., ja tam trzymam hamulce :P nawierzchnia jest mokra i śliska, a zjazd raczej kręty. Ale jest fajnie :) Poza tym ruch żaden, las, bardzo przyjemnie :)
W pewnym momencie asfalt się kończy.... rów i trzy trójkątne falochrony (czy coś takiego). To chyba granica ;)
No tak, samochodem nie przejedziesz, ale rowerem owszem, przeprowadziliśmy bokiem rowery i byliśmy w Kosowie :)
Teraz naszym zmartwieniem jest to, czy ta szutrowa droga dokądś prowadzi, czy kończy się na przykład zawalonym mostem. Mijają nas jednak samochody (niedaleko granicy był jakiś środek wypoczynkowy, ciekawe kto tam chciał wypoczywać, drogowskaz na niego wyglądał staro i na dawno nieaktualny) i jadą prosto, czyli da się stąd wydostać ;)
Docieramy do szosy, która jest poprowadzona przepięknym kanionem, najpiękniejszym z całej wyprawy (dlatego też nie ma zdjęć :P), ściemnia się niestety, więc nie możemy do woli go oglądać, a jest niewiarygodny. Olbrzymie skały, cieki wodne większe i mniejsze spływające po skałach, wodospadziki, wielkie nawisy skalne pod którymi biegła droga, coś niesamowitego.
Kiedy kanion się kończy, wkrótce zaczyna się miasto. Peje tętni życiem. Udaje nam się znaleźć tani hotel, spodziewaliśmy się standardu -1 ;) ale nie było wcale źle a co najważniejsze, było czysto :)
Wieczór umilali nam muezini ;) Oraz przepyszny ayran i surówka:) (do niej były jeszcze kotleciki, ale szału nie zrobiły ;) )
Dzisiaj opuszczamy Czarnogórę, zanim to jednak nastąpi mamy do pokonania dwie przełęcze jedna 1570,drugą natomiast jest sławetny Czakor 1850. Tyle się już o nim nasłuchałam, że jestem pewna, że umrę w połowie podjazdu :P
Pierwszą przełęcz pokonujemy bez problemów i kierujemy się na Kosowo, są znaki, wszystko w porządku.
Dopiero kiedy dojeżdżamy do ostatniej wsi u stóp Cakoru na znaku, takim samym jak wszystkie inne, Peje przekreślony, trochę to niepokojące, w miasteczku pytamy zatem o co chodzi.
Otóż chodzi o to, że tam nie ma przejścia. Tam policja nie wpuszcza. Lepiej żebyśmy zawrócili i przeszli granicę na przełęczy Kula... Od jak dawna? Od bombardowania NATO... Inni z kolei mówią, że rowerami to wpuszczą, że rowerami to da się przejechać. M. przypomina, że przecież czytał relacje o tym, jak ludzie przebywali granicę na Cakorze. Zatem w końcu ruszamy, zaczyna grzmieć i robi się chłodniej, aż w końcu nawet zimno i zaczyna porządnie padać.
Niższa temperatura zdecydowanie pomaga, a cała ta dość niepewna sytuacja chyba mnie bardzo motywuje, cały Cakor jadę równo z M. a momentami nawet szybciej :) Jestem z siebie tak dumna, że mało nie pęknę :))
czakor© Carmelliana
Kiedy mamy zjeżdżać na szosę wchodzi wielkie chmursko, bardzo szkoda, że nie ma zdjęcia, coś nieprawdopodobnego :) Przejeżdżamy przez nie i ja jeszcze chwilę oglądam, jak schodzi w dół zboczem ;) To chyba jedna z najbardziej niezwykłym rzeczy(zjawisk, widoków?) jakie widziałam na tej wyprawie:) (i w ogóle w życiu:))
A potem już puszczamy się w dół ;) A właściwie to M., ja tam trzymam hamulce :P nawierzchnia jest mokra i śliska, a zjazd raczej kręty. Ale jest fajnie :) Poza tym ruch żaden, las, bardzo przyjemnie :)
W pewnym momencie asfalt się kończy.... rów i trzy trójkątne falochrony (czy coś takiego). To chyba granica ;)
No tak, samochodem nie przejedziesz, ale rowerem owszem, przeprowadziliśmy bokiem rowery i byliśmy w Kosowie :)
dzika granica© Carmelliana
Teraz naszym zmartwieniem jest to, czy ta szutrowa droga dokądś prowadzi, czy kończy się na przykład zawalonym mostem. Mijają nas jednak samochody (niedaleko granicy był jakiś środek wypoczynkowy, ciekawe kto tam chciał wypoczywać, drogowskaz na niego wyglądał staro i na dawno nieaktualny) i jadą prosto, czyli da się stąd wydostać ;)
Docieramy do szosy, która jest poprowadzona przepięknym kanionem, najpiękniejszym z całej wyprawy (dlatego też nie ma zdjęć :P), ściemnia się niestety, więc nie możemy do woli go oglądać, a jest niewiarygodny. Olbrzymie skały, cieki wodne większe i mniejsze spływające po skałach, wodospadziki, wielkie nawisy skalne pod którymi biegła droga, coś niesamowitego.
Kiedy kanion się kończy, wkrótce zaczyna się miasto. Peje tętni życiem. Udaje nam się znaleźć tani hotel, spodziewaliśmy się standardu -1 ;) ale nie było wcale źle a co najważniejsze, było czysto :)
Wieczór umilali nam muezini ;) Oraz przepyszny ayran i surówka:) (do niej były jeszcze kotleciki, ale szału nie zrobiły ;) )
W bałkańskim kotle dzień 11
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 67.83km
- Czas: 04:29
- VAVG 15.13km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1026kcal
- Podjazdy: 1043m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Smokovac - przel. Crkvine - Kolasin
Po przepysznym śniadaniu w naszym hotelu ruszamy w stronę przełęczy Crkvine, jest nie najgorzej, zwłaszcza, że dzięki temu, że jesteśmy wyżej, to nie jest tak koszmarnie gorąco. W planach mamy dojechać dalej, ale kończymy w Kolasinie, który okazuje się przyjemnym małym miasteczkiem z pysznym jedzeniem w knajpce ;) i wieloma "roomsami", do wybrania jednego z nich skłaniają nas nasze najedzone brzuchy ;) nadchodząca i grzmiąca z oddali burza oraz to, że tuż za Kolasinem zaczyna się przełęcz. Stwierdzamy więc, że dwie przełęcze to za dużo tego dobrego na jeden dzień i decydujemy się na fantastyczny pokój - mieszkanko :) i się lenimy!lenimy, lenimy, lenimy ... :)) przed telewizorem z cytrynowym piwem w szklankach :D
Po przepysznym śniadaniu w naszym hotelu ruszamy w stronę przełęczy Crkvine, jest nie najgorzej, zwłaszcza, że dzięki temu, że jesteśmy wyżej, to nie jest tak koszmarnie gorąco. W planach mamy dojechać dalej, ale kończymy w Kolasinie, który okazuje się przyjemnym małym miasteczkiem z pysznym jedzeniem w knajpce ;) i wieloma "roomsami", do wybrania jednego z nich skłaniają nas nasze najedzone brzuchy ;) nadchodząca i grzmiąca z oddali burza oraz to, że tuż za Kolasinem zaczyna się przełęcz. Stwierdzamy więc, że dwie przełęcze to za dużo tego dobrego na jeden dzień i decydujemy się na fantastyczny pokój - mieszkanko :) i się lenimy!lenimy, lenimy, lenimy ... :)) przed telewizorem z cytrynowym piwem w szklankach :D
W bałkańskim kotle dzień 10
Poniedziałek, 2 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 134.09km
- Czas: 07:06
- VAVG 18.89km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temp.: 40.0°C
- Kalorie: 2087kcal
- Podjazdy: 1130m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Morinj - Kotor - Budva - Canj (jez. Szkoderskie) - Podgorica - Smokovac
Aż do rana nie zgłasza się do nas właściciel kempingu po nasze dowody, nie ma go także, kiedy wyruszamy z kempingu.No trudno, skoro tak... ;)
Dzisiaj upał po raz pierwszy przekracza 40 stopni i w takiej temperaturze przychodzi nam pokonywać podjazdy. Zdaje się, że nie są one jakieś wybitnie trudne, jednak ten upał i fakt, że chyba nie do końca wypoczęłam, sprawia, że muszę się często zatrzymywać, w sumie mogę to robić do woli, M. jedzie dużo szybciej, więc i tak go nie opóźniam. Naprawdę mam dość, chce mi się płakać, już nie mam siły do tych podjazdów.
Dobrze, że chociaż jest pięknie ;)
Dopiero po Budvie, po której się trochę szwendamy, ogarniam się i jest mi nieco lepiej i palma przestaje odbijać ;p
W planach jest dzisiaj Podgorica i długi tunel,tuneli nienawidzę jak się okazało, więc wcale się nie cieszę na tę atrakcję (za to oswoiłam się ze zjazdami i nawet polubiłam;) ). Przed samym tunelem, który był daleko za rozjazdem alternatywną drogą i do którego trzeba było podjechać, okazuje się, że jest płatny a o rowerach to w ogóle zapomnij. No ale co mamy robić? Nie po to podjeżdżaliśmy tyle, żeby teraz zjeżdżać i nadkładać drogi.
Tunel jest kilkukilometrowy z ogromnymi wiatrakami na suficie, huk jest w nim nieziemski po prostu. Na szczęście samochody na nas nie trąbią, o dziwo i udaje nam się przejechać bez problemów. Za tunelem ukazują nam się bramki, ruszamy więc szybko na nie i szybko je mijamy :P ktoś za nami woła, ale nie wiem, czy liczył na to, że się zatrzymamy :P
Na wyjeździe z szosy prowadzącej tylko i wyłącznie z i do tunelu czeka policja :P ale na szczęście nie nas, chociaż myśli mieliśmy już różne ;P
Ale już po wyjechaniu z tunelu zaczęła się inna Czarnogóra, brzydsza, biedniejsza, pisana cyrlicą, mówiona rosyjskim (:O). Ostatnią atrakcją krajobrazową jest tylko Jezioro Szkoderskie, rzeczywiście fajne, a potem już nic...
Podgorica, stolica takiego pięknego kraju jak Czarnogóra, okazuje się obrzydliwa. Małe brudne domki, nieprzyjemne, szare miasto z prostymi budynkami...
Zaczynamy szukać kempingu, co to za pomysł, żeby nazwać kemping Izvoru?
Wszyscy nas kierują na jakieś zupełne odludzie, gdzieś tam w górę, w górę... no to podjeżdżamy, 11% i więcej, miejsce zupełnie nie kempingowe... aż w końcu... natykamy się na źródełko płynące ze skał...
Dopiero po tym, jak pokazujemy adres naszego kempingu ktoś jest w stanie nas dobrze pokierować. Dosyć długo jeszcze jedziemy aż natrafiamy na hotelik Izvoru. Na namiot raczej nie ma miejsca, bierzemy zatem pokój z klimatyzacją i śniadaniem w cenie. Jak wakacje, to wakacje :P
Pokój jest cały w uroczym czerwono-burdelowym kolorze :P
Ale jest w porządku :) w dodatku ze sporym balkonem, działającą klimą i świetnie mrożącą lodówką B-) jest naprawdę fajnie :) Należy nam się ;) (pomijając drobne usterki w toalecie, które sprawiły, że okropnie z niech cuchnęło :P)
Aż do rana nie zgłasza się do nas właściciel kempingu po nasze dowody, nie ma go także, kiedy wyruszamy z kempingu.No trudno, skoro tak... ;)
Dzisiaj upał po raz pierwszy przekracza 40 stopni i w takiej temperaturze przychodzi nam pokonywać podjazdy. Zdaje się, że nie są one jakieś wybitnie trudne, jednak ten upał i fakt, że chyba nie do końca wypoczęłam, sprawia, że muszę się często zatrzymywać, w sumie mogę to robić do woli, M. jedzie dużo szybciej, więc i tak go nie opóźniam. Naprawdę mam dość, chce mi się płakać, już nie mam siły do tych podjazdów.
Dobrze, że chociaż jest pięknie ;)
Czarnogóra© Carmelliana
morze Adriatyckie© Carmelliana
montenegro© Carmelliana
czarnogóra© Carmelliana
Czarnogóra© Carmelliana
Dopiero po Budvie, po której się trochę szwendamy, ogarniam się i jest mi nieco lepiej i palma przestaje odbijać ;p
Palma :)© Carmelliana
palmowa aleja© Carmelliana
W planach jest dzisiaj Podgorica i długi tunel,tuneli nienawidzę jak się okazało, więc wcale się nie cieszę na tę atrakcję (za to oswoiłam się ze zjazdami i nawet polubiłam;) ). Przed samym tunelem, który był daleko za rozjazdem alternatywną drogą i do którego trzeba było podjechać, okazuje się, że jest płatny a o rowerach to w ogóle zapomnij. No ale co mamy robić? Nie po to podjeżdżaliśmy tyle, żeby teraz zjeżdżać i nadkładać drogi.
Tunel jest kilkukilometrowy z ogromnymi wiatrakami na suficie, huk jest w nim nieziemski po prostu. Na szczęście samochody na nas nie trąbią, o dziwo i udaje nam się przejechać bez problemów. Za tunelem ukazują nam się bramki, ruszamy więc szybko na nie i szybko je mijamy :P ktoś za nami woła, ale nie wiem, czy liczył na to, że się zatrzymamy :P
Na wyjeździe z szosy prowadzącej tylko i wyłącznie z i do tunelu czeka policja :P ale na szczęście nie nas, chociaż myśli mieliśmy już różne ;P
Ale już po wyjechaniu z tunelu zaczęła się inna Czarnogóra, brzydsza, biedniejsza, pisana cyrlicą, mówiona rosyjskim (:O). Ostatnią atrakcją krajobrazową jest tylko Jezioro Szkoderskie, rzeczywiście fajne, a potem już nic...
jezioro szkoderskie© Carmelliana
Podgorica, stolica takiego pięknego kraju jak Czarnogóra, okazuje się obrzydliwa. Małe brudne domki, nieprzyjemne, szare miasto z prostymi budynkami...
Zaczynamy szukać kempingu, co to za pomysł, żeby nazwać kemping Izvoru?
Wszyscy nas kierują na jakieś zupełne odludzie, gdzieś tam w górę, w górę... no to podjeżdżamy, 11% i więcej, miejsce zupełnie nie kempingowe... aż w końcu... natykamy się na źródełko płynące ze skał...
Dopiero po tym, jak pokazujemy adres naszego kempingu ktoś jest w stanie nas dobrze pokierować. Dosyć długo jeszcze jedziemy aż natrafiamy na hotelik Izvoru. Na namiot raczej nie ma miejsca, bierzemy zatem pokój z klimatyzacją i śniadaniem w cenie. Jak wakacje, to wakacje :P
Pokój jest cały w uroczym czerwono-burdelowym kolorze :P
Ale jest w porządku :) w dodatku ze sporym balkonem, działającą klimą i świetnie mrożącą lodówką B-) jest naprawdę fajnie :) Należy nam się ;) (pomijając drobne usterki w toalecie, które sprawiły, że okropnie z niech cuchnęło :P)
W bałkańskim kotle dzień 9
Niedziela, 1 lipca 2012 | dodano:21.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 71.25km
- Czas: 04:11
- VAVG 17.03km/h
- VMAX 52.80km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1119kcal
- Podjazdy: 658m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Podbozur - Grahovo - Morinj
Wyruszamy znad jeziora i zaraz widzimy morze, które nas dzisiaj czeka :) Ma być raz dwa i dzień pół restowy.
Zanim jednak docieramy nad Bokę Kotorską ciężka wspinaczka w upale i dużym zmęczeniu. Sytuację rekompensują widoki ;)
Do kempingu docieramy dość wcześnie, mamy sporo dnia, żeby odpocząć, ale nie jestem pewna czy to jest prawdziwy odpoczynek, chociaż tak mi się wydaje, byczymy się prawie od południa, ja zaliczam kąpiel w przesłonym ;) morzu, jemy pyszną rybią ciorbę, tylko ta myśl, że jutro znowu trzeba jechać, że nie można się wylenić chociaż jeden cały dzień.
Wyruszamy znad jeziora i zaraz widzimy morze, które nas dzisiaj czeka :) Ma być raz dwa i dzień pół restowy.
Slanskie Jezioro i Adriatyk© Carmelliana
Zanim jednak docieramy nad Bokę Kotorską ciężka wspinaczka w upale i dużym zmęczeniu. Sytuację rekompensują widoki ;)
Boka Kotorska© Carmelliana
morze Adriatyckie© Carmelliana
Czarnogóra, m. Adriatyckie© Carmelliana
Do kempingu docieramy dość wcześnie, mamy sporo dnia, żeby odpocząć, ale nie jestem pewna czy to jest prawdziwy odpoczynek, chociaż tak mi się wydaje, byczymy się prawie od południa, ja zaliczam kąpiel w przesłonym ;) morzu, jemy pyszną rybią ciorbę, tylko ta myśl, że jutro znowu trzeba jechać, że nie można się wylenić chociaż jeden cały dzień.
Kotor nocą© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 8
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:21.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 91.55km
- Czas: 05:49
- VAVG 15.74km/h
- VMAX 49.80km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1511kcal
- Podjazdy: 1280m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Scepan Polje - Pluzine - Niksic - Slansko Ezero
Wyruszamy ze Scepan Polje ze wstępnymi planami, aby dotrzeć do Boki i tym samym nadrobić stracony wczoraj czas i wyrobić plan.
Dzień okazuje się jednak wyjątkowo ciężki,ciągle pod górę (no kto by pomyślał?),jestem zmęczona, bardzo chciałabym dzień restowy, ale na takowy wcale się nie zanosi, nie ma gdzie go zrobić. Może nad Boką, jeśli tam dziś dotrzemy...
Może dlatego tak mi zależy, żeby tam dojechać jeszcze tego dnia :P
Zanim jednak zacznie się najgorsze, na naszej trasie Piva i jej kanion :) Coś absolutnie przepięknego.
Później jednak, przez wiele kilometrów, widoki przestają być spektakularne, nie ma też wody, a co za tym idzie nie ma również domów, a zatem sklepów i restauracyjek (tak tutaj popularnych). Jesteśmy zdani tylko na to, co mamy, na szczęście wiedzieliśmy, co nas tu najprawdopodobniej czeka (Tzn. M. wiedział, skądinąd), więc nie jest to dla nas bardzo dużym problemem, chociaż jednak miło by było natknąć się na chociaż jeden restoran.
W końcu jakiś się znajduje, co prawda właściwie na końcu naszej mordęgi przez ciągłe podjazdy i zjazdy. Nabieramy tam wody, nieco się restujemy i ruszamy dalej w ten upał. Ja ciągle mam zamiar dojechać do Boki.
Spotykamy sakwiarza z Czech "do Niksica macie już w dół" mhm.... żeby było w dół trzeba było się jeszcze nieźle wdrapać i zjechać w między czasie :P
W końcu jednak docieramy w okolice miasta. Zaczyna się cywilizacja, czyli sklepy, czyli cytrynowe piwo ;)
Niedługo się zacznie ściemniać, coraz bardziej wątpię, że dojedziemy nad Adriatyk. Postanawiamy jechać nad Slanskie Jezioro i je obejrzeć, czy można tam się rozbić.
Znajdujemy zjazd do jeziora i zamieszkały domek, skąd bierzemy wodę, woda zawsze się przyda, chociaż w tym przypadku okazało się, że niekoniecznie do mycia. Umyliśmy się w jeziorze :) Ciepła woda, piękne widoki, świetna sprawa ;)
Jednak od tej pory przez długi czas będzie nam towarzyszyło poczucie ciągłego opóźnienia...
Wyruszamy ze Scepan Polje ze wstępnymi planami, aby dotrzeć do Boki i tym samym nadrobić stracony wczoraj czas i wyrobić plan.
Dzień okazuje się jednak wyjątkowo ciężki,ciągle pod górę (no kto by pomyślał?),jestem zmęczona, bardzo chciałabym dzień restowy, ale na takowy wcale się nie zanosi, nie ma gdzie go zrobić. Może nad Boką, jeśli tam dziś dotrzemy...
Może dlatego tak mi zależy, żeby tam dojechać jeszcze tego dnia :P
Zanim jednak zacznie się najgorsze, na naszej trasie Piva i jej kanion :) Coś absolutnie przepięknego.
Pięknie jest :)© Carmelliana
rzeka Piva:)© Carmelliana
Pivsko© Carmelliana
Pivsko© Carmelliana
Później jednak, przez wiele kilometrów, widoki przestają być spektakularne, nie ma też wody, a co za tym idzie nie ma również domów, a zatem sklepów i restauracyjek (tak tutaj popularnych). Jesteśmy zdani tylko na to, co mamy, na szczęście wiedzieliśmy, co nas tu najprawdopodobniej czeka (Tzn. M. wiedział, skądinąd), więc nie jest to dla nas bardzo dużym problemem, chociaż jednak miło by było natknąć się na chociaż jeden restoran.
W końcu jakiś się znajduje, co prawda właściwie na końcu naszej mordęgi przez ciągłe podjazdy i zjazdy. Nabieramy tam wody, nieco się restujemy i ruszamy dalej w ten upał. Ja ciągle mam zamiar dojechać do Boki.
Spotykamy sakwiarza z Czech "do Niksica macie już w dół" mhm.... żeby było w dół trzeba było się jeszcze nieźle wdrapać i zjechać w między czasie :P
W końcu jednak docieramy w okolice miasta. Zaczyna się cywilizacja, czyli sklepy, czyli cytrynowe piwo ;)
Niedługo się zacznie ściemniać, coraz bardziej wątpię, że dojedziemy nad Adriatyk. Postanawiamy jechać nad Slanskie Jezioro i je obejrzeć, czy można tam się rozbić.
Znajdujemy zjazd do jeziora i zamieszkały domek, skąd bierzemy wodę, woda zawsze się przyda, chociaż w tym przypadku okazało się, że niekoniecznie do mycia. Umyliśmy się w jeziorze :) Ciepła woda, piękne widoki, świetna sprawa ;)
jezioro Slansko© Carmelliana
nocleg nad jeziorem (jezioro za domem:P)© Carmelliana
Jednak od tej pory przez długi czas będzie nam towarzyszyło poczucie ciągłego opóźnienia...
W bałkańskim kotle dzień 7
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano:20.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 36.62km
- Czas: 02:38
- VAVG 13.91km/h
- VMAX 43.50km/h
- Temp.: 37.0°C
- Podjazdy: 586m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tjentiste - Scepan Polje(MNE)
Dziś mamy w planach szybko uporać się z resztą Bośni, która nam została i rozpocząć Czarnogórę. Przed nami jednak w perspektywie był przejazd górami drogą wyjątkowo na około, więc postanowiliśmy znaleźć skrót, aby chytrze się przebić... Nie na darmo jednak ludowe mądrości są ludowymi mądrościami, pośród których jest jedna o chytrym, co to traci dwa razy :P
Znaleźliśmy jednak skrót, zdaje się, że jakaś dawna wojskowa droga, asfaltem w dół, aż do krzaków, gdzie błotem i krzakami trzeba było się przedrzeć dalej. Kiedy zrobił się prześwit i człowiek odetchnął z ulgą, że to już, oczom jego ukazywał się most...
Poziome belki mostu pod złym dotykiem spróchniałego palca zęba czasu ;) były w stanie posuniętego rozkładu i dość spektakularnie demonstrowały to swoje posunięcie, krusząc się i zapadając w siebie pod stopą... Można było zatem wchodzić na te, pod którymi bezpośrednio był dźwigar (mocno zardzewiały i przynajmniej mojego zaufania nie budzący), albo czasem wspomóc się nałożonymi na te poziome, pionowymi deskami.
Chyba z niedowierzania, że to się dzieje naprawdę, nawet się słowem nie odezwałam, żebyśmy wracali :P
Najpierw ruszył M. z moim rowerem prawą stroną, która okazała się nieprzechadzalna i zostawił Treka na środku mostu... :P
Przeszedł w jedną i drugą stronę i mnie wysłał, żebym przeszła, jeśli zdołam, a jak już przejdę to on przeniesie wszystko...
No to weszłam na most.. już samo wejście było dość kłopotliwe, ale prawdziwa zabawa zaczynała się, kiedy już się udało wybrać bale na dźwigarach i przejść po nich na sam dźwigar.. i właściwie szło się po nim cały most, dźwigar, rzecz jasna, węższy od stopy.
Przytrzymując się barierki powoli do przodu... dodatkową atrakcją było to, że barierki w jednym czy dwóch miejscach nie było wcale, a w jednym była pęknięta...
Przemierzając most, nogi trzęsły mi się jak nigdy w życiu, byłam pewna, że wyglądam jak te kreskówkowe postacie, co im kolana latają w prawo i w lewo ze strachu :P
W pewnym momencie naszła mnie ochota zawrócić, ale na samą myśl takiego manewru na moście szybko zrezygnowałam z tego pomysłu i ruszyłam dalej.
Przynajmniej widoki z mostu przepiękne :P na błękitną rzekę, nawet nie tak bardzo wysoko, ale jakoś mimo wszystko... :P
Na brzegu musiało minąć ładnych parę chwil, zanim doszłam do siebie, a wtedy kolejnym wyzwaniem było przenosić sakwy i potem rowery w górę, trochę po zboczu, między kamieniami i krzakami (tu i ówdzie gęsto zarośniętymi i kolczastymi) do strumyka, przez który musieliśmy się też przeprawić.
Upał był straszliwy i łatwo nie było, zwłaszcza z rowerem :P
A za każdym razem wracając po kolejne sakwy miałam widok na most i przechodzącego po nim M., więc zawracając miałam nadzieję, że go zobaczę, a w pewnym momencie zauważyłam, że z mostu zwisa oderwany poprzeczny dźwigar, od razu zrobiło mi się słabo i już widziałam, jak się zarywa, a M. wpada do rzeki.. Na szczęście prędko się jednak okazało, że to już tak było, a M. śmiga po dźwigarze, po kolejną sakwę...
Jakkolwiek to zrobił, przeniósł wszystko (wpadła tylko lampka;)) i w końcu mogliśmy się przeprawić przez strumyk i ruszyć na Czarnogórę. Cała ta przygoda zajęła nam kilka godzin i zamiast oszczędzić, nadłożyliśmy czasu, a potem i tak było mocno pod górę....
Do Scepan Polje nie uświadczyliśmy ani jednego sklepu, za to na przejściu granicznym strajk :P i naczekaliśmy się kilka ładnych minut, żeby pan zerknął na nasze paszporty i bez pieczątki ani wgrania nas do systemu puścił.
Zaraz przy przejściu były też kempingi, wybraliśmy zatem jeden i zostaliśmy w nim, a dzięki temu, że byliśmy z Polski, nie musieliśmy płacić :P
Kemping bardzo w porządku, chociaż też z tureckimi kiblami i w dodatku niezamykanymi, co się zresztą okaże normą, nie wiem co ci ludzie...
Ale chociaż widok świetny, zdaje się, że na tę rzekę od mostu.
Dziś mamy w planach szybko uporać się z resztą Bośni, która nam została i rozpocząć Czarnogórę. Przed nami jednak w perspektywie był przejazd górami drogą wyjątkowo na około, więc postanowiliśmy znaleźć skrót, aby chytrze się przebić... Nie na darmo jednak ludowe mądrości są ludowymi mądrościami, pośród których jest jedna o chytrym, co to traci dwa razy :P
Znaleźliśmy jednak skrót, zdaje się, że jakaś dawna wojskowa droga, asfaltem w dół, aż do krzaków, gdzie błotem i krzakami trzeba było się przedrzeć dalej. Kiedy zrobił się prześwit i człowiek odetchnął z ulgą, że to już, oczom jego ukazywał się most...
przeprawa przez most© Carmelliana
Poziome belki mostu pod złym dotykiem spróchniałego palca zęba czasu ;) były w stanie posuniętego rozkładu i dość spektakularnie demonstrowały to swoje posunięcie, krusząc się i zapadając w siebie pod stopą... Można było zatem wchodzić na te, pod którymi bezpośrednio był dźwigar (mocno zardzewiały i przynajmniej mojego zaufania nie budzący), albo czasem wspomóc się nałożonymi na te poziome, pionowymi deskami.
Chyba z niedowierzania, że to się dzieje naprawdę, nawet się słowem nie odezwałam, żebyśmy wracali :P
Najpierw ruszył M. z moim rowerem prawą stroną, która okazała się nieprzechadzalna i zostawił Treka na środku mostu... :P
Przeszedł w jedną i drugą stronę i mnie wysłał, żebym przeszła, jeśli zdołam, a jak już przejdę to on przeniesie wszystko...
No to weszłam na most.. już samo wejście było dość kłopotliwe, ale prawdziwa zabawa zaczynała się, kiedy już się udało wybrać bale na dźwigarach i przejść po nich na sam dźwigar.. i właściwie szło się po nim cały most, dźwigar, rzecz jasna, węższy od stopy.
Przytrzymując się barierki powoli do przodu... dodatkową atrakcją było to, że barierki w jednym czy dwóch miejscach nie było wcale, a w jednym była pęknięta...
Przemierzając most, nogi trzęsły mi się jak nigdy w życiu, byłam pewna, że wyglądam jak te kreskówkowe postacie, co im kolana latają w prawo i w lewo ze strachu :P
W pewnym momencie naszła mnie ochota zawrócić, ale na samą myśl takiego manewru na moście szybko zrezygnowałam z tego pomysłu i ruszyłam dalej.
Przynajmniej widoki z mostu przepiękne :P na błękitną rzekę, nawet nie tak bardzo wysoko, ale jakoś mimo wszystko... :P
Na brzegu musiało minąć ładnych parę chwil, zanim doszłam do siebie, a wtedy kolejnym wyzwaniem było przenosić sakwy i potem rowery w górę, trochę po zboczu, między kamieniami i krzakami (tu i ówdzie gęsto zarośniętymi i kolczastymi) do strumyka, przez który musieliśmy się też przeprawić.
Upał był straszliwy i łatwo nie było, zwłaszcza z rowerem :P
A za każdym razem wracając po kolejne sakwy miałam widok na most i przechodzącego po nim M., więc zawracając miałam nadzieję, że go zobaczę, a w pewnym momencie zauważyłam, że z mostu zwisa oderwany poprzeczny dźwigar, od razu zrobiło mi się słabo i już widziałam, jak się zarywa, a M. wpada do rzeki.. Na szczęście prędko się jednak okazało, że to już tak było, a M. śmiga po dźwigarze, po kolejną sakwę...
Jakkolwiek to zrobił, przeniósł wszystko (wpadła tylko lampka;)) i w końcu mogliśmy się przeprawić przez strumyk i ruszyć na Czarnogórę. Cała ta przygoda zajęła nam kilka godzin i zamiast oszczędzić, nadłożyliśmy czasu, a potem i tak było mocno pod górę....
Do Scepan Polje nie uświadczyliśmy ani jednego sklepu, za to na przejściu granicznym strajk :P i naczekaliśmy się kilka ładnych minut, żeby pan zerknął na nasze paszporty i bez pieczątki ani wgrania nas do systemu puścił.
Zaraz przy przejściu były też kempingi, wybraliśmy zatem jeden i zostaliśmy w nim, a dzięki temu, że byliśmy z Polski, nie musieliśmy płacić :P
Kemping bardzo w porządku, chociaż też z tureckimi kiblami i w dodatku niezamykanymi, co się zresztą okaże normą, nie wiem co ci ludzie...
Ale chociaż widok świetny, zdaje się, że na tę rzekę od mostu.
Scepan Polje© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 6
Czwartek, 28 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 132.58km
- Czas: 08:01
- VAVG 16.54km/h
- VMAX 45.10km/h
- Temp.: 34.0°C
- Kalorie: 2113kcal
- Podjazdy: 1689m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Blagaj - przełęcz Grebak - Nevesinje (świetny płaskowyż i niesamowita dolina z ponorami) Gacko Cemerno (przełęcz) - Tjentiste
Pożegnani przez kempingowe koty w Blagaju (swoją drogą kemping bardzo przyzwoity:))
Ruszyliśmy ku dwóm przełęczom, jakie na nas dzisiaj czekały.
Pierwsza z nich ciągnęła się niemiłosiernie, a druga obfitowała w zjazdy na podjeździe. Ale widoki naprawdę przecudowne!
Do Tjentiste wjeżdżamy przez przepiękny kanion, niestety jest ciemno, więc zdjęcia nie wychodzą dobrze.
W samym miasteczku szukamy kempingu, okazuje się, że jest przy hotelu. Hotel był dość podrzędny, więc i wygląd kempingu nie zaskoczył, zwykłe pole przy rzece z zardzewiałymi kranami wystającymi z rury. No cóż, przynajmniej byliśmy sami. Zanim jednak mogliśmy się tym nacieszyć, musieliśmy znaleźć kible i toalety... trzeba było wrócić aż do hotelu, żeby nam pokazali, który ze stojących opodal baraków jest tym, czego szukamy, bo zajrzeliśmy chyba we wszystkie i żaden nie był toaletą ;)
Chyba jednak wolałabym, żebyśmy ich nie znaleźli. Zajrzawszy do toalety szybko z niej wyszłam... tureckie kible chyba nigdy nie czyszczone... tak samo prysznice... no i oczywiście z zimną wodą :) były bojlery, ale wyłączone,lub zepsute, w każdym razie doszliśmy do tego podczas mycia a szukanie kogoś było raczej ostatnią rzeczą, którą teraz chcieliśmy się zajmować... Wykończeni, padliśmy spać, bo nazajutrz miał nas czekać długi i ciężki dzień. No i był, ale nie w taki sposób w jaki planowaliśmy ;)
Pożegnani przez kempingowe koty w Blagaju (swoją drogą kemping bardzo przyzwoity:))
blagajskie koty© Carmelliana
Ruszyliśmy ku dwóm przełęczom, jakie na nas dzisiaj czekały.
Pierwsza z nich ciągnęła się niemiłosiernie, a druga obfitowała w zjazdy na podjeździe. Ale widoki naprawdę przecudowne!
płaskowyż© Carmelliana
bośnia - płaskowyż© Carmelliana
Ponor© Carmelliana
Do Tjentiste wjeżdżamy przez przepiękny kanion, niestety jest ciemno, więc zdjęcia nie wychodzą dobrze.
kanion - Tjentiste© Carmelliana
W samym miasteczku szukamy kempingu, okazuje się, że jest przy hotelu. Hotel był dość podrzędny, więc i wygląd kempingu nie zaskoczył, zwykłe pole przy rzece z zardzewiałymi kranami wystającymi z rury. No cóż, przynajmniej byliśmy sami. Zanim jednak mogliśmy się tym nacieszyć, musieliśmy znaleźć kible i toalety... trzeba było wrócić aż do hotelu, żeby nam pokazali, który ze stojących opodal baraków jest tym, czego szukamy, bo zajrzeliśmy chyba we wszystkie i żaden nie był toaletą ;)
Chyba jednak wolałabym, żebyśmy ich nie znaleźli. Zajrzawszy do toalety szybko z niej wyszłam... tureckie kible chyba nigdy nie czyszczone... tak samo prysznice... no i oczywiście z zimną wodą :) były bojlery, ale wyłączone,lub zepsute, w każdym razie doszliśmy do tego podczas mycia a szukanie kogoś było raczej ostatnią rzeczą, którą teraz chcieliśmy się zajmować... Wykończeni, padliśmy spać, bo nazajutrz miał nas czekać długi i ciężki dzień. No i był, ale nie w taki sposób w jaki planowaliśmy ;)
W bałkańskim kotle dzień 5
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 131.28km
- Czas: 05:40
- VAVG 23.17km/h
- VMAX 54.10km/h
- Temp.: 33.0°C
- Kalorie: 2069kcal
- Podjazdy: 773m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ilidza - Konjic - dolina Neretvy - Jablanica - kanion Neretvy (bez szału)- Mostar- Blagaj.
Dzisiaj atrakcją miał być kanion Neretvy, jednak okazał się dość nudny i nie zrobił wrażenia, jasne, było pięknie, ale po zeszłorocznym serbskim przełomie Dunaju ten nie powalił na kolana. Na szczęście przed nami jeszcze widoki, które przyćmią nawet Dunaj ;) (a tych najpiękniejszych nie ma oczywiście na zdjęciach :P)
Jednakowoż Bośnia przepiękna, wspaniały potencjał (gdzieś w górach, w zupełnej dziczy i pustce natknęliśmy się na olbrzymie, fantastyczne jezioro pomiędzy wielkimi górami).
Dziś jeszcze punktem specjalnym był Mostar, niestety nie powalił na kolana, tak jak miał, chyba sobie za wiele obiecuję w stosunku do tych miejsc, które są opiewane.
Bardzo wiele pustych domów i ruin, niektóre ściany usiane dziurami po kulach.
Ciekawa architektura z elementami muzułmańskich ornamentów, ogólnie interesujące miejsce :) A wapienne(?) schody wydeptane tak, że można było się po nich z łatwością ślizgać ;)
Dzisiaj atrakcją miał być kanion Neretvy, jednak okazał się dość nudny i nie zrobił wrażenia, jasne, było pięknie, ale po zeszłorocznym serbskim przełomie Dunaju ten nie powalił na kolana. Na szczęście przed nami jeszcze widoki, które przyćmią nawet Dunaj ;) (a tych najpiękniejszych nie ma oczywiście na zdjęciach :P)
Jednakowoż Bośnia przepiękna, wspaniały potencjał (gdzieś w górach, w zupełnej dziczy i pustce natknęliśmy się na olbrzymie, fantastyczne jezioro pomiędzy wielkimi górami).
bośnia© Carmelliana
bośniacki most© Carmelliana
bośnia© Carmelliana
bośnia, jest fajnie :)© Carmelliana
Dziś jeszcze punktem specjalnym był Mostar, niestety nie powalił na kolana, tak jak miał, chyba sobie za wiele obiecuję w stosunku do tych miejsc, które są opiewane.
Bardzo wiele pustych domów i ruin, niektóre ściany usiane dziurami po kulach.
Ciekawa architektura z elementami muzułmańskich ornamentów, ogólnie interesujące miejsce :) A wapienne(?) schody wydeptane tak, że można było się po nich z łatwością ślizgać ;)
Mostar© Carmelliana
Mostar uliczka© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 4
Wtorek, 26 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 32.45km
- Czas: 01:51
- VAVG 17.54km/h
- VMAX 29.70km/h
- Temp.: 26.0°C
- Podjazdy: 83m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Doboj (pociąg) - Sarajewo
Chcieliśmy zyskać na czasie i dotrzeć do Sarajewa pociągiem. Właściwie nie wiem czemu nie zdecydowaliśmy się jechać rowerami, jak tylko okazało się, że na pociąg musimy czekać kilka ładnych godzin. W każdym razie postanowiliśmy czekać i zaszyć się gdzieś na mieście.
Próbowaliśmy jeszcze autobusu, pan w kasie bardzo się przejął i wypatrywał zawzięcie autobusu, który miałby nas zabrać, ale niestety, kierowca i tak stwierdził, że nie miejsca.
No więc trudno, ruszyliśmy na miasto znaleźć jakąś knajpkę. Tutejsze jedzenie okazało się niestety tłuste i niezbyt smaczne. Kolejnym więc punktem była kawiarenka, gdzie kupiliśmy kawę, do której dostaliśmy wodę, co się okazało typowym bałkańskim zestawem, do tej pory nie wiem za bardzo dlaczego, chyba chodzi o to, że po kawie chce się po prostu pić? ale żeby aż tak...?:P
Obok naszego stolika siedziało kilku dość dorodnych panów :P W pewnym momencie zainteresowali się naszymi osobami, co zresztą dziwnym nie było, każdego interesowaliśmy :P
Kiedy jednak doszło do płacenia za kawy, lody i kilka burków, które zamówiliśmy (nadziewane ciasto francuskie, podawane na ciepło), okazało się, że szef knajpy (jeden z facetów siedzących obok) za nas już zapłacił! :O Byliśmy w niezłym szoku, zostawiliśmy więc tylko napiwek dla obsługującego nas chłopaka :)
Pociąg przyjechał punktualnie, ale do końca nie było wiadomo, czy wsiądziemy, bo biletów na rower nam nie sprzedano (swoją drogą bilety były wypisywane ręcznie;) ), takie rzeczy załatwia się z konduktorem. Ale na szczęście nasze rowery nie były dla nikogo problemem.
Cieszyliśmy się, że niebawem będziemy w Sarajewie, kiedy to po niedługim czasie od startu pociąg stanął w polu. I stał. I stał. I stał......
Następnie przejechał niewiele, aby stanąć na jakiejś bocznej stacji w miasteczku i stał... stał... stał...
Chyba tylko my nie wiedzieliśmy o co chodzi, bo ludzie sobie wychodzili na zakupy, dosiadali się do pociągu.. Poszła plotka, że czekamy na pociąg z Chorwacji (czy do Chorwacji), ale pociąg przyjechał i pojechał, a my dalej staliśmy....
W sumie wystaliśmy tak około 4 godzin. A jechaliśmy 3.
Byliśmy wieczorem w Sarajewie i jeszcze zostało nam do dojechania do kempingu.
Była to jedna z gorszych tras całej wyprawy, prawdopodobnie odczucie było spowodowane wymęczeniem po podróży pociągiem. Jechaliśmy przez miasto, wielki ruch, samochody, autobusy i ciężarówki mijające na centymetry, a na deser tir, który nas strąbił jadąc za nami. Dla mnie to było za dużo, najchętniej bym wtedy została pod krzakiem na noc i zalała się łzami z nerwów i zmęczenia.
Kiedy w końcu dojechaliśmy jednak do kempingu okazał się dość drogi, nie wiedzieć za co. nie było ławek ani stolików, prysznice były za kotarami (co nie było problemem, no ale skoro cena taka no to może jakiś lepszy standard?) i pierwsze tureckie kible, które stały się moją zmorą wyprawy. (Aczkolwiek szczęśliwie był jeden zwykły :] )
Chcieliśmy zyskać na czasie i dotrzeć do Sarajewa pociągiem. Właściwie nie wiem czemu nie zdecydowaliśmy się jechać rowerami, jak tylko okazało się, że na pociąg musimy czekać kilka ładnych godzin. W każdym razie postanowiliśmy czekać i zaszyć się gdzieś na mieście.
Próbowaliśmy jeszcze autobusu, pan w kasie bardzo się przejął i wypatrywał zawzięcie autobusu, który miałby nas zabrać, ale niestety, kierowca i tak stwierdził, że nie miejsca.
No więc trudno, ruszyliśmy na miasto znaleźć jakąś knajpkę. Tutejsze jedzenie okazało się niestety tłuste i niezbyt smaczne. Kolejnym więc punktem była kawiarenka, gdzie kupiliśmy kawę, do której dostaliśmy wodę, co się okazało typowym bałkańskim zestawem, do tej pory nie wiem za bardzo dlaczego, chyba chodzi o to, że po kawie chce się po prostu pić? ale żeby aż tak...?:P
Obok naszego stolika siedziało kilku dość dorodnych panów :P W pewnym momencie zainteresowali się naszymi osobami, co zresztą dziwnym nie było, każdego interesowaliśmy :P
Kiedy jednak doszło do płacenia za kawy, lody i kilka burków, które zamówiliśmy (nadziewane ciasto francuskie, podawane na ciepło), okazało się, że szef knajpy (jeden z facetów siedzących obok) za nas już zapłacił! :O Byliśmy w niezłym szoku, zostawiliśmy więc tylko napiwek dla obsługującego nas chłopaka :)
Pociąg przyjechał punktualnie, ale do końca nie było wiadomo, czy wsiądziemy, bo biletów na rower nam nie sprzedano (swoją drogą bilety były wypisywane ręcznie;) ), takie rzeczy załatwia się z konduktorem. Ale na szczęście nasze rowery nie były dla nikogo problemem.
Cieszyliśmy się, że niebawem będziemy w Sarajewie, kiedy to po niedługim czasie od startu pociąg stanął w polu. I stał. I stał. I stał......
Następnie przejechał niewiele, aby stanąć na jakiejś bocznej stacji w miasteczku i stał... stał... stał...
Chyba tylko my nie wiedzieliśmy o co chodzi, bo ludzie sobie wychodzili na zakupy, dosiadali się do pociągu.. Poszła plotka, że czekamy na pociąg z Chorwacji (czy do Chorwacji), ale pociąg przyjechał i pojechał, a my dalej staliśmy....
W sumie wystaliśmy tak około 4 godzin. A jechaliśmy 3.
Byliśmy wieczorem w Sarajewie i jeszcze zostało nam do dojechania do kempingu.
Była to jedna z gorszych tras całej wyprawy, prawdopodobnie odczucie było spowodowane wymęczeniem po podróży pociągiem. Jechaliśmy przez miasto, wielki ruch, samochody, autobusy i ciężarówki mijające na centymetry, a na deser tir, który nas strąbił jadąc za nami. Dla mnie to było za dużo, najchętniej bym wtedy została pod krzakiem na noc i zalała się łzami z nerwów i zmęczenia.
Kiedy w końcu dojechaliśmy jednak do kempingu okazał się dość drogi, nie wiedzieć za co. nie było ławek ani stolików, prysznice były za kotarami (co nie było problemem, no ale skoro cena taka no to może jakiś lepszy standard?) i pierwsze tureckie kible, które stały się moją zmorą wyprawy. (Aczkolwiek szczęśliwie był jeden zwykły :] )
W bałkańskim kotle dzień 3
Poniedziałek, 25 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 108.89km
- Czas: 04:59
- VAVG 21.85km/h
- VMAX 41.90km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1711kcal
- Podjazdy: 412m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Velika Pozega Slavonski Brod (Bośnia i Hercegowina) Derventa Kotorsko
W Bośni dalszy ciąg pustych domów, również tych niedokończonych. Te prawdopodobnie powojenne pozostałości wywołują we mnie dość specyficzne uczucie, które ciężko nazwać, może zdumienie pomieszane z przerażeniem, na myśl o tym co tu się działo i że działo się to tak niedawno. Pamiętam jak w szkole się mówiło o tych regionach "kocioł bałkański" aaa, bo tam jest upał i teraz jeszcze wojna, to ciepło mają.
Dzisiaj śpimy na dziko, dla mnie to pierwszy raz ;) Tak samo jak mycie się na dziko ;) Szczęśliwie mamy prysznic Ortlieba, nie musimy się chlapać z butelek :P
Rozbijanie się na dziko jest dla mnie trochę stresujące, ale nie tak bardzo jak mycie się pod krzakami :P
Aczkolwiek było to całkiem fajne :)
A jakiś czas później nadeszła burza;)
W Bośni dalszy ciąg pustych domów, również tych niedokończonych. Te prawdopodobnie powojenne pozostałości wywołują we mnie dość specyficzne uczucie, które ciężko nazwać, może zdumienie pomieszane z przerażeniem, na myśl o tym co tu się działo i że działo się to tak niedawno. Pamiętam jak w szkole się mówiło o tych regionach "kocioł bałkański" aaa, bo tam jest upał i teraz jeszcze wojna, to ciepło mają.
Dzisiaj śpimy na dziko, dla mnie to pierwszy raz ;) Tak samo jak mycie się na dziko ;) Szczęśliwie mamy prysznic Ortlieba, nie musimy się chlapać z butelek :P
Rozbijanie się na dziko jest dla mnie trochę stresujące, ale nie tak bardzo jak mycie się pod krzakami :P
Aczkolwiek było to całkiem fajne :)
A jakiś czas później nadeszła burza;)
Bośnia© Carmelliana