- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy i Wylewy ;)
Dystans całkowity: | 24068.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1413:03 |
Średnia prędkość: | 16.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.50 km/h |
Suma podjazdów: | 227986 m |
Suma kalorii: | 120027 kcal |
Liczba aktywności: | 395 |
Średnio na aktywność: | 60.93 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
W bałkańskim kotle dzień 2
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:19.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.19km
- Czas: 06:31
- VAVG 18.75km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temp.: 34.0°C
- Podjazdy: 947m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Pecs - Drenovac Przelecz Nevoljas - Velika
Nim rankiem M. wyruszył zdobyć BIGa, zdążył zostać zrugany przez właścicielkę (po niemiecku, nie po węgiersku), że jak to tak?! Że jak my się tu dostaliśmy po nocy?! Tu było zamknięte! Tak nie można! Nie wolno tak! I że ona chce nasze paszporty! Po które przyjdzie później, o!
No więc po przemiłym przywitaniu, ja, w czasie gdy nie było M., jak na prawdziwą kobietę przystało ruszyłam prać i robić śniadanie ;)
Zanim jednak przystąpiłam do dzieła udałam się na poranną toaletę. W łazience jednak dopadła mnie pani właścicielka i sklęła na czym świat stoi za wciśniętą spłuczkę.
Spłuczka ta miała kształt dużego guzika, który trzeba było wcisnąć w rurę, żeby woda spłynęła i z czasem się wypychała. No więc dowiedziałam się, że to nicht normal! że na pewno zrobiłam tak - i zaczęła walić ręką w spłuczkę, że tak się nie robi, że się zepsuło! i w końcu poszła, albo może ja poszłam, po pranie...
Kiedy prałam zjawiła się znów kobieta - złoto i nawrzeszczała na mnie od góry do dołu, że tu to się nie pierze. że od prania to jest pralnia! że to jest chyba oczywiste?!i mnie zaprowadziła do skitranej kanciapy z umywalką... o rany... no to piorę, a w tym czasie pani wrzeszczy, że gdzie jest meine herr?!za ile będzie?! że ona to potrzebuje dokumenty!że teraz zaraz natychmiast!gdzie on jest! że doba się już nam kończy!
Będąc w ciężkim szoku i lekko zestresowana, nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć w żadnym języku, przyniosłam jej tylko swój dowód. Ochrzaniła mnie, że miały być dwa! A ja z tego wszystkiego zapomniałam, że M. mi zostawił swój dokument...
Kiedy wreszcie meine herr przyjechał, baba dostała dokumenty i kasę, dopytując, kiedy wyjedziemy..
Jeszcze przed samym wyjazdem dostało mi się, że wyrzuciłam butelkę do śmietnika. Śmietniki nie były oznaczone, że niby następuje w nich jakaś segregacja..więc po prostu wyrzuciłam...Źle.
Po tym przemiłym poranku ruszyliśmy w stronę Chorwacji, zostawiając za sobą Węgry i Węgrów..
Była niedziela, więc w Chorwacji absolutnie wszystko było zamknięte, w dodatku wsie, które mijamy już dawno opuszczone.
W jednym z zamieszkałych miasteczek natykamy się na lokal, który wygląda jak bar, kręcą się ludzie, popijają piwo. Chcemy coś zjeść i napić się, ale okazuje się, że to chrzciny. No trudno.. jednak, kiedy gospodarze i kelner z kelnerką nas tylko zobaczyli od razu nas sadzają przy stoliku i znoszą jedzenie (w tym przepyszny ser) i picie, dużo różnego picia (niezbyt dobrego:P poza przepysznym cytrynowym piwem, które będzie hitem aż do Grecji, gdzie go już nie będzie niestety). Są przemili, aż trochę za bardzo :)
Na drogę dostajemy dużo picia i resztę jedzenia ;) Ruszamy w stronę przełęczy.
A przełęcz, która nas dziś czeka jest w parku krajobrazowym Papuk. Jest pięknie, chłodno i bardzo przyjemnie.
Całość psuje tylko szutrowy podjazd, oraz fakt, że jesteśmy tu dość późno i nie ma żadnych znaków, do samej przełęczy nie wiemy, czy jedziemy dobrze, dopiero tam udaje się zatrzymać jedno z nielicznych przejeżdżających aut i dowiedzieć, że na dole znajduje się nasza Velika.
Ubieramy się na zjazd w pośpiechu,żeby nie zrobiło się całkiem ciemno, ale zjazd jest w lesie, więc i tak momentalnie zapada zmrok. Zanim jednak zaczniemy zjeżdżać, okazuje się, że po przełęczy jest jeszcze kawałek w górę!
Kiedy wreszcie możemy ruszać w dół, jest bardzo ciemno, a droga szutrowa. Właściwie nie jest tak źle, nawet powiedziałabym, że całkiem nieźle, póki tylne koło nie wpada na szutrze w poślizg, a za nim przednie... tuż obok jest urwisko... Trek uparcie chce zjechać właśnie tam.
Udaje mi się go przechylić na lewo i odzyskać kontrolę, nawet się nie przewracając, ale dawno tak się nie bałam... Jak się okaże to dopiero wstęp do tego, co mnie czeka :P
W Velice okazuje się po raz pierwszy, że nie ma kempingu, albo raczej jest ale z zimną wodą (nieczynny czy coś takiego). Dowiadujemy się o tym na festiwalu, który się odbywa w miasteczku. Chorwaci gromadzą się wokół nas i debatują, co z nami zrobić? Czyjaś mama prowadzi zajazd, tam nas upchnąć :P
Okazało się, że był to raczej pensjonat, chyba nawet dość drogi, ze śniadaniem w cenie, to nawet lepiej. Pokój był bardzo przyjemny, fajnie było paść do łóżka po takim dniu.
Nim rankiem M. wyruszył zdobyć BIGa, zdążył zostać zrugany przez właścicielkę (po niemiecku, nie po węgiersku), że jak to tak?! Że jak my się tu dostaliśmy po nocy?! Tu było zamknięte! Tak nie można! Nie wolno tak! I że ona chce nasze paszporty! Po które przyjdzie później, o!
No więc po przemiłym przywitaniu, ja, w czasie gdy nie było M., jak na prawdziwą kobietę przystało ruszyłam prać i robić śniadanie ;)
Zanim jednak przystąpiłam do dzieła udałam się na poranną toaletę. W łazience jednak dopadła mnie pani właścicielka i sklęła na czym świat stoi za wciśniętą spłuczkę.
Spłuczka ta miała kształt dużego guzika, który trzeba było wcisnąć w rurę, żeby woda spłynęła i z czasem się wypychała. No więc dowiedziałam się, że to nicht normal! że na pewno zrobiłam tak - i zaczęła walić ręką w spłuczkę, że tak się nie robi, że się zepsuło! i w końcu poszła, albo może ja poszłam, po pranie...
Kiedy prałam zjawiła się znów kobieta - złoto i nawrzeszczała na mnie od góry do dołu, że tu to się nie pierze. że od prania to jest pralnia! że to jest chyba oczywiste?!i mnie zaprowadziła do skitranej kanciapy z umywalką... o rany... no to piorę, a w tym czasie pani wrzeszczy, że gdzie jest meine herr?!za ile będzie?! że ona to potrzebuje dokumenty!że teraz zaraz natychmiast!gdzie on jest! że doba się już nam kończy!
Będąc w ciężkim szoku i lekko zestresowana, nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć w żadnym języku, przyniosłam jej tylko swój dowód. Ochrzaniła mnie, że miały być dwa! A ja z tego wszystkiego zapomniałam, że M. mi zostawił swój dokument...
Kiedy wreszcie meine herr przyjechał, baba dostała dokumenty i kasę, dopytując, kiedy wyjedziemy..
Jeszcze przed samym wyjazdem dostało mi się, że wyrzuciłam butelkę do śmietnika. Śmietniki nie były oznaczone, że niby następuje w nich jakaś segregacja..więc po prostu wyrzuciłam...Źle.
Po tym przemiłym poranku ruszyliśmy w stronę Chorwacji, zostawiając za sobą Węgry i Węgrów..
widok na Pecs© Carmelliana
Była niedziela, więc w Chorwacji absolutnie wszystko było zamknięte, w dodatku wsie, które mijamy już dawno opuszczone.
W jednym z zamieszkałych miasteczek natykamy się na lokal, który wygląda jak bar, kręcą się ludzie, popijają piwo. Chcemy coś zjeść i napić się, ale okazuje się, że to chrzciny. No trudno.. jednak, kiedy gospodarze i kelner z kelnerką nas tylko zobaczyli od razu nas sadzają przy stoliku i znoszą jedzenie (w tym przepyszny ser) i picie, dużo różnego picia (niezbyt dobrego:P poza przepysznym cytrynowym piwem, które będzie hitem aż do Grecji, gdzie go już nie będzie niestety). Są przemili, aż trochę za bardzo :)
Na drogę dostajemy dużo picia i resztę jedzenia ;) Ruszamy w stronę przełęczy.
A przełęcz, która nas dziś czeka jest w parku krajobrazowym Papuk. Jest pięknie, chłodno i bardzo przyjemnie.
wodospad w Rez. Papuk© Carmelliana
Chorwacja, przeł. Nevoljas© Carmelliana
Całość psuje tylko szutrowy podjazd, oraz fakt, że jesteśmy tu dość późno i nie ma żadnych znaków, do samej przełęczy nie wiemy, czy jedziemy dobrze, dopiero tam udaje się zatrzymać jedno z nielicznych przejeżdżających aut i dowiedzieć, że na dole znajduje się nasza Velika.
Ubieramy się na zjazd w pośpiechu,żeby nie zrobiło się całkiem ciemno, ale zjazd jest w lesie, więc i tak momentalnie zapada zmrok. Zanim jednak zaczniemy zjeżdżać, okazuje się, że po przełęczy jest jeszcze kawałek w górę!
Kiedy wreszcie możemy ruszać w dół, jest bardzo ciemno, a droga szutrowa. Właściwie nie jest tak źle, nawet powiedziałabym, że całkiem nieźle, póki tylne koło nie wpada na szutrze w poślizg, a za nim przednie... tuż obok jest urwisko... Trek uparcie chce zjechać właśnie tam.
Udaje mi się go przechylić na lewo i odzyskać kontrolę, nawet się nie przewracając, ale dawno tak się nie bałam... Jak się okaże to dopiero wstęp do tego, co mnie czeka :P
W Velice okazuje się po raz pierwszy, że nie ma kempingu, albo raczej jest ale z zimną wodą (nieczynny czy coś takiego). Dowiadujemy się o tym na festiwalu, który się odbywa w miasteczku. Chorwaci gromadzą się wokół nas i debatują, co z nami zrobić? Czyjaś mama prowadzi zajazd, tam nas upchnąć :P
Okazało się, że był to raczej pensjonat, chyba nawet dość drogi, ze śniadaniem w cenie, to nawet lepiej. Pokój był bardzo przyjemny, fajnie było paść do łóżka po takim dniu.
W bałkańskim kotle dzień 1
Piątek, 22 czerwca 2012 | dodano:18.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 71.34km
- Czas: 04:03
- VAVG 17.61km/h
- VMAX 44.40km/h
- Temp.: 30.0°C
- Kalorie: 1167kcal
- Podjazdy: 686m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Zaczynamy wyprawę!:)
Łódź (pociąg) - Piwniczna - Słowacja: Stara Lubownia (pociąg) - Kosice - Węgry: pociągami do Pecsu.
Podróż zaczynamy w Łodzi wieczorem w piątek i kończymy wieczorem w sobotę.
Pod koniec jazdy pociągiem utrzymanie otwartych powiek jest nadludzkim wysiłkiem.
Na stacji w Pecsu mapa miasta nie obejmuje ulic, na których mają być spisane przez nas kempingi.
Ruszamy do jednego, który wydaje się być łatwiejszy do znalezienia, okazuje się, że jest ostro pod górę. Trochę za ostro jak na chwilę w której się znajdujemy.
Udaje się dorwać taksówkarza i jakoś z nim dogadać. Okazuje się, że kemping jest na pewno na dole miasta...
Owszem, był, zamknięty.
M. przeskakuje przez ogrodzenie i dowiaduje się, że właściciele już dawno śpią, ale klucz jest przy bramie. Otwieramy więc ją i kulturalnie wchodzimy na kemping, aby się rozbić i umyć i na tym się kończą przyjemności związane z tym miejscem, co się okaże już rano....
Łódź (pociąg) - Piwniczna - Słowacja: Stara Lubownia (pociąg) - Kosice - Węgry: pociągami do Pecsu.
Podróż zaczynamy w Łodzi wieczorem w piątek i kończymy wieczorem w sobotę.
Pod koniec jazdy pociągiem utrzymanie otwartych powiek jest nadludzkim wysiłkiem.
Na stacji w Pecsu mapa miasta nie obejmuje ulic, na których mają być spisane przez nas kempingi.
Ruszamy do jednego, który wydaje się być łatwiejszy do znalezienia, okazuje się, że jest ostro pod górę. Trochę za ostro jak na chwilę w której się znajdujemy.
Udaje się dorwać taksówkarza i jakoś z nim dogadać. Okazuje się, że kemping jest na pewno na dole miasta...
Owszem, był, zamknięty.
M. przeskakuje przez ogrodzenie i dowiaduje się, że właściciele już dawno śpią, ale klucz jest przy bramie. Otwieramy więc ją i kulturalnie wchodzimy na kemping, aby się rozbić i umyć i na tym się kończą przyjemności związane z tym miejscem, co się okaże już rano....
ten ostatni wtorek
Wtorek, 30 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 118.33km
- Czas: 05:25
- VAVG 21.85km/h
- VMAX 49.60km/h
- Temp.: 25.0°C
- Kalorie: 1786kcal
- Podjazdy: 710m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Seged (pociąg) Hidasnemeti - Koszyce (pociąg) - Poprad - Nowy Targ (pociąg) - Łódź
(wszystkie zdjęcia z wyprawy Tu
Wsiadamy rano w pociąg i wysiadamy Budapeszcie, wsiadamy w kolejny pociąg i wysiadamy w Hidasnemeti, skąd rowerami jedziemy do Koszyc.
Pociągi węgierskie mają bardzo duże przedsionki, rowery spokojnie wchodzą. W Koszycach wsiadamy w bardzo ładny pociąg do Popradu. Klimatyzacja, woda w kranie, automatyczne drzwi. Europa;) Konduktorzy przesympatyczni. Jest super.
Poprad. Stąd jedziemy do Nowego Targu. Początku miało być Zakopane, bo to stacja startowa, a nie wiadomo jak dużo ludzi będzie jechało w pociągu. Jednak dość szybko się okazuje, że ja ledwo jadę, a do Zakopca pod górę. Jestem ciągle głodna, zaczyna być mi słabo, w pewnym momencie zaczynają mi się zamykać oczy, w żołądku mnie kłuje, oblewa mnie zimny pot, chyba nie mający nic wspólnego z chłodem panującym w górach.
Na drodze bardzo fajnej ścieżki rowerowej jest zajazd/restauracja. Trzy kawałki karmelowo – czekoladowego ciasta. Pyszne i chyba najdroższe jakie jadłam w życiu ;) Trochę pomaga, chociaż na podjeździe na przełęcz wciąż jest mi tak sobie, a po wstaniu z ławki na postoju kręci mi się w głowie.
Później przechodzi zupełnie. Na szczęście. Może ciasto się strawiło;)
Dojeżdżamy do okropnego dworca w Nowym Targu. Kiedy w końcu nadjeżdża pociąg (parę minut po 21) (co w przypadku PKP wcale nie było takie pewne przecież) i w dodatku jest dość długi (co tym bardziej nie jest pewne) okazuje się, że jest przedział rowerowy. Były też miejsca siedzące, nawet tyle, że każde z nas miało początkowo dwa miejsca obok siebie dla siebie i mogliśmy się jako tako na nich zwinąć i pójść spać.
Pospaliśmy w taki sposób do pierwszej w nocy, bo potem pociąg zalała fala dzikiego tłumu i już nie mieliśmy dwóch siedzeń dla siebie ;)
Niedługo potem konduktor oświadczył, że był wypadek i będziemy opóźnieni. Później się okaże, że trzy godziny. Po nocy w pociągu cała byłam obolała, ale w końcu dojechaliśmy do Łodzi ;)
Podsumowując:
Super wyprawa, Rumunia bardzo mi się podobała, ludzie bardzo sympatyczni, którzy prawie zawsze nam machali albo uśmiechali się, niestety również prawie zawsze trąbili, a to, że wyprzedzają, a to, że pozdrawiają, trochę to było uciążliwe;)
Upały, które były w Rumunii okazały się być naprawdę przyjemne i znośne w porównaniu z serbskimi.
Piękne widoki w Rumunii, bardzo przyjemne, ładne miasteczka i bardzo fajne miasta.
Niestety dużo półdzikich psów, które atakują rowerzystów. Nie wszystkie, wiele z nich raczej jest zastraszonych i głodnych, a część to bardzo milusińskie zwierzęta.
Rumunia nie należy też do najczystszych krajów. Na poboczach leżą rozwłóczone śmieci, a na ulicy potrącone zwierzęta, przeważnie psy.
Finansowo Rumunia mile zaskakuje.
Natomiast Serbia, poza Dunajem, okazała się nudna i brzydka. Brzydkie miasteczka i wsie, okropne upały i patelnia, często zupełny brak cienia. Również nie należy do najczystszych miast, a ponadto ludzie nie są tak mili. Często przeszkadzało im, że stawiamy rowery nie w tym miejscu co trzeba (według nich).
W Serbii było jednak pyszne salami, już w Rumunii było świetne, ale w Serbii jeszcze lepsze. A w obu krajach napoje były dużo za słodkie ;)
W Serbii, ale również w Rumunii, bardzo dużo opuszczonych budynków.
Finansowo Serbia okazała się mniej więcej taka jak Polska. Campingi w Serbii gorsze niż w Rumunii.
Super też było przejechać przez Słowację i Polskę górami :)
Natomiast, jeśli chodzi o M. to jestem pod niesamowitym wrażeniem i podziwiam go, jak potrafi się orientować w mapie/terenie i jak zawsze wie, czy dobrze jedziemy. Jak jest w stanie zrobić zakupy w sklepie, chociaż brakuje mu całości kwoty ;) jak umie stargować cenę w każdym języku i że w ogóle jest w stanie się dogadać w każdym języku i radzi sobie w sklepach, które mnie trochę dezorientowały, z czego zdałam sobie sprawę trochę później, ale się nie przyznałam, aż do teraz ;)
No i jestem mu bardzo wdzięczna za tę cierpliwość, jaką ma;)
A jeśli chodzi o mnie to jestem zdziwiona, że każdego dnia miałam siłę na luzaku przejechać każdy dystans jaki był do przejechania, chociaż podjazdy nie raz mnie bardzo męczył i nieraz ciskałam Trekiem na pobocze, jakby to była jego czy czyjakolwiek wina, że już mam serdecznie dość.
Trochę żałuję, że nie jechałam na BIGi, ale nie były nigdy po drodze, a zawsze gdzieś w bok, kiedy jednak mając do wyboru odpoczynek po kilku ładnych podjazdach wybierałam ten odpoczynek. Mam chyba za mało samozaparcia.
I zła jestem na siebie o te ruchliwe zjazdy i zatłoczone, ruchliwe ulice, że się ich boję, tego ruchu i ich nie cierpię.
Ale i tak, mimo wszystko jestem z siebie bardziej zadowolona niż niezadowolona;)))
(wszystkie zdjęcia z wyprawy Tu
Wsiadamy rano w pociąg i wysiadamy Budapeszcie, wsiadamy w kolejny pociąg i wysiadamy w Hidasnemeti, skąd rowerami jedziemy do Koszyc.
Pociągi węgierskie mają bardzo duże przedsionki, rowery spokojnie wchodzą. W Koszycach wsiadamy w bardzo ładny pociąg do Popradu. Klimatyzacja, woda w kranie, automatyczne drzwi. Europa;) Konduktorzy przesympatyczni. Jest super.
Poprad. Stąd jedziemy do Nowego Targu. Początku miało być Zakopane, bo to stacja startowa, a nie wiadomo jak dużo ludzi będzie jechało w pociągu. Jednak dość szybko się okazuje, że ja ledwo jadę, a do Zakopca pod górę. Jestem ciągle głodna, zaczyna być mi słabo, w pewnym momencie zaczynają mi się zamykać oczy, w żołądku mnie kłuje, oblewa mnie zimny pot, chyba nie mający nic wspólnego z chłodem panującym w górach.
Na drodze bardzo fajnej ścieżki rowerowej jest zajazd/restauracja. Trzy kawałki karmelowo – czekoladowego ciasta. Pyszne i chyba najdroższe jakie jadłam w życiu ;) Trochę pomaga, chociaż na podjeździe na przełęcz wciąż jest mi tak sobie, a po wstaniu z ławki na postoju kręci mi się w głowie.
Później przechodzi zupełnie. Na szczęście. Może ciasto się strawiło;)
Dojeżdżamy do okropnego dworca w Nowym Targu. Kiedy w końcu nadjeżdża pociąg (parę minut po 21) (co w przypadku PKP wcale nie było takie pewne przecież) i w dodatku jest dość długi (co tym bardziej nie jest pewne) okazuje się, że jest przedział rowerowy. Były też miejsca siedzące, nawet tyle, że każde z nas miało początkowo dwa miejsca obok siebie dla siebie i mogliśmy się jako tako na nich zwinąć i pójść spać.
Pospaliśmy w taki sposób do pierwszej w nocy, bo potem pociąg zalała fala dzikiego tłumu i już nie mieliśmy dwóch siedzeń dla siebie ;)
Niedługo potem konduktor oświadczył, że był wypadek i będziemy opóźnieni. Później się okaże, że trzy godziny. Po nocy w pociągu cała byłam obolała, ale w końcu dojechaliśmy do Łodzi ;)
Podsumowując:
Super wyprawa, Rumunia bardzo mi się podobała, ludzie bardzo sympatyczni, którzy prawie zawsze nam machali albo uśmiechali się, niestety również prawie zawsze trąbili, a to, że wyprzedzają, a to, że pozdrawiają, trochę to było uciążliwe;)
Upały, które były w Rumunii okazały się być naprawdę przyjemne i znośne w porównaniu z serbskimi.
Piękne widoki w Rumunii, bardzo przyjemne, ładne miasteczka i bardzo fajne miasta.
Niestety dużo półdzikich psów, które atakują rowerzystów. Nie wszystkie, wiele z nich raczej jest zastraszonych i głodnych, a część to bardzo milusińskie zwierzęta.
Rumunia nie należy też do najczystszych krajów. Na poboczach leżą rozwłóczone śmieci, a na ulicy potrącone zwierzęta, przeważnie psy.
Finansowo Rumunia mile zaskakuje.
Natomiast Serbia, poza Dunajem, okazała się nudna i brzydka. Brzydkie miasteczka i wsie, okropne upały i patelnia, często zupełny brak cienia. Również nie należy do najczystszych miast, a ponadto ludzie nie są tak mili. Często przeszkadzało im, że stawiamy rowery nie w tym miejscu co trzeba (według nich).
W Serbii było jednak pyszne salami, już w Rumunii było świetne, ale w Serbii jeszcze lepsze. A w obu krajach napoje były dużo za słodkie ;)
W Serbii, ale również w Rumunii, bardzo dużo opuszczonych budynków.
Finansowo Serbia okazała się mniej więcej taka jak Polska. Campingi w Serbii gorsze niż w Rumunii.
Super też było przejechać przez Słowację i Polskę górami :)
Natomiast, jeśli chodzi o M. to jestem pod niesamowitym wrażeniem i podziwiam go, jak potrafi się orientować w mapie/terenie i jak zawsze wie, czy dobrze jedziemy. Jak jest w stanie zrobić zakupy w sklepie, chociaż brakuje mu całości kwoty ;) jak umie stargować cenę w każdym języku i że w ogóle jest w stanie się dogadać w każdym języku i radzi sobie w sklepach, które mnie trochę dezorientowały, z czego zdałam sobie sprawę trochę później, ale się nie przyznałam, aż do teraz ;)
No i jestem mu bardzo wdzięczna za tę cierpliwość, jaką ma;)
A jeśli chodzi o mnie to jestem zdziwiona, że każdego dnia miałam siłę na luzaku przejechać każdy dystans jaki był do przejechania, chociaż podjazdy nie raz mnie bardzo męczył i nieraz ciskałam Trekiem na pobocze, jakby to była jego czy czyjakolwiek wina, że już mam serdecznie dość.
Trochę żałuję, że nie jechałam na BIGi, ale nie były nigdy po drodze, a zawsze gdzieś w bok, kiedy jednak mając do wyboru odpoczynek po kilku ładnych podjazdach wybierałam ten odpoczynek. Mam chyba za mało samozaparcia.
I zła jestem na siebie o te ruchliwe zjazdy i zatłoczone, ruchliwe ulice, że się ich boję, tego ruchu i ich nie cierpię.
Ale i tak, mimo wszystko jestem z siebie bardziej zadowolona niż niezadowolona;)))
Pierwszy i ostatni nocleg na Węgrzech ;)
Niedziela, 28 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 116.44km
- Czas: 05:41
- VAVG 20.49km/h
- VMAX 35.80km/h
- Temp.: 31.0°C
- Kalorie: 1690kcal
- Podjazdy: 189m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Feketić - Subotica - Szeged (Hu)
W Szegedzie (skądinąd bardzo ładnym)
, gdzie miał być camping, pani powiedziała, żebyśmy spadali, bo oni robią remont. Remont, w środku sezonu.
Odesłała nad 8 km dalej. Trochę niebardzo, zważywszy, że w centrum był dworzec, a nasz pociąg o 4:30. Dzięki informacji turystycznej udało nam się zarezerwować pokój w pensjonacie, ale przy drodze był drogowskaz na inny pensjonat, bliżej, a po drodze na tenże znaleźliśmy jeszcze inny. Dom był około kilometra od dworca.
W Szegedzie (skądinąd bardzo ładnym)
Szeged© Carmelliana
Odesłała nad 8 km dalej. Trochę niebardzo, zważywszy, że w centrum był dworzec, a nasz pociąg o 4:30. Dzięki informacji turystycznej udało nam się zarezerwować pokój w pensjonacie, ale przy drodze był drogowskaz na inny pensjonat, bliżej, a po drodze na tenże znaleźliśmy jeszcze inny. Dom był około kilometra od dworca.
Ostatni nocleg w Serbii
Sobota, 27 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 133.29km
- Czas: 05:52
- VAVG 22.72km/h
- VMAX 44.90km/h
- Temp.: 36.0°C
- Kalorie: 2078kcal
- Podjazdy: 573m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Belgrad - Nowy Sad - Feketić
Zjazd, który zaliczyliśmy dzisiejszego dnia, ja określiłam jako jeden z najgorszych, właściwie koszmarny. Może, gdybym od początku wiedziała, że jest jednokierunkowy byłoby dużo lepiej, ale zorientowałam się na samym końcu. Wyprzedzanie tych wlokących się ciężarówek było z jednej strony fajne, ale z drugiej kosztowało mnie zbyt wiele nerwów, ponieważ zjazd był bardzo ruchliwy. Nie, to nie na moje nerwy, cienki Bolek ze mnie strasznie, aż mi głupio.
Wieczorem docieramy do Feketića, camping jest od razu na początku wsi, od naszej strony, zupełnie pusty, rosną tu całkiem niezłe winogrona, którymi się objadamy na deser :)
Wschód słońca nad Dunajem© Carmelliana
Zjazd, który zaliczyliśmy dzisiejszego dnia, ja określiłam jako jeden z najgorszych, właściwie koszmarny. Może, gdybym od początku wiedziała, że jest jednokierunkowy byłoby dużo lepiej, ale zorientowałam się na samym końcu. Wyprzedzanie tych wlokących się ciężarówek było z jednej strony fajne, ale z drugiej kosztowało mnie zbyt wiele nerwów, ponieważ zjazd był bardzo ruchliwy. Nie, to nie na moje nerwy, cienki Bolek ze mnie strasznie, aż mi głupio.
Wieczorem docieramy do Feketića, camping jest od razu na początku wsi, od naszej strony, zupełnie pusty, rosną tu całkiem niezłe winogrona, którymi się objadamy na deser :)
Bleeeeegrad :p
Piątek, 26 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 36.28km
- Czas: 02:19
- VAVG 15.66km/h
- VMAX 33.10km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 494kcal
- Podjazdy: 165m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Belgrad
max climb 18%
Rano przedłużyliśmy pobyt o kolejny dzień, tym razem w namiocie, ludzie się zebrali i nie mógł powiedzieć, że nie ma miejsca. Dodatkowo zapłaciliśmy za rowery…
Wybraliśmy się obejrzeć Belgrad, który dużo tracił w świetle dnia. Kiedy ruszaliśmy wczorajszego dnia z Placu, świeciły już światła ulicy i było jednak całkiem ładnie, ale teraz widać było jaki wielki i brzydki jest Belgrad z porujnowanymi budynkami i brzydkimi rzeźbami, na które szkoda było wyciągać nawet aparat.
Okropnie zatłoczone i ruchliwe ulice wygoniły mnie, histeryczkę, na chodnik, a przecierpliwy M. bez słowa krytyki jechał ze mną po nich.
Na campingu okazało się po raz kolejny, że jest po prostu żenujący. W campingowym barze, gdzie stała pusta lodówka na napoje odmówiono nam wstawienia na chwilę do schłodzenia się naszych butelek, a na dużym daszku ocieniającym stolik wisiała kartka „for camp stuff only” (właśnie tak;) ), którą i tak zbytnio się nie przejęliśmy.
max climb 18%
Rano przedłużyliśmy pobyt o kolejny dzień, tym razem w namiocie, ludzie się zebrali i nie mógł powiedzieć, że nie ma miejsca. Dodatkowo zapłaciliśmy za rowery…
na(mio)talia;)© Carmelliana
Wybraliśmy się obejrzeć Belgrad, który dużo tracił w świetle dnia. Kiedy ruszaliśmy wczorajszego dnia z Placu, świeciły już światła ulicy i było jednak całkiem ładnie, ale teraz widać było jaki wielki i brzydki jest Belgrad z porujnowanymi budynkami i brzydkimi rzeźbami, na które szkoda było wyciągać nawet aparat.
zniszczone budynki© Carmelliana
Okropnie zatłoczone i ruchliwe ulice wygoniły mnie, histeryczkę, na chodnik, a przecierpliwy M. bez słowa krytyki jechał ze mną po nich.
Na campingu okazało się po raz kolejny, że jest po prostu żenujący. W campingowym barze, gdzie stała pusta lodówka na napoje odmówiono nam wstawienia na chwilę do schłodzenia się naszych butelek, a na dużym daszku ocieniającym stolik wisiała kartka „for camp stuff only” (właśnie tak;) ), którą i tak zbytnio się nie przejęliśmy.
Belgrad
Czwartek, 25 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 134.61km
- Czas: 06:56
- VAVG 19.41km/h
- VMAX 45.40km/h
- Temp.: 44.0°C
- Kalorie: 1980kcal
- Podjazdy: 883m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Veliko Gradište - Pożarevac - Smederevo - Grocka - Bolec - Belgrad
Koszmarny upał. 44st. sprawiły, że niemożliwe ciężko się jechało, mieliśmy absolutnie wszystkiego dość, a M. dodatkowo zdobywał BIGa w tym upale. Ja w tym czasie pojechałam prosto do Belgradu.
Zanim dojechałam na Plac Rewolucji,gdzie miał dojechać M., przejechałam kawał tego wielkiego miasta, które okazało się dodatkowo brzydkie, ale może dlatego, że byłam zmęczona i chciałam już być na Placu. Dość długo czekałam na M. i zaczynałam się już niepokoić, a czas umilały mi lekkie mdłości żołądka ;) Kiedy wreszcie przyjechał M. wyglądał źle (chybaśmy się nabawili porządnego przegrzania) a przed nami była jeszcze najgorsza część każdego z dni, czyli szukanie campingu.
Ulica na której się znajdował, była na końcu miasta. Na jedynej tabliczce informującej o campingu nie dostrzegliśmy po ciemku strzałki i błądziliśmy w tę i z powrotem, póki kogoś nie spotkaliśmy i nie powiedział nam o strzałce. Rzeczywiście, rano ją zauważyliśmy.
Kiedy wjechaliśmy na teren campingu panowie z recepcji zaczęli na nas krzyczeć i gwizdać, żebyśmy się zatrzymali. A my tylko się wtoczyliśmy na rowerach, żeby dojechać do ściany recepcji i oprzeć rowery… pan podszedł i oznajmił, że „kemping full”. Miejsca było dość, ale nie mieliśmy ochoty się z nim kłócić. Bungalow? Yes. No to bungalow, który nas dzisiaj bardziej urządzał. Tak nam się wydawało.
Szybko się jednak okazało, że w domku jest tak duszno i gorąco, że nie da się w nim spać, a otwarte okna i drzwi skutkują nalotem komarów, w związku z czym nie mogliśmy spać z duchoty, odganiając się wciąż od komarów.
W końcu w nocy rozbiliśmy namiot i w nim spaliśmy. Aż dziwne, że facet nam nie kazał dopłacać za rozbicie. Czując się źle po tym dniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku i przy okazji skorzystać z możliwości i obejrzeć Belgrad.
Zanim jednak mogłam w nocy wejść do namiotu, musiałam znaleźć swojego sandała, którego porwał jeden ze szczeniaków, jakie łaziły po campingu. Byłam pewna, że jeśli w ogóle go znajdę, to w strzępach. Na szczęście jednak był w stanie nienaruszonym.
Koszmarny upał. 44st. sprawiły, że niemożliwe ciężko się jechało, mieliśmy absolutnie wszystkiego dość, a M. dodatkowo zdobywał BIGa w tym upale. Ja w tym czasie pojechałam prosto do Belgradu
Beograd© Carmelliana
Zanim dojechałam na Plac Rewolucji,gdzie miał dojechać M., przejechałam kawał tego wielkiego miasta, które okazało się dodatkowo brzydkie, ale może dlatego, że byłam zmęczona i chciałam już być na Placu. Dość długo czekałam na M. i zaczynałam się już niepokoić, a czas umilały mi lekkie mdłości żołądka ;) Kiedy wreszcie przyjechał M. wyglądał źle (chybaśmy się nabawili porządnego przegrzania) a przed nami była jeszcze najgorsza część każdego z dni, czyli szukanie campingu.
Ulica na której się znajdował, była na końcu miasta. Na jedynej tabliczce informującej o campingu nie dostrzegliśmy po ciemku strzałki i błądziliśmy w tę i z powrotem, póki kogoś nie spotkaliśmy i nie powiedział nam o strzałce. Rzeczywiście, rano ją zauważyliśmy.
Kiedy wjechaliśmy na teren campingu panowie z recepcji zaczęli na nas krzyczeć i gwizdać, żebyśmy się zatrzymali. A my tylko się wtoczyliśmy na rowerach, żeby dojechać do ściany recepcji i oprzeć rowery… pan podszedł i oznajmił, że „kemping full”. Miejsca było dość, ale nie mieliśmy ochoty się z nim kłócić. Bungalow? Yes. No to bungalow, który nas dzisiaj bardziej urządzał. Tak nam się wydawało.
Szybko się jednak okazało, że w domku jest tak duszno i gorąco, że nie da się w nim spać, a otwarte okna i drzwi skutkują nalotem komarów, w związku z czym nie mogliśmy spać z duchoty, odganiając się wciąż od komarów.
W końcu w nocy rozbiliśmy namiot i w nim spaliśmy. Aż dziwne, że facet nam nie kazał dopłacać za rozbicie. Czując się źle po tym dniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku i przy okazji skorzystać z możliwości i obejrzeć Belgrad.
Zanim jednak mogłam w nocy wejść do namiotu, musiałam znaleźć swojego sandała, którego porwał jeden ze szczeniaków, jakie łaziły po campingu. Byłam pewna, że jeśli w ogóle go znajdę, to w strzępach. Na szczęście jednak był w stanie nienaruszonym.
Veliko Gradište
Środa, 24 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.01km
- Czas: 05:49
- VAVG 20.98km/h
- VMAX 49.90km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1882kcal
- Podjazdy: 692m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tekija - Dobra - Veliko Gradište
max climb 8%
Pierwszy dzień w Serbii robi na nas oszołamiające wrażenie. Jest przepięknie i aż się pokusiliśmy się na stwierdzenie, że Serbia podoba nam się bardziej od Rumunii. Oj, my głupki ;)
Może południowa Serbia tak, ale dalsza trasa na północ mocno zweryfikuje nasze pochopne stwierdzenie.
Gdy rozbijamy się pod okrągłą altanką, aby coś zjeść, ludzie którzy mieszkali niżej, nad brzegiem Dunaju, częstują nas pysznym mięsem z grilla, pomidorami i domowym chlebem, oraz wołają, abyśmy zeszli do nich na kawę. Mimo, że czas nas trochę gonił, nie mogliśmy odmówić. Chwilę z nimi rozmawiamy, aż troje z nich wstaje i idzie sobie. Grzecznie się z nami pożegnali i poszli. Dziwne to było bardzo ;) ale nam na rękę, dopiliśmy szybko kawę, wpisaliśmy się do zeszytu dla gości, który założyli właśnie dla takich jak my ;) i ruszyliśmy dalej, ostatni raz mając rzeczywistą przyjemność z obcowania z Serbami.
Po drodze jeszcze Twierdza Dunajska. Świetna.
A przy drodze rosną brzoskwinie i morele. Na jednym z podjazdów będą mi bardzo umilały wjazd :) takie chrupanie przydrożnych owoców na podjeździe jest super;)
Wieczorem camping w Veliko Gradište, rozbijamy się nieopatrznie pod latarnią, więc w namiocie jest jasno jak w dzień, a komary naokoło gryzą jak szalone.
Camping jest ogromny, pełen porzuconych przyczep – karawanów. Brzydko bardzo.
max climb 8%
Pierwszy dzień w Serbii robi na nas oszołamiające wrażenie. Jest przepięknie i aż się pokusiliśmy się na stwierdzenie, że Serbia podoba nam się bardziej od Rumunii. Oj, my głupki ;)
Może południowa Serbia tak, ale dalsza trasa na północ mocno zweryfikuje nasze pochopne stwierdzenie.
Serbia© Carmelliana
Dunaj© Carmelliana
brzydal ;)© Carmelliana
Danube© Carmelliana
Gdy rozbijamy się pod okrągłą altanką, aby coś zjeść, ludzie którzy mieszkali niżej, nad brzegiem Dunaju, częstują nas pysznym mięsem z grilla, pomidorami i domowym chlebem, oraz wołają, abyśmy zeszli do nich na kawę. Mimo, że czas nas trochę gonił, nie mogliśmy odmówić. Chwilę z nimi rozmawiamy, aż troje z nich wstaje i idzie sobie. Grzecznie się z nami pożegnali i poszli. Dziwne to było bardzo ;) ale nam na rękę, dopiliśmy szybko kawę, wpisaliśmy się do zeszytu dla gości, który założyli właśnie dla takich jak my ;) i ruszyliśmy dalej, ostatni raz mając rzeczywistą przyjemność z obcowania z Serbami.
Serbowie© Carmelliana
Po drodze jeszcze Twierdza Dunajska. Świetna.
twierdza dunajska© Carmelliana
twierdza© Carmelliana
wspin ;)© Carmelliana
wspin po twierdzy ;)© Carmelliana
A przy drodze rosną brzoskwinie i morele. Na jednym z podjazdów będą mi bardzo umilały wjazd :) takie chrupanie przydrożnych owoców na podjeździe jest super;)
Wieczorem camping w Veliko Gradište, rozbijamy się nieopatrznie pod latarnią, więc w namiocie jest jasno jak w dzień, a komary naokoło gryzą jak szalone.
Camping jest ogromny, pełen porzuconych przyczep – karawanów. Brzydko bardzo.
Tekija! ;)
Wtorek, 23 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 182.23km
- Czas: 08:23
- VAVG 21.74km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 2793kcal
- Podjazdy: 974m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Horezu - Tȃrgu Jiu - Drobeta Turnu Severin - Tekija (Srb)
Opuszczając Horezu mijamy tabory cyganów
Kiedy już wiem, że nie przepadam za zjazdami (trochę jestem zła na siebie, bo to dlatego, że się po prostu boję), trafia się dziś po prostu koszmarny.
Jest w remoncie, dziurawy, zakorkowany, więc nie dość, że zdenerwowana zjeżdżam, próbując jakoś wymijać auta i dziury, to jeszcze z dwóch stron w pewnym momencie wybiegają na mnie psy. Głupie kundle, jednego chyba przestraszył mój krzyk, który mi się wyrwał ze strachu ;) byłam pewna, że mnie za chwilę ugryzie, wydaje mi się, że nawet zacisnęłam na krótką chwilę powieki i czekałam, aż mnie złapie za łydkę.
Drugi kundel też mnie obszczekał, ale dał mi spokój jak na niego krzyknęłam, bardzo brzydko mu wymyślając, co spodobało się robotnikom. Znają polskie przekleństwa? :P
Dojeżdżamy do Drobety Turnu Severin. Co za obrzydliwe miasto! Do tej pory miasta i miasteczka były w najgorszym razie po prostu przyjemne, wiejski urok wsi lub ładne miasta. A Drobeta to jakiś przemysłowy, ohydny i brudny koszmarek.
Jesteśmy zmęczeni i mamy nadzieję, że będzie prom. Niestety, chociaż jest sklep bezcłowy i port, promu nie ma. Jedziemy więc do granicy serbskiej rowerami. Serbowie na granicy tacy sobie, uprzejmością nie powalają. Może są zmęczeni. Później okaże się, że nadmiar uprzejmości po prostu nie leży w naturze większości Serbów.
Na mapie, która znajduje się niedaleko przejścia odkrywamy, że adres który mieliśmy za nazwę ulicy jest prawdopodobnie nazwą miasteczka, a nazwa miasteczka to prawdopodobnie nazwa województwa/powiatu/czy czegoś jeszcze, ale nie jest tym co trzeba. Jednak na mapie jest oznaczenie dla campingu w Tekiji.
Robi się już coraz ciemniej i niebawem jedziemy całkiem po ciemku. Tekiji nie ma i nie ma. Jest za to dużo parkingów, na których można się rozbić na dziko. Ja jednak, kiedy słyszę jakieś głosy gdzieś w oddali, trochę się boję (znowu jestem zła na siebie).
Docieramy jednak do Tekiji, a tam natykamy się na starszego pana, który mówi po angielsku i załatwia nam pokój u swoich znajomych.
Opuszczając Horezu mijamy tabory cyganów
Tabor cygański© Carmelliana
Kiedy już wiem, że nie przepadam za zjazdami (trochę jestem zła na siebie, bo to dlatego, że się po prostu boję), trafia się dziś po prostu koszmarny.
Jest w remoncie, dziurawy, zakorkowany, więc nie dość, że zdenerwowana zjeżdżam, próbując jakoś wymijać auta i dziury, to jeszcze z dwóch stron w pewnym momencie wybiegają na mnie psy. Głupie kundle, jednego chyba przestraszył mój krzyk, który mi się wyrwał ze strachu ;) byłam pewna, że mnie za chwilę ugryzie, wydaje mi się, że nawet zacisnęłam na krótką chwilę powieki i czekałam, aż mnie złapie za łydkę.
Drugi kundel też mnie obszczekał, ale dał mi spokój jak na niego krzyknęłam, bardzo brzydko mu wymyślając, co spodobało się robotnikom. Znają polskie przekleństwa? :P
Dojeżdżamy do Drobety Turnu Severin. Co za obrzydliwe miasto! Do tej pory miasta i miasteczka były w najgorszym razie po prostu przyjemne, wiejski urok wsi lub ładne miasta. A Drobeta to jakiś przemysłowy, ohydny i brudny koszmarek.
Jesteśmy zmęczeni i mamy nadzieję, że będzie prom. Niestety, chociaż jest sklep bezcłowy i port, promu nie ma. Jedziemy więc do granicy serbskiej rowerami. Serbowie na granicy tacy sobie, uprzejmością nie powalają. Może są zmęczeni. Później okaże się, że nadmiar uprzejmości po prostu nie leży w naturze większości Serbów.
Na mapie, która znajduje się niedaleko przejścia odkrywamy, że adres który mieliśmy za nazwę ulicy jest prawdopodobnie nazwą miasteczka, a nazwa miasteczka to prawdopodobnie nazwa województwa/powiatu/czy czegoś jeszcze, ale nie jest tym co trzeba. Jednak na mapie jest oznaczenie dla campingu w Tekiji.
Robi się już coraz ciemniej i niebawem jedziemy całkiem po ciemku. Tekiji nie ma i nie ma. Jest za to dużo parkingów, na których można się rozbić na dziko. Ja jednak, kiedy słyszę jakieś głosy gdzieś w oddali, trochę się boję (znowu jestem zła na siebie).
Docieramy jednak do Tekiji, a tam natykamy się na starszego pana, który mówi po angielsku i załatwia nam pokój u swoich znajomych.
łuk triumfalny ;)© Carmelliana
ów rów ;)
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 145.11km
- Czas: 06:56
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temp.: 32.0°C
- Kalorie: 2172kcal
- Podjazdy: 884m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Sibiu - Remnicu Vȃlcea - Bȃrlogu - Horezu
Rezygnujemy z Urdele z powodu prawdopodobnie bardzo złej drogi w remoncie/terenowej. Zyskujemy dzięki temu dodatkowy dzień, połapiemy się co prawda później, skąd ten dzień, ale okaże się on niezwykle potrzebny.
W drodze do Horezu świetny przełom Oltu
Podczas mozolnego wjeżdżania pod górę na bardzo ruchliwej drodze, jeden z mijających mnie tirów minął mnie zdecydowanie za blisko. Wystarczyło, że lekko skręciłam kierownicą, a koło poślizgnęło się na trawie. Ja trzymając dłonie na rogach, nie zdążyłam przenieść ich na klamki. Cały rower, razem ze mną, runął do rowu. Musiało to dość zabawnie wyglądać, bo udało mi się podczas tego spadania tak wymanewrować, że rower stanął w tym rowie, a ja stopami stałam na pochyłych ścianach rowu, nad rowerem :D
I chociaż nie było mi wtedy do śmiechu, to te moje akrobacje sprawiły, że zaczęło być ;) Trochę gorzej było z wypchnięciem roweru z rowu, bo rów był całkiem głęboki, ale jakoś mi się to udało, chociaż niestety nie obyło się bez zdjęcia sakw, i mogłam dalej jechać. Aczkolwiek nieco roztrzęsiona ;) trochę mnie ten zsuw do rowu przestraszył ;)
Rezygnujemy z Urdele z powodu prawdopodobnie bardzo złej drogi w remoncie/terenowej. Zyskujemy dzięki temu dodatkowy dzień, połapiemy się co prawda później, skąd ten dzień, ale okaże się on niezwykle potrzebny.
W drodze do Horezu świetny przełom Oltu
przełom Oltu© Carmelliana
Podczas mozolnego wjeżdżania pod górę na bardzo ruchliwej drodze, jeden z mijających mnie tirów minął mnie zdecydowanie za blisko. Wystarczyło, że lekko skręciłam kierownicą, a koło poślizgnęło się na trawie. Ja trzymając dłonie na rogach, nie zdążyłam przenieść ich na klamki. Cały rower, razem ze mną, runął do rowu. Musiało to dość zabawnie wyglądać, bo udało mi się podczas tego spadania tak wymanewrować, że rower stanął w tym rowie, a ja stopami stałam na pochyłych ścianach rowu, nad rowerem :D
I chociaż nie było mi wtedy do śmiechu, to te moje akrobacje sprawiły, że zaczęło być ;) Trochę gorzej było z wypchnięciem roweru z rowu, bo rów był całkiem głęboki, ale jakoś mi się to udało, chociaż niestety nie obyło się bez zdjęcia sakw, i mogłam dalej jechać. Aczkolwiek nieco roztrzęsiona ;) trochę mnie ten zsuw do rowu przestraszył ;)