- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy i Wylewy ;)
Dystans całkowity: | 24068.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1413:03 |
Średnia prędkość: | 16.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.50 km/h |
Suma podjazdów: | 227986 m |
Suma kalorii: | 120027 kcal |
Liczba aktywności: | 395 |
Średnio na aktywność: | 60.93 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
Tour de France dz.9
Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano:10.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 120.47km
- Czas: 05:34
- VAVG 21.64km/h
- VMAX 49.80km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 1907kcal
- Podjazdy: 580m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Meyrieu - Hauterives (Palais Ideal) - St. Vallier (tuż przed nim piękne gorges de Galaure) - St. Peray - St. Laurent-du-Pape - St. Laurent.
Rozpoczęła się niewiarygodnie piękna Dolina Rodanu.
Dzisiaj przyjemny, płaski, zjazdowy dzień. Wreszcie zrobiliśmy jakiś lepszy dystans, już zaczynaliśmy się obawiać, że jesteśmy ułomni ;)
Tego dnia Francja odkrywa przed nami przecudowne murowane, stare miasteczka. Jest przepięknie. Jestem absolutnie nimi oczarowana. Chciałabym tu mieszkać. Teraz, pisząc to też tak myślę.
Ponadto dzisiaj również punktem dnia jest Palais Ideal, bardzo dziwna budowla:
Rozpoczęła się niewiarygodnie piękna Dolina Rodanu.
Dzisiaj przyjemny, płaski, zjazdowy dzień. Wreszcie zrobiliśmy jakiś lepszy dystans, już zaczynaliśmy się obawiać, że jesteśmy ułomni ;)
Tego dnia Francja odkrywa przed nami przecudowne murowane, stare miasteczka. Jest przepięknie. Jestem absolutnie nimi oczarowana. Chciałabym tu mieszkać. Teraz, pisząc to też tak myślę.
Ponadto dzisiaj również punktem dnia jest Palais Ideal, bardzo dziwna budowla:
Tour de France dz.8
Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano:10.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 94.08km
- Czas: 05:06
- VAVG 18.45km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temp.: 30.0°C
- Kalorie: 1467kcal
- Podjazdy: 1011m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Champdor - Hautville - Hautville - Tennay - Briord - Bourgoin - Meyrieu-les-Etanges.
Dzisiejszą przełęcz podjeżdżało mi się dobrze, chyba za dobrze, bo końcówkę dnia (też pod górę) ledwo jechałam :P
Dzisiaj zrobiło się naprawdę pięknie, kanion, wodospad, wąwozy, kaniony, skały.
Po raz pierwszy na kempingu policzyli nam jak za samochód, później okaże się, że we Francji to standard, płaci się za wielkie miejsce, które pomieści albo kemping-wóz (jak się nazywają te samochody?:P) i cały dobytek, który ma się ochotę wystawić z niego; stoły, krzesła, parasolki... albo cały zastęp harcerski z wieloosobowym namiotem :P ;)
W toaletach tylko jeden zwykły WC, trochę mnie to niepokoi, przyznam szczerze ;) W Czarnogórze też się tak zaczynało :P
Za to w sklepach...!O rany... o rany...
Jest tarama....
:)))))
Dzisiejszą przełęcz podjeżdżało mi się dobrze, chyba za dobrze, bo końcówkę dnia (też pod górę) ledwo jechałam :P
Dzisiaj zrobiło się naprawdę pięknie, kanion, wodospad, wąwozy, kaniony, skały.
Po raz pierwszy na kempingu policzyli nam jak za samochód, później okaże się, że we Francji to standard, płaci się za wielkie miejsce, które pomieści albo kemping-wóz (jak się nazywają te samochody?:P) i cały dobytek, który ma się ochotę wystawić z niego; stoły, krzesła, parasolki... albo cały zastęp harcerski z wieloosobowym namiotem :P ;)
W toaletach tylko jeden zwykły WC, trochę mnie to niepokoi, przyznam szczerze ;) W Czarnogórze też się tak zaczynało :P
Za to w sklepach...!O rany... o rany...
Jest tarama....
:)))))
Tour de France dz.7
Piątek, 21 czerwca 2013 | dodano:08.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 97.08km
- Czas: 05:59
- VAVG 16.23km/h
- VMAX 44.40km/h
- Temp.: 23.0°C
- Kalorie: 1484kcal
- Podjazdy: 1305m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Mies - Genewa - St. Julien - [FR] Bellegarde - Bernod - Champdor.
Dziś wreszcie wjeżdżamy do Francji :)
Długa przełęcz, którą mieliśmy na trasie nie była zbytnio męcząca, chyba forma powraca :)
Jesteśmy przewrażliwieni na punkcie opon, zresztą, zostanie nam to do końca wyprawy. M. cały czas ma wrażenie, że jedzie na flaku, co i mnie się w końcu udzieliło (aż w końcu rzeczywiście złapałam gumę), a ja nerwowo wpatruję się w jego oponę, czy nie rozpłaszcza się pod ciężarem bardziej niż powinna.
Jednak dzisiejszy dzień mija nam bez złych przygód, miło mieć chwilę wytchnienia ;)
A nawet udaje nam się przejść dość spory kawałek w głąb lasu, aby zobaczyć rzekę płynącą podziemną jaskinią. Normalnie jak nie my! ;)
Dziś wreszcie wjeżdżamy do Francji :)
Długa przełęcz, którą mieliśmy na trasie nie była zbytnio męcząca, chyba forma powraca :)
Jesteśmy przewrażliwieni na punkcie opon, zresztą, zostanie nam to do końca wyprawy. M. cały czas ma wrażenie, że jedzie na flaku, co i mnie się w końcu udzieliło (aż w końcu rzeczywiście złapałam gumę), a ja nerwowo wpatruję się w jego oponę, czy nie rozpłaszcza się pod ciężarem bardziej niż powinna.
Jednak dzisiejszy dzień mija nam bez złych przygód, miło mieć chwilę wytchnienia ;)
A nawet udaje nam się przejść dość spory kawałek w głąb lasu, aby zobaczyć rzekę płynącą podziemną jaskinią. Normalnie jak nie my! ;)
Tour de France dz.6
Czwartek, 20 czerwca 2013 | dodano:08.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 80.41km
- Czas: 04:12
- VAVG 19.15km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temp.: 23.0°C
- Kalorie: 892kcal
- Podjazdy: 493m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Yverdon - Lausanne - Nyon - Mies
Od rana leje deszcz, co powoduje, że nasza dzisiejsza droga staje pod znakiem zapytania (na szczęście M. się już czuje dobrze), pogoda się jednak wyklarowała i koło południa zbieramy się, mając nadzieję dojechać do Genewy.
Zanim jednak uda nam się ruszyć okazuje się, że dzieciaki przebywające na kempingu ukradły M. ładowarkę do e-papierosów... Niestety wyjechały, zanim zdążyliśmy zainterweniować.
Kiedy wreszcie ruszamy, po parudziesięciu kilometrach... M. łapie gumę....
Tym razem zakleja miejsce na taśmie obręczy podejrzane o dziurawienie dętki...
Zanim jednak założy dętkę okazuje się, że...
ma zły wentyl....
Szczęśliwie jednak działo się to na stacji benzynowej, która posiadała adapter do tego rodzaju wentyla...
Ruszamy znowu.
A nad nami zbierają się ciężkie, ciemnogranatowe, czarne chmury.
To jakieś przeoczenie losu, że akurat jesteśmy w strefie komercyjnej i mamy się gdzie schować. Ba! Jest McDonalds. Co prawda nie jesteśmy fanami, ale możemy się tutaj czegoś napić w oczekiwaniu na (względną) poprawę pogody.
I całe szczęście, że się chowamy, bo wkrótce zrywa się wichura wraz z ulewą.
Okazuje się, że pada również grad.
Później zobaczymy mnóstwo zalegającego gradu, jakby dopiero co kończyła się zima, oraz leżące na ulicach i chodnikach gałęzie, połamane drzewa. Naprawdę mieliśmy szczęście, że mogliśmy się gdzieś schować.
Niestety przez te niespodzianki nie udaje nam się dotrzeć do Genewy.
Na sam koniec, na kempingu, odkrywamy też, że zgubiliśmy część sznurka do wieszania prania. Zostaje nam jakiś marny kikut, jak wywleczona gumka od gaci ;)
Od rana leje deszcz, co powoduje, że nasza dzisiejsza droga staje pod znakiem zapytania (na szczęście M. się już czuje dobrze), pogoda się jednak wyklarowała i koło południa zbieramy się, mając nadzieję dojechać do Genewy.
Zanim jednak uda nam się ruszyć okazuje się, że dzieciaki przebywające na kempingu ukradły M. ładowarkę do e-papierosów... Niestety wyjechały, zanim zdążyliśmy zainterweniować.
Kiedy wreszcie ruszamy, po parudziesięciu kilometrach... M. łapie gumę....
Tym razem zakleja miejsce na taśmie obręczy podejrzane o dziurawienie dętki...
Zanim jednak założy dętkę okazuje się, że...
ma zły wentyl....
Szczęśliwie jednak działo się to na stacji benzynowej, która posiadała adapter do tego rodzaju wentyla...
Ruszamy znowu.
A nad nami zbierają się ciężkie, ciemnogranatowe, czarne chmury.
To jakieś przeoczenie losu, że akurat jesteśmy w strefie komercyjnej i mamy się gdzie schować. Ba! Jest McDonalds. Co prawda nie jesteśmy fanami, ale możemy się tutaj czegoś napić w oczekiwaniu na (względną) poprawę pogody.
I całe szczęście, że się chowamy, bo wkrótce zrywa się wichura wraz z ulewą.
Okazuje się, że pada również grad.
Później zobaczymy mnóstwo zalegającego gradu, jakby dopiero co kończyła się zima, oraz leżące na ulicach i chodnikach gałęzie, połamane drzewa. Naprawdę mieliśmy szczęście, że mogliśmy się gdzieś schować.
Niestety przez te niespodzianki nie udaje nam się dotrzeć do Genewy.
Na sam koniec, na kempingu, odkrywamy też, że zgubiliśmy część sznurka do wieszania prania. Zostaje nam jakiś marny kikut, jak wywleczona gumka od gaci ;)
Tour de France dz.5
Środa, 19 czerwca 2013 | dodano:08.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 37.42km
- Czas: 02:07
- VAVG 17.68km/h
- VMAX 40.60km/h
- Temp.: 30.0°C
- Kalorie: 545kcal
- Podjazdy: 191m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Wzdłuż jeziora do Yverdon.
M. nie wydobrzał jeszcze do końca, dlatego po kilku górkach postanawiamy pozostać na pierwszym lepszym kempingu jaki się przydarzy (mamy je zaznaczone na mapie, hehehehe:P).
Dzisiaj szału nie ma. Za to jest świetny grejpfrutowy Schweppes ;)
M. nie wydobrzał jeszcze do końca, dlatego po kilku górkach postanawiamy pozostać na pierwszym lepszym kempingu jaki się przydarzy (mamy je zaznaczone na mapie, hehehehe:P).
Dzisiaj szału nie ma. Za to jest świetny grejpfrutowy Schweppes ;)
Tour de France dz.4
Wtorek, 18 czerwca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 59.70km
- Czas: 03:51
- VAVG 15.51km/h
- VMAX 44.90km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 980kcal
- Podjazdy: 664m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tavannes - St.Imier - Col de Pontins - Neuchatel - Avenir.
Dzisiaj kolejny ciężki podjazd, na który źle nam się podjeżdżało, a M. złapał drugą gumę. Zaczyna podejrzewać, że winę za to ponosi opaska w obręczy, ale nie chce nam się w to wierzyć.
Znajdujemy też sklep z kosiarkami, a w nim szuflady pełne uszczelek i uszczeleczek ;) Jednak przy pieczołowitym zakładaniu o-ringa okazuje się, że zawór jest po prostu mocno spękany. Nic już nie pomoże naszej maszynce. Nadal nie mamy na czym gotować.
Dodatkowo, na koniec M. się pochorował. Dostał udaru lub czymś się struł.
Musieliśmy skrócić, i tak już męczący, dzień
Dzisiaj kolejny ciężki podjazd, na który źle nam się podjeżdżało, a M. złapał drugą gumę. Zaczyna podejrzewać, że winę za to ponosi opaska w obręczy, ale nie chce nam się w to wierzyć.
Znajdujemy też sklep z kosiarkami, a w nim szuflady pełne uszczelek i uszczeleczek ;) Jednak przy pieczołowitym zakładaniu o-ringa okazuje się, że zawór jest po prostu mocno spękany. Nic już nie pomoże naszej maszynce. Nadal nie mamy na czym gotować.
Dodatkowo, na koniec M. się pochorował. Dostał udaru lub czymś się struł.
Musieliśmy skrócić, i tak już męczący, dzień
Tour de France dz.3
Poniedziałek, 17 czerwca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 101.49km
- Czas: 06:03
- VAVG 16.78km/h
- VMAX 42.40km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1555kcal
- Podjazdy: 1336m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Bazylea - Erschwil - Passwang - Balsthal - Moutier - Tavannes - Belfond.
Bazylea - krótkie zwiedzanie wielkiego miasta. Nieszczególnie ładna, trochę jak wielka Piotrkowska.
Na ulicach wszyscy jeżdżą jak chcą, ale mimo wszystko ostrożnie, uważa się na rowerzystów i grzecznie za nimi jedzie, kiedy nie można ich wyprzedzić. Poza tym w większości przypadków dla rowerzystów są fantastyczne pasy, po których jeżdżą tylko rowerzyści, nie samochodziarze.
Przy wyjeździe z miasta M. złapał gumę. Niestety nie udało się odszukać winowajcy, co nie wróżyło dobrze na przyszłość...
W dalszej części dnia czekał nas niestety okropny tunel z zakazem, gdzie nas straszliwie strąbili, a na koniec, kiedy w pewnej odległości od tunelu się zatrzymaliśmy, na krótki postój dopadła nas policja! :D Która twierdziła, że przejeżdżaliśmy tunelem.
Oczywiście do niczego się nie przyznaliśmy, a oni powiedzieli, że też by się nie przyznali :P
A na deser przełęcz.
W upale, trzymająca 9 - 11%.
Myślałam, że umrę i chwilami już wolałam prowadzić rower niż jechać. Bardzo, bardzo marna forma. Nic, tylko usiąść i płakać. Co też uczyniłam :P
A na sam koniuszek dnia okazało się, że znikła kolejna z części do naszej kuchenki gazowej, mała uszczelka, której brak według nas powodował to, że przy odkręcaniu kuchenka cieknie. Nie mamy więc jak gotować.
Nie możemy się też spokojnie zapiąć w namiocie, ponieważ rozdwaja się zamek. Do końca wyjazdu będziemy się z nim szarpać, żeby za którymś razem załapał...
Bazylea - krótkie zwiedzanie wielkiego miasta. Nieszczególnie ładna, trochę jak wielka Piotrkowska.
Na ulicach wszyscy jeżdżą jak chcą, ale mimo wszystko ostrożnie, uważa się na rowerzystów i grzecznie za nimi jedzie, kiedy nie można ich wyprzedzić. Poza tym w większości przypadków dla rowerzystów są fantastyczne pasy, po których jeżdżą tylko rowerzyści, nie samochodziarze.
Przy wyjeździe z miasta M. złapał gumę. Niestety nie udało się odszukać winowajcy, co nie wróżyło dobrze na przyszłość...
W dalszej części dnia czekał nas niestety okropny tunel z zakazem, gdzie nas straszliwie strąbili, a na koniec, kiedy w pewnej odległości od tunelu się zatrzymaliśmy, na krótki postój dopadła nas policja! :D Która twierdziła, że przejeżdżaliśmy tunelem.
Oczywiście do niczego się nie przyznaliśmy, a oni powiedzieli, że też by się nie przyznali :P
A na deser przełęcz.
W upale, trzymająca 9 - 11%.
Myślałam, że umrę i chwilami już wolałam prowadzić rower niż jechać. Bardzo, bardzo marna forma. Nic, tylko usiąść i płakać. Co też uczyniłam :P
A na sam koniuszek dnia okazało się, że znikła kolejna z części do naszej kuchenki gazowej, mała uszczelka, której brak według nas powodował to, że przy odkręcaniu kuchenka cieknie. Nie mamy więc jak gotować.
Nie możemy się też spokojnie zapiąć w namiocie, ponieważ rozdwaja się zamek. Do końca wyjazdu będziemy się z nim szarpać, żeby za którymś razem załapał...
Tour de France dz.2
Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 13.97km
- Czas: 00:43
- VAVG 19.49km/h
- VMAX 29.70km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 248kcal
- Podjazdy: 17m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Bardzo rano opuszczamy Kostrzyn, aby przejechać niemiecką granicę i znaleźć się w innym (lepszym;) ) świecie. Wymarły Kustrin ma starannie przyciętą trawę, nawet tam, gdzie nikt nie ma powodów się zapuszczać.
Wsiadamy w pierwszy z wielu czekających nas dzisiaj cichutkich, ładnych pociągów.
Idealne koleje, doskonale zgrane i na czas, bez pośpiechu zdążamy na kolejne przesiadki, bez szarpania się z pociągami i ludźmi, oraz z sakwami, perony na poziomie pociągów, rowery elegancko wprowadzamy do przedziału.
W trakcie jazdy z głośników jakiś miły pan lub pani informują pasażerów, do jakiej stacji się zbliżamy i po której stronie jest peron (w każdym pociągu)! A także, dlaczego ewentualnie stoimy i za ile ruszymy..i wtedy właśnie ruszamy...szok.
(Aha, pomijam fakt, że perony i stacje znane są od dawien dawna i już w Łodzi wiedzieliśmy jaki pociąg z jakiego peronu odjeżdża...w Polsce nie wiadomo tego do ostatniej chwili)
Jednak, mimo tej sielanki, kiedy jeden z pociągów się spóźnił (ruszył za późno i w trakcie jazdy jakoś dalej się opóźniał), jeden jedyny, z którego na przesiadkę było siedem minut, cały nasz misterny łańcuszek połączeń rozsypał się w drobny mak.
Było dosyć późno i nie było już dla nas odpowiednich połączeń.
W Karlsruhe udaliśmy się zatem do obsługi klienta; niech no się ogarną i coś z nami zrobią.
Pani chciała najpierw załatwić nam bilet na jedno z ewentualnie pasujących nam połączeń, którego chyba nie obejmował nasz bilet weekendowy, albo mamy do wyboru nocleg w hotelu i rano pasujące połączenia do Bazylei. Oczywiście z przedłużeniem naszego biletu.
Bardzo szeroko się do siebie uśmiechnęliśmy, zdecydowanie ta opcja nam bardziej pasowała. Wyśpimy się jak ludzie i nie stracimy na czasie, a nawet zyskamy (jak nam się początkowo wydawało).
Koleje niemieckie załatwiły nam więc pokój w Ibisie znajdującym się przy dworcu (mieliśmy widok na perony :] ale też ciszę i spokój :) ), przedłużyły bilet i wydrukowały połączenia nam pasujące :)
Wsiadamy w pierwszy z wielu czekających nas dzisiaj cichutkich, ładnych pociągów.
Idealne koleje, doskonale zgrane i na czas, bez pośpiechu zdążamy na kolejne przesiadki, bez szarpania się z pociągami i ludźmi, oraz z sakwami, perony na poziomie pociągów, rowery elegancko wprowadzamy do przedziału.
W trakcie jazdy z głośników jakiś miły pan lub pani informują pasażerów, do jakiej stacji się zbliżamy i po której stronie jest peron (w każdym pociągu)! A także, dlaczego ewentualnie stoimy i za ile ruszymy..i wtedy właśnie ruszamy...szok.
(Aha, pomijam fakt, że perony i stacje znane są od dawien dawna i już w Łodzi wiedzieliśmy jaki pociąg z jakiego peronu odjeżdża...w Polsce nie wiadomo tego do ostatniej chwili)
Jednak, mimo tej sielanki, kiedy jeden z pociągów się spóźnił (ruszył za późno i w trakcie jazdy jakoś dalej się opóźniał), jeden jedyny, z którego na przesiadkę było siedem minut, cały nasz misterny łańcuszek połączeń rozsypał się w drobny mak.
Było dosyć późno i nie było już dla nas odpowiednich połączeń.
W Karlsruhe udaliśmy się zatem do obsługi klienta; niech no się ogarną i coś z nami zrobią.
Pani chciała najpierw załatwić nam bilet na jedno z ewentualnie pasujących nam połączeń, którego chyba nie obejmował nasz bilet weekendowy, albo mamy do wyboru nocleg w hotelu i rano pasujące połączenia do Bazylei. Oczywiście z przedłużeniem naszego biletu.
Bardzo szeroko się do siebie uśmiechnęliśmy, zdecydowanie ta opcja nam bardziej pasowała. Wyśpimy się jak ludzie i nie stracimy na czasie, a nawet zyskamy (jak nam się początkowo wydawało).
Koleje niemieckie załatwiły nam więc pokój w Ibisie znajdującym się przy dworcu (mieliśmy widok na perony :] ale też ciszę i spokój :) ), przedłużyły bilet i wydrukowały połączenia nam pasujące :)
Tour de France dz.1
Sobota, 15 czerwca 2013 | dodano:07.07.2013 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 112.76km
- Czas: 05:11
- VAVG 21.75km/h
- VMAX 39.00km/h
- Temp.: 22.0°C
- Kalorie: 1689kcal
- Podjazdy: 311m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Naszą wyprawę przez Francję rozpoczynamy, na dobry początek, od PKP, którym dojeżdżamy do Dobiegniewa, dalej, do Kostrzyna, rowerami.
O dziwo bez większych problemów, pomijając haki Crosso, które będą psuły mi krew przez cały wyjazd. Żeby je wyciągnąć z bagażnika, trzeba się nieźle naszarpać i nagimnastykować, bez pomocy, albo możliwości oparcia roweru to naprawdę dobra szkoła trzymania nerwów na wodzy. Moje się zawsze zrywają.
O dziwo bez większych problemów, pomijając haki Crosso, które będą psuły mi krew przez cały wyjazd. Żeby je wyciągnąć z bagażnika, trzeba się nieźle naszarpać i nagimnastykować, bez pomocy, albo możliwości oparcia roweru to naprawdę dobra szkoła trzymania nerwów na wodzy. Moje się zawsze zrywają.
W bałkańskim kotle dzień 25 powrót
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano:26.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 35.51km
- Czas: 02:04
- VAVG 17.18km/h
- VMAX 40.50km/h
- Temp.: 23.0°C
- Podjazdy: 241m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Potamos - Saloniki, samolotem do Berlina i Polskim Busem do Łodzi.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy
Wichura rankiem trochę zelżała, na tyle, że nie strach było się krzątać wokół namiotu ;)
Na lotnisku składanie rowerów i chowanie ich do pudeł. Wszystko przebiega sprawnie, póki nie dochodzi do bramek na samolot, obsłudze się nie chciało chyba zmienić napisów z naszych bramek z Aten i Norymbergi na Berlin. Skutek był taki, że na 20 minut przed odlotem M. poszedł sprawdzić czy nam nie zmienili bramek, a w tym czasie przyszedł nasz bagażowy, który odbierał rowery i mówi, że to nasze bramki, żeby iść już szybko!
A panie w bramkach nagle zaczęły powiadamiać, że one tu są z EasyJeta i że lot do Berlina i czy są jeszcze może jacyś pasażerowie??
No są! Jak ma nie być, skoro bramki nie zmienione!
To mi mówią, że proszę już wchodzić i się w ogóle pospieszyć bo zamykają. Czy Ci Grecy naprawdę są tacy beznadziejni, czy co? Mówię, że jeszcze jedna osoba, ale nie wiem czy do nich dotarło i mnie ponaglają, żeby wchodzić, bo już wszyscy są na pokładzie i zamykają bramki... a M. nie ma i nie ma...
Na szczęście w końcu się zjawia i właściwie w biegu wychodzimy do autobusu, który nas podwozi pod samolot. Lotniskowa obsługa zapewniła nam atmosferę ciężką jak sytuacja polityczna samej Grecji...
Lot okazuje się świetną sprawą :) To mój pierwszy raz ;)
Aczkolwiek musiało minąć kilka minut, zanim przestało być mi niedobrze po starcie :P
Ale później ... :) Fajna sprawa :)
W Berlinie jesteśmy chyba po 3 godzinach :)
I jest zimno :P
Ciągle się chmurzy, w końcu też pada. Mamy przed sobą kilka godzin czekania na Polski Bus. W pewnym momencie podjeżdża z trasy w drugą stronę, M. jedzie sprawdzić o co chodzi(nie wiemy, że to w drugą stronę), okazuje się, że nieprzyjemny kierowca na pytanie o rower odpowiada, że jak będzie miejsce to weźmie. Decydujemy się więc rowery schować z powrotem w samolotowe pudła.
Kiedy za jakiś czas przyjeżdża znów na nasz widok kierowca strasznie się pieni. Ogólnie sprawia wrażenie nie do końca poczytalnego. Nie dość, że się indorzy na ilość naszych bagaży i rowery, to jeszcze stwierdza, że nas w Poznaniu wyrzuci, jak ktoś nie będzie mógł się zmieścić. To nic, że cały bus jest obsadzony i jak nikt nie wysiądzie to i tak nikt nie wsiądzie, bo nie ma miejsc. W końcu nas zabiera, robiąc przy okazji zdjęcie bagaży. Ciekawe, czy dostanie premię, że tak się lituje nad pasażerami.
Cóż, w Polskim Busie miało być bezproblemowo z rowerami, okazało się bardzo problemowo i nieprzyjemnie, mam nadzieję, że nie będziemy więcej musieli być zdani na łaskę i nie łaskę kierowcy autobusowego i nie będziemy zmuszeni korzystać z busów z rowerami.
W Łodzi jesteśmy o 3 rano, spaaać... :P
Podsumowanie krajoznawcze
Węgry - już drugi raz byłam częściowo w Węgrzech, ani wtedy ani teraz mnie nie ujmują, spotkani ludzie są nawet bardziej "oschli" niż w Polsce. A podobno to taki gościnny i przyjazny naród.A, w Rumunii tacy byli ;)
Chorwacja - byliśmy tam tylko dwa dni i nic nie zobaczyliśmy poza zamkniętymi na cztery spusty wszystkimi sklepami w niedzielę :P
Wszędzie zaś wiszą flagi chorwackie.
Chorwaci, których spotkaliśmy absolutnie przesympatyczni. :)
Bośnia i Hercegowina - opuszczone domy robią niesamowite wrażenie, jeśli ma się świadomość, że to przez wojnę, chociaż zapewne nie wszystkie.
Bośnia zdumiewająco piękna o niewiarygodnym potencjale. Świetna, bardzo mi się podobała. I tu również ludzie bardzo mili :) Chociaż jeżdżą tak, że jazda przy nich to jazda na krawędzi, że tak to ujmę ;)
Czarnogóra - do Podgoricy absolutnie przepiękna :) Później już tylko ładna ;) no i ludzie też przemili :)
Kosowo - okropnie brzydkie :P (poza kanionem z Czakoru, fantastyczny, tam bym chciała wrócić, ale bez tego całego Kosowa :P) a za to ludzie chyba najsympatyczniejsi :) Potrafili się zatrzymać,kiedy siedzieliśmy na poboczu i pytać, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebujemy pomocy :)
Zaś na ulicach w miastach dzieje się to co się chce :P Samochody trąbią, kiedy będą wyprzedzać, trąbią pozdrawiając się nawzajem i trąbią w ogóle.
Za miastami jednak raczej spokój :)
Macedonia - ładna, chociaż szału nie zrobiła, poza okolicami Jeziora Ohrydzkiego. Ludzie przeciętni w swojej przyjazności.
Albania - tylko przez nią przelecieliśmy, to co widzieliśmy mnie osobiście wydało się dość intrygujące:) I jeszcze ten właściciel stacji:) no pozostawia miłe wspomnienia.
Grecja - uch....krajobrazowo nie powaliła, ludzie w większości zwyczajnie grzecznie mili. Prawdziwą zmorą było niewydawanie reszty, nie tylko centów ale i całych euro. (może ratują budżet państwa:P) oraz sjesta. Z zakupami trzeba było zdążyć do 13/14 bo później miasta wymierały i sklepu otwartego nie uświadczysz do 17/18 chyba, że jest piątek lub sobota, wtedy można zapomnieć już w ogóle.
Na szczęście sieciówki nie miały tych zwyczajów.
Wszędzie świetne (np. Bośnia niesamowicie zaskoczyła:) Same nowe szosy:)) albo chociaż dobre asfaltowe drogi! :) (poza tą przy granicy czarnogórsko - kosowskiej :P
I wszędzie też rodzinny sposób spędzania wieczorów do późna w nocy - biesiadując, ale poza drobnymi wyjątkami w taki sposób, że nie było to drażniące ani przeszkadzające.
Podsumowanie liczbowo - odczuciowe
całkowity dystans: 2072,54
całkowita suma podjazdów: 19.170
Wyprawa była dla mnie ciężka, momentami nawet bardzo, chociaż świetna i przepiękna.
Stopień trudności znacznie zawyżył koszmarny upał, mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy musieli w takich temperaturach odbywać wyprawy.
Dodatkowo trudnym dla mnie do przełknięcia był fakt istnienia tureckich kibli. Może to się wydaje komuś dziwne i śmieszne, ale nic na to nie poradzę :P nienawidzę tego ustrojstwa i nie rozumiem też jak można nie montować zamków w drzwiach.
Całość wyprawy okraszona bardzo miłymi ludźmi :) i doborowym towarzystwem ;)
Ponadto dumna z siebie jestem z dziarskiego zdobycia Czakoru i kilku następnych przełęczy :) Okazuje się, że jestem w stanie dotrzymać na podjeździe koła M. B-) co prawda dopiero wtedy, kiedy jest załadowany po dach, ale zawsze to jakieś osiągnięcie :P
No, a skoro mowa o M., to chciałam mu przede wszystkim bardzo podziękować za niesamowite wsparcie, troskę i ogromnie dzielne znoszenie moich słabszych momentów, których trochę jednak było. Za to, że czekał na zjazdach i podjazdach na mnie ;) i w ogóle za świetną zabawę (chociaż ciężko nazwać tę wyprawę zabawą :P) :) i że tak jest fajnie z nim, o :)
Wszystkie zdjęcia z wyprawy
Wichura rankiem trochę zelżała, na tyle, że nie strach było się krzątać wokół namiotu ;)
Na lotnisku składanie rowerów i chowanie ich do pudeł. Wszystko przebiega sprawnie, póki nie dochodzi do bramek na samolot, obsłudze się nie chciało chyba zmienić napisów z naszych bramek z Aten i Norymbergi na Berlin. Skutek był taki, że na 20 minut przed odlotem M. poszedł sprawdzić czy nam nie zmienili bramek, a w tym czasie przyszedł nasz bagażowy, który odbierał rowery i mówi, że to nasze bramki, żeby iść już szybko!
A panie w bramkach nagle zaczęły powiadamiać, że one tu są z EasyJeta i że lot do Berlina i czy są jeszcze może jacyś pasażerowie??
No są! Jak ma nie być, skoro bramki nie zmienione!
To mi mówią, że proszę już wchodzić i się w ogóle pospieszyć bo zamykają. Czy Ci Grecy naprawdę są tacy beznadziejni, czy co? Mówię, że jeszcze jedna osoba, ale nie wiem czy do nich dotarło i mnie ponaglają, żeby wchodzić, bo już wszyscy są na pokładzie i zamykają bramki... a M. nie ma i nie ma...
Na szczęście w końcu się zjawia i właściwie w biegu wychodzimy do autobusu, który nas podwozi pod samolot. Lotniskowa obsługa zapewniła nam atmosferę ciężką jak sytuacja polityczna samej Grecji...
Lot okazuje się świetną sprawą :) To mój pierwszy raz ;)
Aczkolwiek musiało minąć kilka minut, zanim przestało być mi niedobrze po starcie :P
Ale później ... :) Fajna sprawa :)
W Berlinie jesteśmy chyba po 3 godzinach :)
I jest zimno :P
Ciągle się chmurzy, w końcu też pada. Mamy przed sobą kilka godzin czekania na Polski Bus. W pewnym momencie podjeżdża z trasy w drugą stronę, M. jedzie sprawdzić o co chodzi(nie wiemy, że to w drugą stronę), okazuje się, że nieprzyjemny kierowca na pytanie o rower odpowiada, że jak będzie miejsce to weźmie. Decydujemy się więc rowery schować z powrotem w samolotowe pudła.
Kiedy za jakiś czas przyjeżdża znów na nasz widok kierowca strasznie się pieni. Ogólnie sprawia wrażenie nie do końca poczytalnego. Nie dość, że się indorzy na ilość naszych bagaży i rowery, to jeszcze stwierdza, że nas w Poznaniu wyrzuci, jak ktoś nie będzie mógł się zmieścić. To nic, że cały bus jest obsadzony i jak nikt nie wysiądzie to i tak nikt nie wsiądzie, bo nie ma miejsc. W końcu nas zabiera, robiąc przy okazji zdjęcie bagaży. Ciekawe, czy dostanie premię, że tak się lituje nad pasażerami.
Cóż, w Polskim Busie miało być bezproblemowo z rowerami, okazało się bardzo problemowo i nieprzyjemnie, mam nadzieję, że nie będziemy więcej musieli być zdani na łaskę i nie łaskę kierowcy autobusowego i nie będziemy zmuszeni korzystać z busów z rowerami.
W Łodzi jesteśmy o 3 rano, spaaać... :P
Podsumowanie krajoznawcze
Węgry - już drugi raz byłam częściowo w Węgrzech, ani wtedy ani teraz mnie nie ujmują, spotkani ludzie są nawet bardziej "oschli" niż w Polsce. A podobno to taki gościnny i przyjazny naród.A, w Rumunii tacy byli ;)
Chorwacja - byliśmy tam tylko dwa dni i nic nie zobaczyliśmy poza zamkniętymi na cztery spusty wszystkimi sklepami w niedzielę :P
Wszędzie zaś wiszą flagi chorwackie.
Chorwaci, których spotkaliśmy absolutnie przesympatyczni. :)
Bośnia i Hercegowina - opuszczone domy robią niesamowite wrażenie, jeśli ma się świadomość, że to przez wojnę, chociaż zapewne nie wszystkie.
Bośnia zdumiewająco piękna o niewiarygodnym potencjale. Świetna, bardzo mi się podobała. I tu również ludzie bardzo mili :) Chociaż jeżdżą tak, że jazda przy nich to jazda na krawędzi, że tak to ujmę ;)
Czarnogóra - do Podgoricy absolutnie przepiękna :) Później już tylko ładna ;) no i ludzie też przemili :)
Kosowo - okropnie brzydkie :P (poza kanionem z Czakoru, fantastyczny, tam bym chciała wrócić, ale bez tego całego Kosowa :P) a za to ludzie chyba najsympatyczniejsi :) Potrafili się zatrzymać,kiedy siedzieliśmy na poboczu i pytać, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebujemy pomocy :)
Zaś na ulicach w miastach dzieje się to co się chce :P Samochody trąbią, kiedy będą wyprzedzać, trąbią pozdrawiając się nawzajem i trąbią w ogóle.
Za miastami jednak raczej spokój :)
Macedonia - ładna, chociaż szału nie zrobiła, poza okolicami Jeziora Ohrydzkiego. Ludzie przeciętni w swojej przyjazności.
Albania - tylko przez nią przelecieliśmy, to co widzieliśmy mnie osobiście wydało się dość intrygujące:) I jeszcze ten właściciel stacji:) no pozostawia miłe wspomnienia.
Grecja - uch....krajobrazowo nie powaliła, ludzie w większości zwyczajnie grzecznie mili. Prawdziwą zmorą było niewydawanie reszty, nie tylko centów ale i całych euro. (może ratują budżet państwa:P) oraz sjesta. Z zakupami trzeba było zdążyć do 13/14 bo później miasta wymierały i sklepu otwartego nie uświadczysz do 17/18 chyba, że jest piątek lub sobota, wtedy można zapomnieć już w ogóle.
Na szczęście sieciówki nie miały tych zwyczajów.
grecka sjesta© Carmelliana
Wszędzie świetne (np. Bośnia niesamowicie zaskoczyła:) Same nowe szosy:)) albo chociaż dobre asfaltowe drogi! :) (poza tą przy granicy czarnogórsko - kosowskiej :P
I wszędzie też rodzinny sposób spędzania wieczorów do późna w nocy - biesiadując, ale poza drobnymi wyjątkami w taki sposób, że nie było to drażniące ani przeszkadzające.
Podsumowanie liczbowo - odczuciowe
całkowity dystans: 2072,54
całkowita suma podjazdów: 19.170
Wyprawa była dla mnie ciężka, momentami nawet bardzo, chociaż świetna i przepiękna.
Stopień trudności znacznie zawyżył koszmarny upał, mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy musieli w takich temperaturach odbywać wyprawy.
Dodatkowo trudnym dla mnie do przełknięcia był fakt istnienia tureckich kibli. Może to się wydaje komuś dziwne i śmieszne, ale nic na to nie poradzę :P nienawidzę tego ustrojstwa i nie rozumiem też jak można nie montować zamków w drzwiach.
Całość wyprawy okraszona bardzo miłymi ludźmi :) i doborowym towarzystwem ;)
Ponadto dumna z siebie jestem z dziarskiego zdobycia Czakoru i kilku następnych przełęczy :) Okazuje się, że jestem w stanie dotrzymać na podjeździe koła M. B-) co prawda dopiero wtedy, kiedy jest załadowany po dach, ale zawsze to jakieś osiągnięcie :P
No, a skoro mowa o M., to chciałam mu przede wszystkim bardzo podziękować za niesamowite wsparcie, troskę i ogromnie dzielne znoszenie moich słabszych momentów, których trochę jednak było. Za to, że czekał na zjazdach i podjazdach na mnie ;) i w ogóle za świetną zabawę (chociaż ciężko nazwać tę wyprawę zabawą :P) :) i że tak jest fajnie z nim, o :)