- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.621
- Rekordy.6
- Wiedeń.90
- wycieczka.134
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
W bałkańskim kotle dzień 17
Poniedziałek, 9 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 123.60km
- Czas: 06:44
- VAVG 18.36km/h
- VMAX 47.50km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1921kcal
- Podjazdy: 1395m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ljubaniste - Albania - Pogradec - Zwezde - Bilisht - Grecja - Antartikos - Pisoderi (przeł.) - Grecja - Florina
Wyjeżdżamy z ostatniego kempingu w Macedonii i ruszamy w stronę granicy. Macedonia szybko się kończy i znajdujemy się w Albanii, piękne widoki na olbrzymie jezioro, którego na zdjęciach oczywiście nie ma :P
Udaje nam się wylawirować przez miasto do głównej drogi i stajemy na stacji benzynowej, żeby zmoczyć koszulki, kiedy dostrzega nas właściciel stacji od razu przybiega z butelką zimnej wody i szklankami "no money, no money!" :)
Ruszmy dalej, jest przyjemnie (poza wściekłym psem który na mnie wyskoczył z krzaków, czy ja przyciągam te durne stworzenia? i przy okazji inne dziwne sytuacje?) i płasko :)

W pewnym momencie wyrastają przed nami przeolbrzymie góry, a za nimi Grecja.
Zanim jednak Ellada, przejeżdżamy przez dużą wieś u podnóży tych gór, ja obawiam się dzikich dzieci :P tyle się nasłuchałam o nich w takich kulturach, że mam tylko nadzieję, że nie rzucają zbyt celnie kamieniami :P
Ale dzieci nie ma prawie żadnych, a jak są, to tak zdumione naszym widokiem, że stoją jak wmurowane :P
Wyjeżdżamy z Albanii, która jest bardzo ciekawa, ale przynajmniej ja, jestem już zmęczona tą beztroską kulturą, cieszymy się, że wracamy do Unii i państwa na poziomie :P z tym poziomem to tak różnie ale o tym nie przekonamy się jeszcze dziś, na razie mamy taryfę ulgową na przywitanie :P
Dzień mamy skończyć we Florinie, a zanim Florina to podjazd.
Pierwsza grecka przełęcz daje przedsmak tego, jak się lubią bawić na podjazdach Grecy :P chociaż mnie to już nie dotyczy, to jest mój ostatni BIG.
W momencie, gdy Pisoderi uzyskała swoją rzekomo maksymalną wysokość ona wciąż się ciągnęła w górę! I to jeszcze dosyć długo.
Na samej przełęczy próbujemy się wywiedzieć, czy w mieście jest kemping? Akurat trwał tam jakiś remont, więc zagadujemy robotnika, który stwierdza, że jest, tak nam się wydaje, bo stwierdza po grecku, w języku nie podobnym do niczego :P
Zjeżdżamy więc do miasta i rozpytujemy o kemping. Okazuje się, że nic nie ma, jest kilka hoteli, wskazują nam najtańszy (wcale nie tani), gdzie się lokujemy. Niestety nie ma klimatyzacji, jest wiatrak, który nam buczy przez cały czas i lodówka chłodząca do 17 stopni :P
Wyjeżdżamy z ostatniego kempingu w Macedonii i ruszamy w stronę granicy. Macedonia szybko się kończy i znajdujemy się w Albanii, piękne widoki na olbrzymie jezioro, którego na zdjęciach oczywiście nie ma :P
Udaje nam się wylawirować przez miasto do głównej drogi i stajemy na stacji benzynowej, żeby zmoczyć koszulki, kiedy dostrzega nas właściciel stacji od razu przybiega z butelką zimnej wody i szklankami "no money, no money!" :)
Ruszmy dalej, jest przyjemnie (poza wściekłym psem który na mnie wyskoczył z krzaków, czy ja przyciągam te durne stworzenia? i przy okazji inne dziwne sytuacje?) i płasko :)

albania© Carmelliana
W pewnym momencie wyrastają przed nami przeolbrzymie góry, a za nimi Grecja.
Zanim jednak Ellada, przejeżdżamy przez dużą wieś u podnóży tych gór, ja obawiam się dzikich dzieci :P tyle się nasłuchałam o nich w takich kulturach, że mam tylko nadzieję, że nie rzucają zbyt celnie kamieniami :P
Ale dzieci nie ma prawie żadnych, a jak są, to tak zdumione naszym widokiem, że stoją jak wmurowane :P
Wyjeżdżamy z Albanii, która jest bardzo ciekawa, ale przynajmniej ja, jestem już zmęczona tą beztroską kulturą, cieszymy się, że wracamy do Unii i państwa na poziomie :P z tym poziomem to tak różnie ale o tym nie przekonamy się jeszcze dziś, na razie mamy taryfę ulgową na przywitanie :P
Dzień mamy skończyć we Florinie, a zanim Florina to podjazd.
Pierwsza grecka przełęcz daje przedsmak tego, jak się lubią bawić na podjazdach Grecy :P chociaż mnie to już nie dotyczy, to jest mój ostatni BIG.
W momencie, gdy Pisoderi uzyskała swoją rzekomo maksymalną wysokość ona wciąż się ciągnęła w górę! I to jeszcze dosyć długo.
Na samej przełęczy próbujemy się wywiedzieć, czy w mieście jest kemping? Akurat trwał tam jakiś remont, więc zagadujemy robotnika, który stwierdza, że jest, tak nam się wydaje, bo stwierdza po grecku, w języku nie podobnym do niczego :P
Zjeżdżamy więc do miasta i rozpytujemy o kemping. Okazuje się, że nic nie ma, jest kilka hoteli, wskazują nam najtańszy (wcale nie tani), gdzie się lokujemy. Niestety nie ma klimatyzacji, jest wiatrak, który nam buczy przez cały czas i lodówka chłodząca do 17 stopni :P
W bałkańskim kotle dzień 16
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 30.91km
- Czas: 01:47
- VAVG 17.33km/h
- VMAX 48.30km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 486kcal
- Podjazdy: 381m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ohrid - Ljubaniste
Od rana M. wyskakuje na Biga, który jest niedaleko, więc ja mam czas się trochę wyspać. BIG okazuje się być bardzo niedaleko, bo budzę się tuż przed sygnałem M., oznaczającym, że już wraca. Ekspresowe ogarnięcie i bieg do sklepu ;) w którym okazuje się że mam za mało pieniędzy! :O muszę przy kasie zostawić wszystkie zakupy poza sosem tatarskim, który potrzebny był mi do kontynuowania robienia kanapek na śniadanie i na drogę ;) pani ekspedientka była bardzo niezadowolona, nie wiedziałam, że można przewracać oczami na tyle stron :P
W końcu wyruszamy, mamy dzisiaj w planach spanie na dziko w Albanii.
Jedziemy przez Ohrid i nie znajdujemy ani jednego zabytku, nie wiem co to UNESCO tutaj ochrania :P
Zaraz za miastem Jezioro Ohrydzkie...

siadamy nad nim, jest krystalicznie czyste i ciepłe, super. Siedzimy nad nim dość długo, bardzo nam się podoba, podoba nam się na tyle, że dowiadujemy się o następne kempingi nad jeziorem i postanawiamy zrobić dzisiaj dzień restowy, a jutro przejechać przez Albanię.
Ruszamy więc do Ljubaniste, a prawie cała trasa do miasteczka prowadzi przez potwornie pofałdowany teren (nawet 12%), ciężki ten dzień restowy ;)
Jednak jest bardzo ładnie, Macedonia punktuje tym miejscem :)
Po górkach reszta trasy jest oczywiście w dół, w naprawdę ostry dół, gdzie ja na jednym zakręcie prawie wypadam z prawej strony prosto pod dżipa, tracąc przyczepność tylnego koła, udaje mi się zmienić kierunek, ale trochę mam miękkie nogi po tej przygodzie, nie powiem;)
Docieramy na kemping i rozbijamy się w miejscu w miarę odludnym, jak naiwnie sądzimy, po czym, po wszystkich sprawach organizacyjnych ruszamy nad jezioro kąpać się i wylegiwać. Jest wcześnie, mamy więc dużo czasu na odpoczynek ;)
Wieczorem zaś okazuje się, że tuż obok nas gnieździ się macedońska młodzież, której typowym wieczornym zwyczajem jest biesiadowanie. Puszczają więc muzykę niemal na cały regulator i się zarywają od śmiechu....
Nie poskutkowały ani nasze prośby, ani recepcja, do której udał się M., ani ochroniarz, którego wysłała recepcja, żeby ściszyli odrobinę. Cisza jest o 12 i oni do tej pory będą ryczeli i dudnili z głośników... Nie mam pojęcia do której hałasowali, poszliśmy spać słuchając muzyki ze swoich odtwarzaczy :P
Od rana M. wyskakuje na Biga, który jest niedaleko, więc ja mam czas się trochę wyspać. BIG okazuje się być bardzo niedaleko, bo budzę się tuż przed sygnałem M., oznaczającym, że już wraca. Ekspresowe ogarnięcie i bieg do sklepu ;) w którym okazuje się że mam za mało pieniędzy! :O muszę przy kasie zostawić wszystkie zakupy poza sosem tatarskim, który potrzebny był mi do kontynuowania robienia kanapek na śniadanie i na drogę ;) pani ekspedientka była bardzo niezadowolona, nie wiedziałam, że można przewracać oczami na tyle stron :P
W końcu wyruszamy, mamy dzisiaj w planach spanie na dziko w Albanii.
Jedziemy przez Ohrid i nie znajdujemy ani jednego zabytku, nie wiem co to UNESCO tutaj ochrania :P
Zaraz za miastem Jezioro Ohrydzkie...

Ohrydzkie jezioro© Carmelliana
siadamy nad nim, jest krystalicznie czyste i ciepłe, super. Siedzimy nad nim dość długo, bardzo nam się podoba, podoba nam się na tyle, że dowiadujemy się o następne kempingi nad jeziorem i postanawiamy zrobić dzisiaj dzień restowy, a jutro przejechać przez Albanię.
Ruszamy więc do Ljubaniste, a prawie cała trasa do miasteczka prowadzi przez potwornie pofałdowany teren (nawet 12%), ciężki ten dzień restowy ;)
Jednak jest bardzo ładnie, Macedonia punktuje tym miejscem :)
Po górkach reszta trasy jest oczywiście w dół, w naprawdę ostry dół, gdzie ja na jednym zakręcie prawie wypadam z prawej strony prosto pod dżipa, tracąc przyczepność tylnego koła, udaje mi się zmienić kierunek, ale trochę mam miękkie nogi po tej przygodzie, nie powiem;)
Docieramy na kemping i rozbijamy się w miejscu w miarę odludnym, jak naiwnie sądzimy, po czym, po wszystkich sprawach organizacyjnych ruszamy nad jezioro kąpać się i wylegiwać. Jest wcześnie, mamy więc dużo czasu na odpoczynek ;)
Wieczorem zaś okazuje się, że tuż obok nas gnieździ się macedońska młodzież, której typowym wieczornym zwyczajem jest biesiadowanie. Puszczają więc muzykę niemal na cały regulator i się zarywają od śmiechu....
Nie poskutkowały ani nasze prośby, ani recepcja, do której udał się M., ani ochroniarz, którego wysłała recepcja, żeby ściszyli odrobinę. Cisza jest o 12 i oni do tej pory będą ryczeli i dudnili z głośników... Nie mam pojęcia do której hałasowali, poszliśmy spać słuchając muzyki ze swoich odtwarzaczy :P

Ohrid© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 15
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 133.62km
- Czas: 06:43
- VAVG 19.89km/h
- VMAX 49.60km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 2063kcal
- Podjazdy: 1297m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tetovo - autostrada - Gostivar - przełęcz Straża (1212) - Kicevo - przełęcz Preseka (1082) - Ohrid
Ruszamy w kierunku Ohridu, który podobno jest warty zobaczenia. Wszystkie znaki (na niebie i ziemi) kierują nas na autostradę, no to chcąc nie chcąc (a raczej chcąc bo krócej i płaściej;) ) wjeżdżamy na nią. O dziwo nie posiada żadnego pobocza, w ogóle wygląda jak czteropasmówka (z murkiem pomiędzy dwoma pasami dla każdej strony) hucznie nazwana autostradą. Nikomu jednak nie przeszkadzamy, chociaż ruch nie jest znikomy, na co mieliśmy nadzieję.
Przelatujemy autostradę i ruszamy na dwie przełęcze, które na nas już czekają.
Obie w palącym słońcu, co w końcu poskutkowało tym, że na jednej mnie zupełnie przegrzało (dobrze, że na samej już przełęczy :P) i M. urządził ochładzającą akcję ratunkową :) no i oddał mi swoją bandanę, za co sam dostał i jego również dogrzało :(
Bardzo ciężko nam się jechało, a do Ohridu ciągle było daleko i daleko, chociaż minęliśmy mnóstwo znaków informujących o zabytkach miasta.
Wreszcie dostrzegamy twierdzę nad miastem

i niebawem wjeżdżamy do miasta, wita nas transparent "CITY OF UNESCO", tylko, że zabytków żadnych, trafiliśmy w jakiś zaułek, który rzeczywiście mógł ubiegać się o ochronę UNESCO, stara uliczka z jakimiś gliniano - kamiennymi domkami, chyba pamiętająca początki Ohridu :P w każdym razie bardzo klimatycznie :) ale poza nim nic nam się w oczy nie rzuciło :P
Za to na nas rzucali się naganiacze "need room? need room?"
Decydujemy się na pokój, jesteśmy zmęczeni, przegrzani, chcemy już tylko się umyć i odpocząć. Niestety okazuje się, że właściciel domu miał żonę Polkę i gada po polsku... w pierwszej chwili było to miłe zaskoczenie, ale kiedy zaczął bez ustanku paplać, zachwalać swoje pokoje, a na końcu opowiadać o tym, że ma jakiś problem z mailem do przyjaciółki Polki i żebyśmy mu pomogli, stało się to niezwykle irytujące.
Kiedy jednak wróciliśmy z zakupami do pokoju, nikogo w obejściu nie było, więc szybko się wpakowaliśmy i zamknęliśmy zamki :P na szczęście nikt nas już nie niepokoił, zdecydowanie nie mieliśmy ochoty na integracje i pogawędki.
Ruszamy w kierunku Ohridu, który podobno jest warty zobaczenia. Wszystkie znaki (na niebie i ziemi) kierują nas na autostradę, no to chcąc nie chcąc (a raczej chcąc bo krócej i płaściej;) ) wjeżdżamy na nią. O dziwo nie posiada żadnego pobocza, w ogóle wygląda jak czteropasmówka (z murkiem pomiędzy dwoma pasami dla każdej strony) hucznie nazwana autostradą. Nikomu jednak nie przeszkadzamy, chociaż ruch nie jest znikomy, na co mieliśmy nadzieję.
Przelatujemy autostradę i ruszamy na dwie przełęcze, które na nas już czekają.
Obie w palącym słońcu, co w końcu poskutkowało tym, że na jednej mnie zupełnie przegrzało (dobrze, że na samej już przełęczy :P) i M. urządził ochładzającą akcję ratunkową :) no i oddał mi swoją bandanę, za co sam dostał i jego również dogrzało :(
Bardzo ciężko nam się jechało, a do Ohridu ciągle było daleko i daleko, chociaż minęliśmy mnóstwo znaków informujących o zabytkach miasta.
Wreszcie dostrzegamy twierdzę nad miastem

Ohrid© Carmelliana
i niebawem wjeżdżamy do miasta, wita nas transparent "CITY OF UNESCO", tylko, że zabytków żadnych, trafiliśmy w jakiś zaułek, który rzeczywiście mógł ubiegać się o ochronę UNESCO, stara uliczka z jakimiś gliniano - kamiennymi domkami, chyba pamiętająca początki Ohridu :P w każdym razie bardzo klimatycznie :) ale poza nim nic nam się w oczy nie rzuciło :P
Za to na nas rzucali się naganiacze "need room? need room?"
Decydujemy się na pokój, jesteśmy zmęczeni, przegrzani, chcemy już tylko się umyć i odpocząć. Niestety okazuje się, że właściciel domu miał żonę Polkę i gada po polsku... w pierwszej chwili było to miłe zaskoczenie, ale kiedy zaczął bez ustanku paplać, zachwalać swoje pokoje, a na końcu opowiadać o tym, że ma jakiś problem z mailem do przyjaciółki Polki i żebyśmy mu pomogli, stało się to niezwykle irytujące.
Kiedy jednak wróciliśmy z zakupami do pokoju, nikogo w obejściu nie było, więc szybko się wpakowaliśmy i zamknęliśmy zamki :P na szczęście nikt nas już nie niepokoił, zdecydowanie nie mieliśmy ochoty na integracje i pogawędki.
W bałkańskim kotle dzień 14
Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 67.64km
- Czas: 03:27
- VAVG 19.61km/h
- VMAX 49.30km/h
- Temp.: 38.0°C
- Podjazdy: 676m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
wieś na S. - Tetovo (Macedonia)
Dzień bez przełęczy jest dniem straconym :P
A w upale nawet byle podjazd jest nie lada wyzwaniem...
Po zjeździe robimy jedyne zdjęcie z Kosova :P

Dzisiaj przekraczamy granicę. Kosowcy są bardzo skonsternowani, gdzie nasza pieczątka wjazdowa? Obracają te paszporty, przeglądają, wsuwają w komputery, no nie ma. Gdzie przekraczaliśmy granicę? Na przełęczy Kula.. Mhm.... i nie dali wam pieczątek? Nieee... popatrzyli, że z Polski i puścili.
Urzędnicy kręcą głową ze zdumieniem, ale w końcu oddają nam paszporty i puszczają nas do Macedonii.
W Tetovie znajdujemy motelik, bardzo przyzwoity, nad stacją benzynową (zresztą, tutaj na Bałkanach to norma - przydomowe stacyjki benzynowe, ze zbiornikami pod balkonami). ;)
Pan w recepcji mówi po włosku, trochę po niemiecku i angielsku i trochę po serbsku. Wielolingwizm stosowany ;) Jest zabawnie ;)
Po zdobyciu przez M. BIGa, który znajduje się nieopodal ruszamy na miasto kupić owoce na kolacje :) i lenimy się obżerając i oglądając telewizję :P (wiele programów jest na Bałkanach po angielsku;) )
Dzień bez przełęczy jest dniem straconym :P
A w upale nawet byle podjazd jest nie lada wyzwaniem...
Po zjeździe robimy jedyne zdjęcie z Kosova :P

Kosovo, UCK© Carmelliana
Dzisiaj przekraczamy granicę. Kosowcy są bardzo skonsternowani, gdzie nasza pieczątka wjazdowa? Obracają te paszporty, przeglądają, wsuwają w komputery, no nie ma. Gdzie przekraczaliśmy granicę? Na przełęczy Kula.. Mhm.... i nie dali wam pieczątek? Nieee... popatrzyli, że z Polski i puścili.
Urzędnicy kręcą głową ze zdumieniem, ale w końcu oddają nam paszporty i puszczają nas do Macedonii.
W Tetovie znajdujemy motelik, bardzo przyzwoity, nad stacją benzynową (zresztą, tutaj na Bałkanach to norma - przydomowe stacyjki benzynowe, ze zbiornikami pod balkonami). ;)
Pan w recepcji mówi po włosku, trochę po niemiecku i angielsku i trochę po serbsku. Wielolingwizm stosowany ;) Jest zabawnie ;)
Po zdobyciu przez M. BIGa, który znajduje się nieopodal ruszamy na miasto kupić owoce na kolacje :) i lenimy się obżerając i oglądając telewizję :P (wiele programów jest na Bałkanach po angielsku;) )
W bałkańskim kotle dzień 13
Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 119.96km
- Czas: 06:24
- VAVG 18.74km/h
- VMAX 49.30km/h
- Temp.: 30.0°C
- Podjazdy: 1354m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Peje - Gyakove - Prizren (przeł. 1550) - wieś na S ;P
Kosowo okazuje się wybitnie paskudne. Brzydkie domki, bardzo nieestetycznie, brudno, bez ładu i składu, pełno śmieci na poboczach. Kierowcy zanim nas wyprzedzą trąbią ostrzegawczo ;) ale mijają nas po ludzku, nie "na gazetę".
Maleńkie kosowskie miasteczka są całe zatłoczone samochodami, mamy wrażenie, że ludzie tędy nie chodzą, tylko jeżdżą. No i wolna amerykanka ;) wszyscy jeżdżą jak chcą, chodzą jak chcą i trąbią na siebie, w geście pozdrowienia, na potęgę.
A za miastem... pustki :)
Do przełęczy jedziemy w 40 stopniach upału, a przed samym podjazdem pogoda się psuje, trochę pada, chmurzy się i przyjemnie ochładza :) Podjazd więc pokonujemy błyskawicznie i znów koło w koło :)) Na przełęczy bierzemy ciepłą (w zasadzie gorącą!:) )wodę w butelki i prysznic i zjeżdżamy, a gdzieś po drodze znajdujemy łączkę między polami kukurydzy, gdzie się rozbijamy :)
Kosowo okazuje się wybitnie paskudne. Brzydkie domki, bardzo nieestetycznie, brudno, bez ładu i składu, pełno śmieci na poboczach. Kierowcy zanim nas wyprzedzą trąbią ostrzegawczo ;) ale mijają nas po ludzku, nie "na gazetę".
Maleńkie kosowskie miasteczka są całe zatłoczone samochodami, mamy wrażenie, że ludzie tędy nie chodzą, tylko jeżdżą. No i wolna amerykanka ;) wszyscy jeżdżą jak chcą, chodzą jak chcą i trąbią na siebie, w geście pozdrowienia, na potęgę.
A za miastem... pustki :)
Do przełęczy jedziemy w 40 stopniach upału, a przed samym podjazdem pogoda się psuje, trochę pada, chmurzy się i przyjemnie ochładza :) Podjazd więc pokonujemy błyskawicznie i znów koło w koło :)) Na przełęczy bierzemy ciepłą (w zasadzie gorącą!:) )wodę w butelki i prysznic i zjeżdżamy, a gdzieś po drodze znajdujemy łączkę między polami kukurydzy, gdzie się rozbijamy :)
W bałkańskim kotle dzień 12
Środa, 4 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.71km
- Czas: 07:34
- VAVG 16.22km/h
- VMAX 40.10km/h
- Temp.: 32.0°C
- Kalorie: 1878kcal
- Podjazdy: 1764m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kolasin - Andrijevica - Cakor - Peje (Kosowo)
Dzisiaj opuszczamy Czarnogórę, zanim to jednak nastąpi mamy do pokonania dwie przełęcze jedna 1570,drugą natomiast jest sławetny Czakor 1850. Tyle się już o nim nasłuchałam, że jestem pewna, że umrę w połowie podjazdu :P
Pierwszą przełęcz pokonujemy bez problemów i kierujemy się na Kosowo, są znaki, wszystko w porządku.
Dopiero kiedy dojeżdżamy do ostatniej wsi u stóp Cakoru na znaku, takim samym jak wszystkie inne, Peje przekreślony, trochę to niepokojące, w miasteczku pytamy zatem o co chodzi.
Otóż chodzi o to, że tam nie ma przejścia. Tam policja nie wpuszcza. Lepiej żebyśmy zawrócili i przeszli granicę na przełęczy Kula... Od jak dawna? Od bombardowania NATO... Inni z kolei mówią, że rowerami to wpuszczą, że rowerami to da się przejechać. M. przypomina, że przecież czytał relacje o tym, jak ludzie przebywali granicę na Cakorze. Zatem w końcu ruszamy, zaczyna grzmieć i robi się chłodniej, aż w końcu nawet zimno i zaczyna porządnie padać.
Niższa temperatura zdecydowanie pomaga, a cała ta dość niepewna sytuacja chyba mnie bardzo motywuje, cały Cakor jadę równo z M. a momentami nawet szybciej :) Jestem z siebie tak dumna, że mało nie pęknę :))

Kiedy mamy zjeżdżać na szosę wchodzi wielkie chmursko, bardzo szkoda, że nie ma zdjęcia, coś nieprawdopodobnego :) Przejeżdżamy przez nie i ja jeszcze chwilę oglądam, jak schodzi w dół zboczem ;) To chyba jedna z najbardziej niezwykłym rzeczy(zjawisk, widoków?) jakie widziałam na tej wyprawie:) (i w ogóle w życiu:))
A potem już puszczamy się w dół ;) A właściwie to M., ja tam trzymam hamulce :P nawierzchnia jest mokra i śliska, a zjazd raczej kręty. Ale jest fajnie :) Poza tym ruch żaden, las, bardzo przyjemnie :)
W pewnym momencie asfalt się kończy.... rów i trzy trójkątne falochrony (czy coś takiego). To chyba granica ;)
No tak, samochodem nie przejedziesz, ale rowerem owszem, przeprowadziliśmy bokiem rowery i byliśmy w Kosowie :)

Teraz naszym zmartwieniem jest to, czy ta szutrowa droga dokądś prowadzi, czy kończy się na przykład zawalonym mostem. Mijają nas jednak samochody (niedaleko granicy był jakiś środek wypoczynkowy, ciekawe kto tam chciał wypoczywać, drogowskaz na niego wyglądał staro i na dawno nieaktualny) i jadą prosto, czyli da się stąd wydostać ;)
Docieramy do szosy, która jest poprowadzona przepięknym kanionem, najpiękniejszym z całej wyprawy (dlatego też nie ma zdjęć :P), ściemnia się niestety, więc nie możemy do woli go oglądać, a jest niewiarygodny. Olbrzymie skały, cieki wodne większe i mniejsze spływające po skałach, wodospadziki, wielkie nawisy skalne pod którymi biegła droga, coś niesamowitego.
Kiedy kanion się kończy, wkrótce zaczyna się miasto. Peje tętni życiem. Udaje nam się znaleźć tani hotel, spodziewaliśmy się standardu -1 ;) ale nie było wcale źle a co najważniejsze, było czysto :)
Wieczór umilali nam muezini ;) Oraz przepyszny ayran i surówka:) (do niej były jeszcze kotleciki, ale szału nie zrobiły ;) )
Dzisiaj opuszczamy Czarnogórę, zanim to jednak nastąpi mamy do pokonania dwie przełęcze jedna 1570,drugą natomiast jest sławetny Czakor 1850. Tyle się już o nim nasłuchałam, że jestem pewna, że umrę w połowie podjazdu :P
Pierwszą przełęcz pokonujemy bez problemów i kierujemy się na Kosowo, są znaki, wszystko w porządku.
Dopiero kiedy dojeżdżamy do ostatniej wsi u stóp Cakoru na znaku, takim samym jak wszystkie inne, Peje przekreślony, trochę to niepokojące, w miasteczku pytamy zatem o co chodzi.
Otóż chodzi o to, że tam nie ma przejścia. Tam policja nie wpuszcza. Lepiej żebyśmy zawrócili i przeszli granicę na przełęczy Kula... Od jak dawna? Od bombardowania NATO... Inni z kolei mówią, że rowerami to wpuszczą, że rowerami to da się przejechać. M. przypomina, że przecież czytał relacje o tym, jak ludzie przebywali granicę na Cakorze. Zatem w końcu ruszamy, zaczyna grzmieć i robi się chłodniej, aż w końcu nawet zimno i zaczyna porządnie padać.
Niższa temperatura zdecydowanie pomaga, a cała ta dość niepewna sytuacja chyba mnie bardzo motywuje, cały Cakor jadę równo z M. a momentami nawet szybciej :) Jestem z siebie tak dumna, że mało nie pęknę :))

czakor© Carmelliana
Kiedy mamy zjeżdżać na szosę wchodzi wielkie chmursko, bardzo szkoda, że nie ma zdjęcia, coś nieprawdopodobnego :) Przejeżdżamy przez nie i ja jeszcze chwilę oglądam, jak schodzi w dół zboczem ;) To chyba jedna z najbardziej niezwykłym rzeczy(zjawisk, widoków?) jakie widziałam na tej wyprawie:) (i w ogóle w życiu:))
A potem już puszczamy się w dół ;) A właściwie to M., ja tam trzymam hamulce :P nawierzchnia jest mokra i śliska, a zjazd raczej kręty. Ale jest fajnie :) Poza tym ruch żaden, las, bardzo przyjemnie :)
W pewnym momencie asfalt się kończy.... rów i trzy trójkątne falochrony (czy coś takiego). To chyba granica ;)
No tak, samochodem nie przejedziesz, ale rowerem owszem, przeprowadziliśmy bokiem rowery i byliśmy w Kosowie :)

dzika granica© Carmelliana
Teraz naszym zmartwieniem jest to, czy ta szutrowa droga dokądś prowadzi, czy kończy się na przykład zawalonym mostem. Mijają nas jednak samochody (niedaleko granicy był jakiś środek wypoczynkowy, ciekawe kto tam chciał wypoczywać, drogowskaz na niego wyglądał staro i na dawno nieaktualny) i jadą prosto, czyli da się stąd wydostać ;)
Docieramy do szosy, która jest poprowadzona przepięknym kanionem, najpiękniejszym z całej wyprawy (dlatego też nie ma zdjęć :P), ściemnia się niestety, więc nie możemy do woli go oglądać, a jest niewiarygodny. Olbrzymie skały, cieki wodne większe i mniejsze spływające po skałach, wodospadziki, wielkie nawisy skalne pod którymi biegła droga, coś niesamowitego.
Kiedy kanion się kończy, wkrótce zaczyna się miasto. Peje tętni życiem. Udaje nam się znaleźć tani hotel, spodziewaliśmy się standardu -1 ;) ale nie było wcale źle a co najważniejsze, było czysto :)
Wieczór umilali nam muezini ;) Oraz przepyszny ayran i surówka:) (do niej były jeszcze kotleciki, ale szału nie zrobiły ;) )
W bałkańskim kotle dzień 11
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 67.83km
- Czas: 04:29
- VAVG 15.13km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1026kcal
- Podjazdy: 1043m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Smokovac - przel. Crkvine - Kolasin
Po przepysznym śniadaniu w naszym hotelu ruszamy w stronę przełęczy Crkvine, jest nie najgorzej, zwłaszcza, że dzięki temu, że jesteśmy wyżej, to nie jest tak koszmarnie gorąco. W planach mamy dojechać dalej, ale kończymy w Kolasinie, który okazuje się przyjemnym małym miasteczkiem z pysznym jedzeniem w knajpce ;) i wieloma "roomsami", do wybrania jednego z nich skłaniają nas nasze najedzone brzuchy ;) nadchodząca i grzmiąca z oddali burza oraz to, że tuż za Kolasinem zaczyna się przełęcz. Stwierdzamy więc, że dwie przełęcze to za dużo tego dobrego na jeden dzień i decydujemy się na fantastyczny pokój - mieszkanko :) i się lenimy!lenimy, lenimy, lenimy ... :)) przed telewizorem z cytrynowym piwem w szklankach :D
Po przepysznym śniadaniu w naszym hotelu ruszamy w stronę przełęczy Crkvine, jest nie najgorzej, zwłaszcza, że dzięki temu, że jesteśmy wyżej, to nie jest tak koszmarnie gorąco. W planach mamy dojechać dalej, ale kończymy w Kolasinie, który okazuje się przyjemnym małym miasteczkiem z pysznym jedzeniem w knajpce ;) i wieloma "roomsami", do wybrania jednego z nich skłaniają nas nasze najedzone brzuchy ;) nadchodząca i grzmiąca z oddali burza oraz to, że tuż za Kolasinem zaczyna się przełęcz. Stwierdzamy więc, że dwie przełęcze to za dużo tego dobrego na jeden dzień i decydujemy się na fantastyczny pokój - mieszkanko :) i się lenimy!lenimy, lenimy, lenimy ... :)) przed telewizorem z cytrynowym piwem w szklankach :D
W bałkańskim kotle dzień 10
Poniedziałek, 2 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 134.09km
- Czas: 07:06
- VAVG 18.89km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temp.: 40.0°C
- Kalorie: 2087kcal
- Podjazdy: 1130m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Morinj - Kotor - Budva - Canj (jez. Szkoderskie) - Podgorica - Smokovac
Aż do rana nie zgłasza się do nas właściciel kempingu po nasze dowody, nie ma go także, kiedy wyruszamy z kempingu.No trudno, skoro tak... ;)
Dzisiaj upał po raz pierwszy przekracza 40 stopni i w takiej temperaturze przychodzi nam pokonywać podjazdy. Zdaje się, że nie są one jakieś wybitnie trudne, jednak ten upał i fakt, że chyba nie do końca wypoczęłam, sprawia, że muszę się często zatrzymywać, w sumie mogę to robić do woli, M. jedzie dużo szybciej, więc i tak go nie opóźniam. Naprawdę mam dość, chce mi się płakać, już nie mam siły do tych podjazdów.
Dobrze, że chociaż jest pięknie ;)





Dopiero po Budvie, po której się trochę szwendamy, ogarniam się i jest mi nieco lepiej i palma przestaje odbijać ;p


W planach jest dzisiaj Podgorica i długi tunel,tuneli nienawidzę jak się okazało, więc wcale się nie cieszę na tę atrakcję (za to oswoiłam się ze zjazdami i nawet polubiłam;) ). Przed samym tunelem, który był daleko za rozjazdem alternatywną drogą i do którego trzeba było podjechać, okazuje się, że jest płatny a o rowerach to w ogóle zapomnij. No ale co mamy robić? Nie po to podjeżdżaliśmy tyle, żeby teraz zjeżdżać i nadkładać drogi.
Tunel jest kilkukilometrowy z ogromnymi wiatrakami na suficie, huk jest w nim nieziemski po prostu. Na szczęście samochody na nas nie trąbią, o dziwo i udaje nam się przejechać bez problemów. Za tunelem ukazują nam się bramki, ruszamy więc szybko na nie i szybko je mijamy :P ktoś za nami woła, ale nie wiem, czy liczył na to, że się zatrzymamy :P
Na wyjeździe z szosy prowadzącej tylko i wyłącznie z i do tunelu czeka policja :P ale na szczęście nie nas, chociaż myśli mieliśmy już różne ;P
Ale już po wyjechaniu z tunelu zaczęła się inna Czarnogóra, brzydsza, biedniejsza, pisana cyrlicą, mówiona rosyjskim (:O). Ostatnią atrakcją krajobrazową jest tylko Jezioro Szkoderskie, rzeczywiście fajne, a potem już nic...

Podgorica, stolica takiego pięknego kraju jak Czarnogóra, okazuje się obrzydliwa. Małe brudne domki, nieprzyjemne, szare miasto z prostymi budynkami...
Zaczynamy szukać kempingu, co to za pomysł, żeby nazwać kemping Izvoru?
Wszyscy nas kierują na jakieś zupełne odludzie, gdzieś tam w górę, w górę... no to podjeżdżamy, 11% i więcej, miejsce zupełnie nie kempingowe... aż w końcu... natykamy się na źródełko płynące ze skał...
Dopiero po tym, jak pokazujemy adres naszego kempingu ktoś jest w stanie nas dobrze pokierować. Dosyć długo jeszcze jedziemy aż natrafiamy na hotelik Izvoru. Na namiot raczej nie ma miejsca, bierzemy zatem pokój z klimatyzacją i śniadaniem w cenie. Jak wakacje, to wakacje :P
Pokój jest cały w uroczym czerwono-burdelowym kolorze :P
Ale jest w porządku :) w dodatku ze sporym balkonem, działającą klimą i świetnie mrożącą lodówką B-) jest naprawdę fajnie :) Należy nam się ;) (pomijając drobne usterki w toalecie, które sprawiły, że okropnie z niech cuchnęło :P)
Aż do rana nie zgłasza się do nas właściciel kempingu po nasze dowody, nie ma go także, kiedy wyruszamy z kempingu.No trudno, skoro tak... ;)
Dzisiaj upał po raz pierwszy przekracza 40 stopni i w takiej temperaturze przychodzi nam pokonywać podjazdy. Zdaje się, że nie są one jakieś wybitnie trudne, jednak ten upał i fakt, że chyba nie do końca wypoczęłam, sprawia, że muszę się często zatrzymywać, w sumie mogę to robić do woli, M. jedzie dużo szybciej, więc i tak go nie opóźniam. Naprawdę mam dość, chce mi się płakać, już nie mam siły do tych podjazdów.
Dobrze, że chociaż jest pięknie ;)

Czarnogóra© Carmelliana

morze Adriatyckie© Carmelliana

montenegro© Carmelliana

czarnogóra© Carmelliana

Czarnogóra© Carmelliana
Dopiero po Budvie, po której się trochę szwendamy, ogarniam się i jest mi nieco lepiej i palma przestaje odbijać ;p

Palma :)© Carmelliana

palmowa aleja© Carmelliana
W planach jest dzisiaj Podgorica i długi tunel,tuneli nienawidzę jak się okazało, więc wcale się nie cieszę na tę atrakcję (za to oswoiłam się ze zjazdami i nawet polubiłam;) ). Przed samym tunelem, który był daleko za rozjazdem alternatywną drogą i do którego trzeba było podjechać, okazuje się, że jest płatny a o rowerach to w ogóle zapomnij. No ale co mamy robić? Nie po to podjeżdżaliśmy tyle, żeby teraz zjeżdżać i nadkładać drogi.
Tunel jest kilkukilometrowy z ogromnymi wiatrakami na suficie, huk jest w nim nieziemski po prostu. Na szczęście samochody na nas nie trąbią, o dziwo i udaje nam się przejechać bez problemów. Za tunelem ukazują nam się bramki, ruszamy więc szybko na nie i szybko je mijamy :P ktoś za nami woła, ale nie wiem, czy liczył na to, że się zatrzymamy :P
Na wyjeździe z szosy prowadzącej tylko i wyłącznie z i do tunelu czeka policja :P ale na szczęście nie nas, chociaż myśli mieliśmy już różne ;P
Ale już po wyjechaniu z tunelu zaczęła się inna Czarnogóra, brzydsza, biedniejsza, pisana cyrlicą, mówiona rosyjskim (:O). Ostatnią atrakcją krajobrazową jest tylko Jezioro Szkoderskie, rzeczywiście fajne, a potem już nic...

jezioro szkoderskie© Carmelliana
Podgorica, stolica takiego pięknego kraju jak Czarnogóra, okazuje się obrzydliwa. Małe brudne domki, nieprzyjemne, szare miasto z prostymi budynkami...
Zaczynamy szukać kempingu, co to za pomysł, żeby nazwać kemping Izvoru?
Wszyscy nas kierują na jakieś zupełne odludzie, gdzieś tam w górę, w górę... no to podjeżdżamy, 11% i więcej, miejsce zupełnie nie kempingowe... aż w końcu... natykamy się na źródełko płynące ze skał...
Dopiero po tym, jak pokazujemy adres naszego kempingu ktoś jest w stanie nas dobrze pokierować. Dosyć długo jeszcze jedziemy aż natrafiamy na hotelik Izvoru. Na namiot raczej nie ma miejsca, bierzemy zatem pokój z klimatyzacją i śniadaniem w cenie. Jak wakacje, to wakacje :P
Pokój jest cały w uroczym czerwono-burdelowym kolorze :P
Ale jest w porządku :) w dodatku ze sporym balkonem, działającą klimą i świetnie mrożącą lodówką B-) jest naprawdę fajnie :) Należy nam się ;) (pomijając drobne usterki w toalecie, które sprawiły, że okropnie z niech cuchnęło :P)
W bałkańskim kotle dzień 9
Niedziela, 1 lipca 2012 | dodano:21.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 71.25km
- Czas: 04:11
- VAVG 17.03km/h
- VMAX 52.80km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1119kcal
- Podjazdy: 658m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Podbozur - Grahovo - Morinj
Wyruszamy znad jeziora i zaraz widzimy morze, które nas dzisiaj czeka :) Ma być raz dwa i dzień pół restowy.

Zanim jednak docieramy nad Bokę Kotorską ciężka wspinaczka w upale i dużym zmęczeniu. Sytuację rekompensują widoki ;)



Do kempingu docieramy dość wcześnie, mamy sporo dnia, żeby odpocząć, ale nie jestem pewna czy to jest prawdziwy odpoczynek, chociaż tak mi się wydaje, byczymy się prawie od południa, ja zaliczam kąpiel w przesłonym ;) morzu, jemy pyszną rybią ciorbę, tylko ta myśl, że jutro znowu trzeba jechać, że nie można się wylenić chociaż jeden cały dzień.
Wyruszamy znad jeziora i zaraz widzimy morze, które nas dzisiaj czeka :) Ma być raz dwa i dzień pół restowy.

Slanskie Jezioro i Adriatyk© Carmelliana
Zanim jednak docieramy nad Bokę Kotorską ciężka wspinaczka w upale i dużym zmęczeniu. Sytuację rekompensują widoki ;)

Boka Kotorska© Carmelliana

morze Adriatyckie© Carmelliana

Czarnogóra, m. Adriatyckie© Carmelliana
Do kempingu docieramy dość wcześnie, mamy sporo dnia, żeby odpocząć, ale nie jestem pewna czy to jest prawdziwy odpoczynek, chociaż tak mi się wydaje, byczymy się prawie od południa, ja zaliczam kąpiel w przesłonym ;) morzu, jemy pyszną rybią ciorbę, tylko ta myśl, że jutro znowu trzeba jechać, że nie można się wylenić chociaż jeden cały dzień.

Kotor nocą© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 8
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:21.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 91.55km
- Czas: 05:49
- VAVG 15.74km/h
- VMAX 49.80km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1511kcal
- Podjazdy: 1280m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Scepan Polje - Pluzine - Niksic - Slansko Ezero
Wyruszamy ze Scepan Polje ze wstępnymi planami, aby dotrzeć do Boki i tym samym nadrobić stracony wczoraj czas i wyrobić plan.
Dzień okazuje się jednak wyjątkowo ciężki,ciągle pod górę (no kto by pomyślał?),jestem zmęczona, bardzo chciałabym dzień restowy, ale na takowy wcale się nie zanosi, nie ma gdzie go zrobić. Może nad Boką, jeśli tam dziś dotrzemy...
Może dlatego tak mi zależy, żeby tam dojechać jeszcze tego dnia :P
Zanim jednak zacznie się najgorsze, na naszej trasie Piva i jej kanion :) Coś absolutnie przepięknego.




Później jednak, przez wiele kilometrów, widoki przestają być spektakularne, nie ma też wody, a co za tym idzie nie ma również domów, a zatem sklepów i restauracyjek (tak tutaj popularnych). Jesteśmy zdani tylko na to, co mamy, na szczęście wiedzieliśmy, co nas tu najprawdopodobniej czeka (Tzn. M. wiedział, skądinąd), więc nie jest to dla nas bardzo dużym problemem, chociaż jednak miło by było natknąć się na chociaż jeden restoran.
W końcu jakiś się znajduje, co prawda właściwie na końcu naszej mordęgi przez ciągłe podjazdy i zjazdy. Nabieramy tam wody, nieco się restujemy i ruszamy dalej w ten upał. Ja ciągle mam zamiar dojechać do Boki.
Spotykamy sakwiarza z Czech "do Niksica macie już w dół" mhm.... żeby było w dół trzeba było się jeszcze nieźle wdrapać i zjechać w między czasie :P
W końcu jednak docieramy w okolice miasta. Zaczyna się cywilizacja, czyli sklepy, czyli cytrynowe piwo ;)
Niedługo się zacznie ściemniać, coraz bardziej wątpię, że dojedziemy nad Adriatyk. Postanawiamy jechać nad Slanskie Jezioro i je obejrzeć, czy można tam się rozbić.
Znajdujemy zjazd do jeziora i zamieszkały domek, skąd bierzemy wodę, woda zawsze się przyda, chociaż w tym przypadku okazało się, że niekoniecznie do mycia. Umyliśmy się w jeziorze :) Ciepła woda, piękne widoki, świetna sprawa ;)


Jednak od tej pory przez długi czas będzie nam towarzyszyło poczucie ciągłego opóźnienia...
Wyruszamy ze Scepan Polje ze wstępnymi planami, aby dotrzeć do Boki i tym samym nadrobić stracony wczoraj czas i wyrobić plan.
Dzień okazuje się jednak wyjątkowo ciężki,ciągle pod górę (no kto by pomyślał?),jestem zmęczona, bardzo chciałabym dzień restowy, ale na takowy wcale się nie zanosi, nie ma gdzie go zrobić. Może nad Boką, jeśli tam dziś dotrzemy...
Może dlatego tak mi zależy, żeby tam dojechać jeszcze tego dnia :P
Zanim jednak zacznie się najgorsze, na naszej trasie Piva i jej kanion :) Coś absolutnie przepięknego.

Pięknie jest :)© Carmelliana

rzeka Piva:)© Carmelliana

Pivsko© Carmelliana

Pivsko© Carmelliana
Później jednak, przez wiele kilometrów, widoki przestają być spektakularne, nie ma też wody, a co za tym idzie nie ma również domów, a zatem sklepów i restauracyjek (tak tutaj popularnych). Jesteśmy zdani tylko na to, co mamy, na szczęście wiedzieliśmy, co nas tu najprawdopodobniej czeka (Tzn. M. wiedział, skądinąd), więc nie jest to dla nas bardzo dużym problemem, chociaż jednak miło by było natknąć się na chociaż jeden restoran.
W końcu jakiś się znajduje, co prawda właściwie na końcu naszej mordęgi przez ciągłe podjazdy i zjazdy. Nabieramy tam wody, nieco się restujemy i ruszamy dalej w ten upał. Ja ciągle mam zamiar dojechać do Boki.
Spotykamy sakwiarza z Czech "do Niksica macie już w dół" mhm.... żeby było w dół trzeba było się jeszcze nieźle wdrapać i zjechać w między czasie :P
W końcu jednak docieramy w okolice miasta. Zaczyna się cywilizacja, czyli sklepy, czyli cytrynowe piwo ;)
Niedługo się zacznie ściemniać, coraz bardziej wątpię, że dojedziemy nad Adriatyk. Postanawiamy jechać nad Slanskie Jezioro i je obejrzeć, czy można tam się rozbić.
Znajdujemy zjazd do jeziora i zamieszkały domek, skąd bierzemy wodę, woda zawsze się przyda, chociaż w tym przypadku okazało się, że niekoniecznie do mycia. Umyliśmy się w jeziorze :) Ciepła woda, piękne widoki, świetna sprawa ;)

jezioro Slansko© Carmelliana

nocleg nad jeziorem (jezioro za domem:P)© Carmelliana
Jednak od tej pory przez długi czas będzie nam towarzyszyło poczucie ciągłego opóźnienia...