- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.614
- Rekordy.6
- Wiedeń.65
- wycieczka.131
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy i Wylewy ;)
Dystans całkowity: | 24068.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1413:03 |
Średnia prędkość: | 16.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.50 km/h |
Suma podjazdów: | 227986 m |
Suma kalorii: | 120027 kcal |
Liczba aktywności: | 395 |
Średnio na aktywność: | 60.93 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
W bałkańskim kotle dzień 23 i 24
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano:25.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 61.07km
- Czas: 03:11
- VAVG 19.18km/h
- VMAX 43.80km/h
- Temp.: 42.0°C
- Kalorie: 904kcal
- Podjazdy: 428m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
15.07
Dzisiaj dzień restowy dla mnie, M. łowi ostatniego BIGa, zanim jednak ruszy idziemy do recepcji, może mają mapę Salonik i może przy okazji zapłacimy za kemping.
W recepcji jednak temat płatności nie został poruszony, za to dostaliśmy mapę :D
W południe M. jedzie na przełęcz, która jest gdzieś kawał drogi od kempingu.
Ja w tym czasie ogarniam nasze stanowisko i biorę kilkukrotnie prysznic :P
Wybieram się też na plażę, ale szybko z niej uciekam, jak tylko widzę, że nie ma na niej ani jednego miejsca z cieniem (chyba, że ktoś sobie weźmie parasol, żeby się pod nim tłoczyć wspólnie z innymi). Na kempingu natomiast sporo liściastych drzew, dają niezły cień, więc jest znośnie. Zasłuchuję się w audiobooku resztę czasu :)
16.07
Misja kartony :P
Najpierw ruszamy do zagłębia handlowego kupić taśmy i sznurek do opakowania rowerów w pudłach, potem do Ikei pić :P
Dostrzegamy śmietnik kartonów, w tym kartony z Intersportu, jeden po rowerze pasuje na Czarnego, nie ma jednak kartonu na rower M., nic to. Idziemy do Ikei pić :P Spędzamy tam naprawdę sporo czasu. Jest niesamowity upał.
Ruszamy na poszukiwania sklepu rowerowego i wkrótce nam się poszczęściło, znajdujemy spory, porządny sklep, gdzie koło śmietników stoi wielgachne pudło a w środku mniejsze :) Idealnie!
Rezygnujemy jednak szybko z montażu pudła na bagażniku, M. robi sobie uchwyt i wiezie karton w ręku, trzymając go nad ziemią...
Do lotniska jest 5 km, z tymi pudłami to nie lada wyzwanie...
W międzyczasie zatrzymuje się taksiarz i chce nam pomóc, ale gdzie on z tą swoją taksóweczką? nie ma mowy, żeby się pudła zmieściły, zresztą i tak odmawiamy.
Spotykamy go chwilę później, kiedy wreszcie dojeżdżamy do małej knajpki przy lotnisku, gdzie tłoczą się taksówkarze. W knajpce udaje nam się schować kartony na zapleczu :)
Wracamy do Ikei pić :P
i przy okazji jeść ;)
W Ikei dziki tłum... no tak, godziny sjesty...
Kiedy wracamy na kemping okazuje się, że przyjechali nowi goście. Wyjątkowo głośni, dziewczyny z tejże wesołej rodzinki urządziły niewiarygodną wręcz awanturę w toalecie, podczas gdy ja tam brałam prysznic...przy okazji akurat wtedy były problemy z wodą i ledwo ciurkała a w pewnym momencie w ogóle przestała lecieć. Myślałam, że mnie szlag jasny trafi.
Wkrótce okazało się też, że wydrzymordy wylały nasz chłodzący się w zimnej wodzie sok :O Nie bardzo nam się to mieściło w głowie, jak można wylać komuś zapieczętowany sok. Przyniosły co prawda w ramach przeprosin Liptona, za którym w dodatku nie przepadamy, :P ale wcale nas to nie zrekompensowało.
Wieczorem zaś zerwał się bardzo silny, gorący wiatr od lądu, normalnie taki wiatr zwiastuje niezłą ulewę, tu jednak niebo było czyste.
Wiało coraz silniej,a w nocy zerwała się wichura. W dodatku liście drzew tak szeleściły, że ten hałas wraz z wesołą rodzinką stał się nie do wytrzymania, przez niego długo nie mogliśmy zasnąć, a ja w dodatku budziłam się wiele razy w nocy.
Ładnie nas Grecja żegna, nie ma co :P
Dzisiaj dzień restowy dla mnie, M. łowi ostatniego BIGa, zanim jednak ruszy idziemy do recepcji, może mają mapę Salonik i może przy okazji zapłacimy za kemping.
W recepcji jednak temat płatności nie został poruszony, za to dostaliśmy mapę :D
W południe M. jedzie na przełęcz, która jest gdzieś kawał drogi od kempingu.
Ja w tym czasie ogarniam nasze stanowisko i biorę kilkukrotnie prysznic :P
Wybieram się też na plażę, ale szybko z niej uciekam, jak tylko widzę, że nie ma na niej ani jednego miejsca z cieniem (chyba, że ktoś sobie weźmie parasol, żeby się pod nim tłoczyć wspólnie z innymi). Na kempingu natomiast sporo liściastych drzew, dają niezły cień, więc jest znośnie. Zasłuchuję się w audiobooku resztę czasu :)
morze egejskie© Carmelliana
16.07
Misja kartony :P
Najpierw ruszamy do zagłębia handlowego kupić taśmy i sznurek do opakowania rowerów w pudłach, potem do Ikei pić :P
Dostrzegamy śmietnik kartonów, w tym kartony z Intersportu, jeden po rowerze pasuje na Czarnego, nie ma jednak kartonu na rower M., nic to. Idziemy do Ikei pić :P Spędzamy tam naprawdę sporo czasu. Jest niesamowity upał.
Ruszamy na poszukiwania sklepu rowerowego i wkrótce nam się poszczęściło, znajdujemy spory, porządny sklep, gdzie koło śmietników stoi wielgachne pudło a w środku mniejsze :) Idealnie!
transport© Carmelliana
made in china :P© Carmelliana
Rezygnujemy jednak szybko z montażu pudła na bagażniku, M. robi sobie uchwyt i wiezie karton w ręku, trzymając go nad ziemią...
Do lotniska jest 5 km, z tymi pudłami to nie lada wyzwanie...
W międzyczasie zatrzymuje się taksiarz i chce nam pomóc, ale gdzie on z tą swoją taksóweczką? nie ma mowy, żeby się pudła zmieściły, zresztą i tak odmawiamy.
Spotykamy go chwilę później, kiedy wreszcie dojeżdżamy do małej knajpki przy lotnisku, gdzie tłoczą się taksówkarze. W knajpce udaje nam się schować kartony na zapleczu :)
Wracamy do Ikei pić :P
i przy okazji jeść ;)
W Ikei dziki tłum... no tak, godziny sjesty...
Kiedy wracamy na kemping okazuje się, że przyjechali nowi goście. Wyjątkowo głośni, dziewczyny z tejże wesołej rodzinki urządziły niewiarygodną wręcz awanturę w toalecie, podczas gdy ja tam brałam prysznic...przy okazji akurat wtedy były problemy z wodą i ledwo ciurkała a w pewnym momencie w ogóle przestała lecieć. Myślałam, że mnie szlag jasny trafi.
Wkrótce okazało się też, że wydrzymordy wylały nasz chłodzący się w zimnej wodzie sok :O Nie bardzo nam się to mieściło w głowie, jak można wylać komuś zapieczętowany sok. Przyniosły co prawda w ramach przeprosin Liptona, za którym w dodatku nie przepadamy, :P ale wcale nas to nie zrekompensowało.
Wieczorem zaś zerwał się bardzo silny, gorący wiatr od lądu, normalnie taki wiatr zwiastuje niezłą ulewę, tu jednak niebo było czyste.
Wiało coraz silniej,a w nocy zerwała się wichura. W dodatku liście drzew tak szeleściły, że ten hałas wraz z wesołą rodzinką stał się nie do wytrzymania, przez niego długo nie mogliśmy zasnąć, a ja w dodatku budziłam się wiele razy w nocy.
Ładnie nas Grecja żegna, nie ma co :P
W bałkańskim kotle dzień 22
Sobota, 14 lipca 2012 | dodano:25.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 133.79km
- Czas: 06:27
- VAVG 20.74km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temp.: 40.0°C
- Kalorie: 2006kcal
- Podjazdy: 482m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Variko - Katerini - autostrada - Chalastra - autosrada - Saloniki - Epanomi - Potamos
Pierwotny plan na dziś był taki, że dojeżdżamy nad morze połowę drogi do Salonik, a jutro dojeżdżamy.
Równolegle do autostrady biegnie przyjemna szosa, z której widzimy, znaki, że do Salonik jeszcze 80 km, więc już kombinujemy, jak tu przejechać całość jeszcze dziś.
W pewnym momencie nasza droga się kończy, zostaje nam tylko autostrada albo stara droga do Salonik, która nadkłada ładnych kilkadziesiąt kilometrów, no więc wszystko jasne, jedziemy autostradą :P
Ruch niezbyt duży, wielkie pobocze (w Macedonii nie było wcale, gwoli przypomnienia :P), wysokie ukwiecone krzaki odgradzające autostradę od reszta świata i oba kierunki od siebie, i płasko, (omijamy koszmarne górki sprzed dwóch dni) no jechać nie umierać! :)
To jedziemy :) pierwsze bramki omijamy wjeżdżając w Chalastrę i wyjeżdżając w innym miejscu :P
drugie okazują się nieczynne B-) chociaż najpierw sprawdzamy to od dołu :P szutrową dróżką, która jedzie poniżej autostrady ;)
Przez 100 km szosą ilość samochodów, które na nas trąbnęły można zliczyć na palcach jednej ręki :) super :)
Przed samym Salonikami światła, chociaż znaku o końcu autostrady nie było :P mija nas też spokojniutko policja :P
Przejeżdżamy przez centrum Salonik, rzucić okiem na miasto, które ma jakiś taki krótki deptaczek nad morze, a samo jest pobudowane bez ładu i składu, w środku sklepowo - hotelowo - wieżowcowej ulicy nagle jakieś budowle średniowieczne czy inne jakieś takie. No niezbyt teSaloniki, niezbyt ;)
Znajdujemy jeszcze lotnisko i zagłębie handlowe, a potem wyjeżdżamy za miasto do Epanomi, gdzie ma być nasz kemping?
Kemping? Kemping w Epanomi zamknięto wiele lat temu... Ja już nie mam siły nawet tego komentować, a co dopiero się denerwować. Musimy jechać do Potamos, ale do Potamos ciężko trafił, facet na stacji benzynowej, od którego się o tym wszystkim znajdujemy,strasznie się natłumaczył jak tam trafić...
Po drodze pytamy jeszcze jakąś panią czy dobrze jedziemy i stajemy w sklepie, pod którym łapie nas samochodem właśnie ta pani z mężem. Mówią, że pojadą z nami do Potamos, bo tam ciężko trafić.
Rzeczywiście droga nad morze wyjątkowo pokręcona, a najlepsze, że tam gdzie był znak na Potamos prosto, trzeba było skręcić w prawo :P
Nie wiem co by było, gdybyśmy mieli sami tam jechać, robi się coraz ciemniej, jesteśmy zmęczeni, zdenerwowani, a tu jeszcze taka droga..
W końcu para nas zostawia mówiąc, że teraz 3 kilometry cały czas prosto. Jesteśmy na totalnym odludziu, czasem tylko znaki na kemping, ale bez odległości jaka jeszcze została.
Wreszcie udaje nam się dojechać, jesteśmy wykończeni, mijamy recepcję, która schowana jest gdzieś z boku i rozbijamy się gdzieś na tyłach.
Pierwotny plan na dziś był taki, że dojeżdżamy nad morze połowę drogi do Salonik, a jutro dojeżdżamy.
Równolegle do autostrady biegnie przyjemna szosa, z której widzimy, znaki, że do Salonik jeszcze 80 km, więc już kombinujemy, jak tu przejechać całość jeszcze dziś.
W pewnym momencie nasza droga się kończy, zostaje nam tylko autostrada albo stara droga do Salonik, która nadkłada ładnych kilkadziesiąt kilometrów, no więc wszystko jasne, jedziemy autostradą :P
Ruch niezbyt duży, wielkie pobocze (w Macedonii nie było wcale, gwoli przypomnienia :P), wysokie ukwiecone krzaki odgradzające autostradę od reszta świata i oba kierunki od siebie, i płasko, (omijamy koszmarne górki sprzed dwóch dni) no jechać nie umierać! :)
To jedziemy :) pierwsze bramki omijamy wjeżdżając w Chalastrę i wyjeżdżając w innym miejscu :P
drugie okazują się nieczynne B-) chociaż najpierw sprawdzamy to od dołu :P szutrową dróżką, która jedzie poniżej autostrady ;)
Przez 100 km szosą ilość samochodów, które na nas trąbnęły można zliczyć na palcach jednej ręki :) super :)
Przed samym Salonikami światła, chociaż znaku o końcu autostrady nie było :P mija nas też spokojniutko policja :P
Przejeżdżamy przez centrum Salonik, rzucić okiem na miasto, które ma jakiś taki krótki deptaczek nad morze, a samo jest pobudowane bez ładu i składu, w środku sklepowo - hotelowo - wieżowcowej ulicy nagle jakieś budowle średniowieczne czy inne jakieś takie. No niezbyt teSaloniki, niezbyt ;)
Znajdujemy jeszcze lotnisko i zagłębie handlowe, a potem wyjeżdżamy za miasto do Epanomi, gdzie ma być nasz kemping?
Kemping? Kemping w Epanomi zamknięto wiele lat temu... Ja już nie mam siły nawet tego komentować, a co dopiero się denerwować. Musimy jechać do Potamos, ale do Potamos ciężko trafił, facet na stacji benzynowej, od którego się o tym wszystkim znajdujemy,strasznie się natłumaczył jak tam trafić...
Po drodze pytamy jeszcze jakąś panią czy dobrze jedziemy i stajemy w sklepie, pod którym łapie nas samochodem właśnie ta pani z mężem. Mówią, że pojadą z nami do Potamos, bo tam ciężko trafić.
Rzeczywiście droga nad morze wyjątkowo pokręcona, a najlepsze, że tam gdzie był znak na Potamos prosto, trzeba było skręcić w prawo :P
Nie wiem co by było, gdybyśmy mieli sami tam jechać, robi się coraz ciemniej, jesteśmy zmęczeni, zdenerwowani, a tu jeszcze taka droga..
W końcu para nas zostawia mówiąc, że teraz 3 kilometry cały czas prosto. Jesteśmy na totalnym odludziu, czasem tylko znaki na kemping, ale bez odległości jaka jeszcze została.
Wreszcie udaje nam się dojechać, jesteśmy wykończeni, mijamy recepcję, która schowana jest gdzieś z boku i rozbijamy się gdzieś na tyłach.
W bałkańskim kotle dzień 21
Piątek, 13 lipca 2012 | dodano:24.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 29.76km
- Czas: 01:53
- VAVG 15.80km/h
- VMAX 46.90km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 468kcal
- Podjazdy: 431m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Variko - Litochoro - Variko
Dzisiaj robimy dzień restowy, czyli M. jedzie na BIGa ;)
Którym jest Olimp :)
Mnie wystarcza, że go widzę z dołu:P
Litochoro oddalone jest od plaży o kilka kilometrów pod górę. Jadę i sobie pluję w brodę, że nie zostałam w kempingu :P Chociaż wiem, że bym się na nim zanudziła cały dzień.
Więc szwendamy się najpierw razem po miasteczku, a potem M. jedzie na Olimp, podczas gdy ja się rozglądam ;)
A resztę czasu zajmuje mi Grek mówiący po polsku, towarzystwo było takie sobie, ale kiedy udaje się od niego uwolnić odzywa się M., że wraca :)i do kempingu zjeżdżamy razem :)
Dzisiaj już mamy czas na basen B-)
niestety basen lubią też dzieciaki (nie wiem z jakich powodów, skoro kilka kroków od kempingu było morze...), co nam psuje trochę wypoczynek :P
Dopiero, kiedy się w końcu zawijają robi się naprawdę fajnie i można w spokoju cieszyć się basenem :)
A wieczorem spacer nad morze, które okazuje się ciepłe jak zupa! :)
Dzisiaj robimy dzień restowy, czyli M. jedzie na BIGa ;)
Którym jest Olimp :)
Olimp© Carmelliana
Mnie wystarcza, że go widzę z dołu:P
Litochoro oddalone jest od plaży o kilka kilometrów pod górę. Jadę i sobie pluję w brodę, że nie zostałam w kempingu :P Chociaż wiem, że bym się na nim zanudziła cały dzień.
Grecja© Carmelliana
Więc szwendamy się najpierw razem po miasteczku, a potem M. jedzie na Olimp, podczas gdy ja się rozglądam ;)
wodospadek w Litochoro© Carmelliana
Litochoro© Carmelliana
A resztę czasu zajmuje mi Grek mówiący po polsku, towarzystwo było takie sobie, ale kiedy udaje się od niego uwolnić odzywa się M., że wraca :)i do kempingu zjeżdżamy razem :)
Dzisiaj już mamy czas na basen B-)
niestety basen lubią też dzieciaki (nie wiem z jakich powodów, skoro kilka kroków od kempingu było morze...), co nam psuje trochę wypoczynek :P
Dopiero, kiedy się w końcu zawijają robi się naprawdę fajnie i można w spokoju cieszyć się basenem :)
A wieczorem spacer nad morze, które okazuje się ciepłe jak zupa! :)
Veriko Beach :P© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 20
Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano:24.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 101.83km
- Czas: 04:51
- VAVG 21.00km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temp.: 43.0°C
- Kalorie: 1542kcal
- Podjazdy: 391m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Kopanos - Veria - Aleksandria - Katerini - Variko Beach
Upał jest koszmarny, w dodatku w naszym sadzie brzoskwiniowym wytworzyło się chyba coś w rodzaju mikroklimatu? Zdaje się, że wilgotna, bo stale nawadniana ziemia pod drzewkami, zaczęła parować, było nie do wytrzymania gorąco, jakaś zwykła rzecz, typu zwijanie materacyków, stawała się nie lada wyczynem, po którym było się tak spoconym, że wyglądało się jakby weszło się pod prysznic.
Trochę się obawiamy tego dnia, skoro już rano jest tak nieznośnie, ale na szosie okazuje się, że tu jeszcze nie jest tak upalnie jak w sadzie. Dziwne to bardzo, ale i tak sprawia, że zmieniamy dzisiejszą trasę, mieliśmy jechać przez góry, ale odpuszczamy i ruszamy prosto nad morze.
Dzień dość płaski, dopiero pod koniec górki.
Zatrzymujemy się przyjemnym kempingu z basenem :]
Ale dzisiaj do basenu nie wchodzimy, zanim byliśmy ogarnięci ze wszystkim zrobiło się ciemno i padliśmy jak kawki :P
Upał jest koszmarny, w dodatku w naszym sadzie brzoskwiniowym wytworzyło się chyba coś w rodzaju mikroklimatu? Zdaje się, że wilgotna, bo stale nawadniana ziemia pod drzewkami, zaczęła parować, było nie do wytrzymania gorąco, jakaś zwykła rzecz, typu zwijanie materacyków, stawała się nie lada wyczynem, po którym było się tak spoconym, że wyglądało się jakby weszło się pod prysznic.
Trochę się obawiamy tego dnia, skoro już rano jest tak nieznośnie, ale na szosie okazuje się, że tu jeszcze nie jest tak upalnie jak w sadzie. Dziwne to bardzo, ale i tak sprawia, że zmieniamy dzisiejszą trasę, mieliśmy jechać przez góry, ale odpuszczamy i ruszamy prosto nad morze.
Dzień dość płaski, dopiero pod koniec górki.
Zatrzymujemy się przyjemnym kempingu z basenem :]
Ale dzisiaj do basenu nie wchodzimy, zanim byliśmy ogarnięci ze wszystkim zrobiło się ciemno i padliśmy jak kawki :P
W bałkańskim kotle dzień 18 i 19
Środa, 11 lipca 2012 | dodano:24.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 112.07km
- Czas: 05:49
- VAVG 19.27km/h
- VMAX 55.70km/h
- Temp.: 40.0°C
- Kalorie: 1691kcal
- Podjazdy: 812m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
10.07
Rankiem M. wyskakuje na BIGa, ja w tym czasie wszystko ogarniam, chcemy zrobić dzisiaj dzień restowy, ale hotel jest drogi, więc planujemy jechać dalej.
Jednak BIG okazuje się na tyle wyczerpujący, że zostajemy.
Zmieniamy tylko pokój, na trochę bardziej zacieniony, chociaż ciężko stwierdzić, czy było w nim dużo chłodniej i wychodzimy na miasto się restować :P na pieszo!
Jemy absolutnie fantastyczny obiad w lokalnej tawernie (smażone szprotki, boczniaki, ziemniaczane talarki :> )
popijając go greckim czymś przypominającym wino, jak dla mnie to było wino :P z rodzaju tych tanich :P białe i wytrawne, mieszaliśmy je z czymś w rodzaju sprite'a i dało się pić, ale jak się napój skończył, no, to już tylko dla koneserów :P
Kupujemy też fetę, inne dwa sery i oliwki (w markecie, straganów nigdzie przedtem ani nigdzie potem nie uświadczyliśmy) oraz krakersy i zażeramy się nimi. Feta okazała się bardzo dziwna, mniej słona niż ta, którą się u nas spotyka, bardziej gorzka. Może to jakaś słabej klasy feta była :P
Za to oliwki pyszne, jak to oliwki;)
11.07
Florina - Ag. Athanasios - Kelli - Edessa - Skidra - Kopanos
Ruszamy z Floriny, początkowo przedzieramy się przez mocno pofałdowany teren, na jednym z podjazdów zatrzymuje się samochód i wystawiają się dwie ręce z butelkami wody :D wyglądało to przekomicznie i było strasznie miłe :)
Butelkę wody dostajemy też w małym miasteczku, być może te butelki nas ratują, bo przez wiele kilometrów nie było ani jednego sklepu, a nasze zasoby w płyny nie były bardzo obfite.
Pod Naoussą znajdujemy sad brzoskwiniowy, w którym się rozbijemy, ale najpierw M. robi skok na BIGa, ja w tym czasie czytam gazetę, która nam się ostała z Polski i popijam ulubiony napój Greków na upały - kawę frappe :)
Rankiem M. wyskakuje na BIGa, ja w tym czasie wszystko ogarniam, chcemy zrobić dzisiaj dzień restowy, ale hotel jest drogi, więc planujemy jechać dalej.
Jednak BIG okazuje się na tyle wyczerpujący, że zostajemy.
Zmieniamy tylko pokój, na trochę bardziej zacieniony, chociaż ciężko stwierdzić, czy było w nim dużo chłodniej i wychodzimy na miasto się restować :P na pieszo!
Jemy absolutnie fantastyczny obiad w lokalnej tawernie (smażone szprotki, boczniaki, ziemniaczane talarki :> )
popijając go greckim czymś przypominającym wino, jak dla mnie to było wino :P z rodzaju tych tanich :P białe i wytrawne, mieszaliśmy je z czymś w rodzaju sprite'a i dało się pić, ale jak się napój skończył, no, to już tylko dla koneserów :P
Kupujemy też fetę, inne dwa sery i oliwki (w markecie, straganów nigdzie przedtem ani nigdzie potem nie uświadczyliśmy) oraz krakersy i zażeramy się nimi. Feta okazała się bardzo dziwna, mniej słona niż ta, którą się u nas spotyka, bardziej gorzka. Może to jakaś słabej klasy feta była :P
Za to oliwki pyszne, jak to oliwki;)
11.07
Florina - Ag. Athanasios - Kelli - Edessa - Skidra - Kopanos
Ruszamy z Floriny, początkowo przedzieramy się przez mocno pofałdowany teren, na jednym z podjazdów zatrzymuje się samochód i wystawiają się dwie ręce z butelkami wody :D wyglądało to przekomicznie i było strasznie miłe :)
Butelkę wody dostajemy też w małym miasteczku, być może te butelki nas ratują, bo przez wiele kilometrów nie było ani jednego sklepu, a nasze zasoby w płyny nie były bardzo obfite.
Pod Naoussą znajdujemy sad brzoskwiniowy, w którym się rozbijemy, ale najpierw M. robi skok na BIGa, ja w tym czasie czytam gazetę, która nam się ostała z Polski i popijam ulubiony napój Greków na upały - kawę frappe :)
W bałkańskim kotle dzień 17
Poniedziałek, 9 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 123.60km
- Czas: 06:44
- VAVG 18.36km/h
- VMAX 47.50km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1921kcal
- Podjazdy: 1395m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ljubaniste - Albania - Pogradec - Zwezde - Bilisht - Grecja - Antartikos - Pisoderi (przeł.) - Grecja - Florina
Wyjeżdżamy z ostatniego kempingu w Macedonii i ruszamy w stronę granicy. Macedonia szybko się kończy i znajdujemy się w Albanii, piękne widoki na olbrzymie jezioro, którego na zdjęciach oczywiście nie ma :P
Udaje nam się wylawirować przez miasto do głównej drogi i stajemy na stacji benzynowej, żeby zmoczyć koszulki, kiedy dostrzega nas właściciel stacji od razu przybiega z butelką zimnej wody i szklankami "no money, no money!" :)
Ruszmy dalej, jest przyjemnie (poza wściekłym psem który na mnie wyskoczył z krzaków, czy ja przyciągam te durne stworzenia? i przy okazji inne dziwne sytuacje?) i płasko :)
W pewnym momencie wyrastają przed nami przeolbrzymie góry, a za nimi Grecja.
Zanim jednak Ellada, przejeżdżamy przez dużą wieś u podnóży tych gór, ja obawiam się dzikich dzieci :P tyle się nasłuchałam o nich w takich kulturach, że mam tylko nadzieję, że nie rzucają zbyt celnie kamieniami :P
Ale dzieci nie ma prawie żadnych, a jak są, to tak zdumione naszym widokiem, że stoją jak wmurowane :P
Wyjeżdżamy z Albanii, która jest bardzo ciekawa, ale przynajmniej ja, jestem już zmęczona tą beztroską kulturą, cieszymy się, że wracamy do Unii i państwa na poziomie :P z tym poziomem to tak różnie ale o tym nie przekonamy się jeszcze dziś, na razie mamy taryfę ulgową na przywitanie :P
Dzień mamy skończyć we Florinie, a zanim Florina to podjazd.
Pierwsza grecka przełęcz daje przedsmak tego, jak się lubią bawić na podjazdach Grecy :P chociaż mnie to już nie dotyczy, to jest mój ostatni BIG.
W momencie, gdy Pisoderi uzyskała swoją rzekomo maksymalną wysokość ona wciąż się ciągnęła w górę! I to jeszcze dosyć długo.
Na samej przełęczy próbujemy się wywiedzieć, czy w mieście jest kemping? Akurat trwał tam jakiś remont, więc zagadujemy robotnika, który stwierdza, że jest, tak nam się wydaje, bo stwierdza po grecku, w języku nie podobnym do niczego :P
Zjeżdżamy więc do miasta i rozpytujemy o kemping. Okazuje się, że nic nie ma, jest kilka hoteli, wskazują nam najtańszy (wcale nie tani), gdzie się lokujemy. Niestety nie ma klimatyzacji, jest wiatrak, który nam buczy przez cały czas i lodówka chłodząca do 17 stopni :P
Wyjeżdżamy z ostatniego kempingu w Macedonii i ruszamy w stronę granicy. Macedonia szybko się kończy i znajdujemy się w Albanii, piękne widoki na olbrzymie jezioro, którego na zdjęciach oczywiście nie ma :P
Udaje nam się wylawirować przez miasto do głównej drogi i stajemy na stacji benzynowej, żeby zmoczyć koszulki, kiedy dostrzega nas właściciel stacji od razu przybiega z butelką zimnej wody i szklankami "no money, no money!" :)
Ruszmy dalej, jest przyjemnie (poza wściekłym psem który na mnie wyskoczył z krzaków, czy ja przyciągam te durne stworzenia? i przy okazji inne dziwne sytuacje?) i płasko :)
albania© Carmelliana
W pewnym momencie wyrastają przed nami przeolbrzymie góry, a za nimi Grecja.
Zanim jednak Ellada, przejeżdżamy przez dużą wieś u podnóży tych gór, ja obawiam się dzikich dzieci :P tyle się nasłuchałam o nich w takich kulturach, że mam tylko nadzieję, że nie rzucają zbyt celnie kamieniami :P
Ale dzieci nie ma prawie żadnych, a jak są, to tak zdumione naszym widokiem, że stoją jak wmurowane :P
Wyjeżdżamy z Albanii, która jest bardzo ciekawa, ale przynajmniej ja, jestem już zmęczona tą beztroską kulturą, cieszymy się, że wracamy do Unii i państwa na poziomie :P z tym poziomem to tak różnie ale o tym nie przekonamy się jeszcze dziś, na razie mamy taryfę ulgową na przywitanie :P
Dzień mamy skończyć we Florinie, a zanim Florina to podjazd.
Pierwsza grecka przełęcz daje przedsmak tego, jak się lubią bawić na podjazdach Grecy :P chociaż mnie to już nie dotyczy, to jest mój ostatni BIG.
W momencie, gdy Pisoderi uzyskała swoją rzekomo maksymalną wysokość ona wciąż się ciągnęła w górę! I to jeszcze dosyć długo.
Na samej przełęczy próbujemy się wywiedzieć, czy w mieście jest kemping? Akurat trwał tam jakiś remont, więc zagadujemy robotnika, który stwierdza, że jest, tak nam się wydaje, bo stwierdza po grecku, w języku nie podobnym do niczego :P
Zjeżdżamy więc do miasta i rozpytujemy o kemping. Okazuje się, że nic nie ma, jest kilka hoteli, wskazują nam najtańszy (wcale nie tani), gdzie się lokujemy. Niestety nie ma klimatyzacji, jest wiatrak, który nam buczy przez cały czas i lodówka chłodząca do 17 stopni :P
W bałkańskim kotle dzień 16
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 30.91km
- Czas: 01:47
- VAVG 17.33km/h
- VMAX 48.30km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 486kcal
- Podjazdy: 381m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Ohrid - Ljubaniste
Od rana M. wyskakuje na Biga, który jest niedaleko, więc ja mam czas się trochę wyspać. BIG okazuje się być bardzo niedaleko, bo budzę się tuż przed sygnałem M., oznaczającym, że już wraca. Ekspresowe ogarnięcie i bieg do sklepu ;) w którym okazuje się że mam za mało pieniędzy! :O muszę przy kasie zostawić wszystkie zakupy poza sosem tatarskim, który potrzebny był mi do kontynuowania robienia kanapek na śniadanie i na drogę ;) pani ekspedientka była bardzo niezadowolona, nie wiedziałam, że można przewracać oczami na tyle stron :P
W końcu wyruszamy, mamy dzisiaj w planach spanie na dziko w Albanii.
Jedziemy przez Ohrid i nie znajdujemy ani jednego zabytku, nie wiem co to UNESCO tutaj ochrania :P
Zaraz za miastem Jezioro Ohrydzkie...
siadamy nad nim, jest krystalicznie czyste i ciepłe, super. Siedzimy nad nim dość długo, bardzo nam się podoba, podoba nam się na tyle, że dowiadujemy się o następne kempingi nad jeziorem i postanawiamy zrobić dzisiaj dzień restowy, a jutro przejechać przez Albanię.
Ruszamy więc do Ljubaniste, a prawie cała trasa do miasteczka prowadzi przez potwornie pofałdowany teren (nawet 12%), ciężki ten dzień restowy ;)
Jednak jest bardzo ładnie, Macedonia punktuje tym miejscem :)
Po górkach reszta trasy jest oczywiście w dół, w naprawdę ostry dół, gdzie ja na jednym zakręcie prawie wypadam z prawej strony prosto pod dżipa, tracąc przyczepność tylnego koła, udaje mi się zmienić kierunek, ale trochę mam miękkie nogi po tej przygodzie, nie powiem;)
Docieramy na kemping i rozbijamy się w miejscu w miarę odludnym, jak naiwnie sądzimy, po czym, po wszystkich sprawach organizacyjnych ruszamy nad jezioro kąpać się i wylegiwać. Jest wcześnie, mamy więc dużo czasu na odpoczynek ;)
Wieczorem zaś okazuje się, że tuż obok nas gnieździ się macedońska młodzież, której typowym wieczornym zwyczajem jest biesiadowanie. Puszczają więc muzykę niemal na cały regulator i się zarywają od śmiechu....
Nie poskutkowały ani nasze prośby, ani recepcja, do której udał się M., ani ochroniarz, którego wysłała recepcja, żeby ściszyli odrobinę. Cisza jest o 12 i oni do tej pory będą ryczeli i dudnili z głośników... Nie mam pojęcia do której hałasowali, poszliśmy spać słuchając muzyki ze swoich odtwarzaczy :P
Od rana M. wyskakuje na Biga, który jest niedaleko, więc ja mam czas się trochę wyspać. BIG okazuje się być bardzo niedaleko, bo budzę się tuż przed sygnałem M., oznaczającym, że już wraca. Ekspresowe ogarnięcie i bieg do sklepu ;) w którym okazuje się że mam za mało pieniędzy! :O muszę przy kasie zostawić wszystkie zakupy poza sosem tatarskim, który potrzebny był mi do kontynuowania robienia kanapek na śniadanie i na drogę ;) pani ekspedientka była bardzo niezadowolona, nie wiedziałam, że można przewracać oczami na tyle stron :P
W końcu wyruszamy, mamy dzisiaj w planach spanie na dziko w Albanii.
Jedziemy przez Ohrid i nie znajdujemy ani jednego zabytku, nie wiem co to UNESCO tutaj ochrania :P
Zaraz za miastem Jezioro Ohrydzkie...
Ohrydzkie jezioro© Carmelliana
siadamy nad nim, jest krystalicznie czyste i ciepłe, super. Siedzimy nad nim dość długo, bardzo nam się podoba, podoba nam się na tyle, że dowiadujemy się o następne kempingi nad jeziorem i postanawiamy zrobić dzisiaj dzień restowy, a jutro przejechać przez Albanię.
Ruszamy więc do Ljubaniste, a prawie cała trasa do miasteczka prowadzi przez potwornie pofałdowany teren (nawet 12%), ciężki ten dzień restowy ;)
Jednak jest bardzo ładnie, Macedonia punktuje tym miejscem :)
Po górkach reszta trasy jest oczywiście w dół, w naprawdę ostry dół, gdzie ja na jednym zakręcie prawie wypadam z prawej strony prosto pod dżipa, tracąc przyczepność tylnego koła, udaje mi się zmienić kierunek, ale trochę mam miękkie nogi po tej przygodzie, nie powiem;)
Docieramy na kemping i rozbijamy się w miejscu w miarę odludnym, jak naiwnie sądzimy, po czym, po wszystkich sprawach organizacyjnych ruszamy nad jezioro kąpać się i wylegiwać. Jest wcześnie, mamy więc dużo czasu na odpoczynek ;)
Wieczorem zaś okazuje się, że tuż obok nas gnieździ się macedońska młodzież, której typowym wieczornym zwyczajem jest biesiadowanie. Puszczają więc muzykę niemal na cały regulator i się zarywają od śmiechu....
Nie poskutkowały ani nasze prośby, ani recepcja, do której udał się M., ani ochroniarz, którego wysłała recepcja, żeby ściszyli odrobinę. Cisza jest o 12 i oni do tej pory będą ryczeli i dudnili z głośników... Nie mam pojęcia do której hałasowali, poszliśmy spać słuchając muzyki ze swoich odtwarzaczy :P
Ohrid© Carmelliana
W bałkańskim kotle dzień 15
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:23.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 133.62km
- Czas: 06:43
- VAVG 19.89km/h
- VMAX 49.60km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 2063kcal
- Podjazdy: 1297m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tetovo - autostrada - Gostivar - przełęcz Straża (1212) - Kicevo - przełęcz Preseka (1082) - Ohrid
Ruszamy w kierunku Ohridu, który podobno jest warty zobaczenia. Wszystkie znaki (na niebie i ziemi) kierują nas na autostradę, no to chcąc nie chcąc (a raczej chcąc bo krócej i płaściej;) ) wjeżdżamy na nią. O dziwo nie posiada żadnego pobocza, w ogóle wygląda jak czteropasmówka (z murkiem pomiędzy dwoma pasami dla każdej strony) hucznie nazwana autostradą. Nikomu jednak nie przeszkadzamy, chociaż ruch nie jest znikomy, na co mieliśmy nadzieję.
Przelatujemy autostradę i ruszamy na dwie przełęcze, które na nas już czekają.
Obie w palącym słońcu, co w końcu poskutkowało tym, że na jednej mnie zupełnie przegrzało (dobrze, że na samej już przełęczy :P) i M. urządził ochładzającą akcję ratunkową :) no i oddał mi swoją bandanę, za co sam dostał i jego również dogrzało :(
Bardzo ciężko nam się jechało, a do Ohridu ciągle było daleko i daleko, chociaż minęliśmy mnóstwo znaków informujących o zabytkach miasta.
Wreszcie dostrzegamy twierdzę nad miastem
i niebawem wjeżdżamy do miasta, wita nas transparent "CITY OF UNESCO", tylko, że zabytków żadnych, trafiliśmy w jakiś zaułek, który rzeczywiście mógł ubiegać się o ochronę UNESCO, stara uliczka z jakimiś gliniano - kamiennymi domkami, chyba pamiętająca początki Ohridu :P w każdym razie bardzo klimatycznie :) ale poza nim nic nam się w oczy nie rzuciło :P
Za to na nas rzucali się naganiacze "need room? need room?"
Decydujemy się na pokój, jesteśmy zmęczeni, przegrzani, chcemy już tylko się umyć i odpocząć. Niestety okazuje się, że właściciel domu miał żonę Polkę i gada po polsku... w pierwszej chwili było to miłe zaskoczenie, ale kiedy zaczął bez ustanku paplać, zachwalać swoje pokoje, a na końcu opowiadać o tym, że ma jakiś problem z mailem do przyjaciółki Polki i żebyśmy mu pomogli, stało się to niezwykle irytujące.
Kiedy jednak wróciliśmy z zakupami do pokoju, nikogo w obejściu nie było, więc szybko się wpakowaliśmy i zamknęliśmy zamki :P na szczęście nikt nas już nie niepokoił, zdecydowanie nie mieliśmy ochoty na integracje i pogawędki.
Ruszamy w kierunku Ohridu, który podobno jest warty zobaczenia. Wszystkie znaki (na niebie i ziemi) kierują nas na autostradę, no to chcąc nie chcąc (a raczej chcąc bo krócej i płaściej;) ) wjeżdżamy na nią. O dziwo nie posiada żadnego pobocza, w ogóle wygląda jak czteropasmówka (z murkiem pomiędzy dwoma pasami dla każdej strony) hucznie nazwana autostradą. Nikomu jednak nie przeszkadzamy, chociaż ruch nie jest znikomy, na co mieliśmy nadzieję.
Przelatujemy autostradę i ruszamy na dwie przełęcze, które na nas już czekają.
Obie w palącym słońcu, co w końcu poskutkowało tym, że na jednej mnie zupełnie przegrzało (dobrze, że na samej już przełęczy :P) i M. urządził ochładzającą akcję ratunkową :) no i oddał mi swoją bandanę, za co sam dostał i jego również dogrzało :(
Bardzo ciężko nam się jechało, a do Ohridu ciągle było daleko i daleko, chociaż minęliśmy mnóstwo znaków informujących o zabytkach miasta.
Wreszcie dostrzegamy twierdzę nad miastem
Ohrid© Carmelliana
i niebawem wjeżdżamy do miasta, wita nas transparent "CITY OF UNESCO", tylko, że zabytków żadnych, trafiliśmy w jakiś zaułek, który rzeczywiście mógł ubiegać się o ochronę UNESCO, stara uliczka z jakimiś gliniano - kamiennymi domkami, chyba pamiętająca początki Ohridu :P w każdym razie bardzo klimatycznie :) ale poza nim nic nam się w oczy nie rzuciło :P
Za to na nas rzucali się naganiacze "need room? need room?"
Decydujemy się na pokój, jesteśmy zmęczeni, przegrzani, chcemy już tylko się umyć i odpocząć. Niestety okazuje się, że właściciel domu miał żonę Polkę i gada po polsku... w pierwszej chwili było to miłe zaskoczenie, ale kiedy zaczął bez ustanku paplać, zachwalać swoje pokoje, a na końcu opowiadać o tym, że ma jakiś problem z mailem do przyjaciółki Polki i żebyśmy mu pomogli, stało się to niezwykle irytujące.
Kiedy jednak wróciliśmy z zakupami do pokoju, nikogo w obejściu nie było, więc szybko się wpakowaliśmy i zamknęliśmy zamki :P na szczęście nikt nas już nie niepokoił, zdecydowanie nie mieliśmy ochoty na integracje i pogawędki.
W bałkańskim kotle dzień 14
Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 67.64km
- Czas: 03:27
- VAVG 19.61km/h
- VMAX 49.30km/h
- Temp.: 38.0°C
- Podjazdy: 676m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
wieś na S. - Tetovo (Macedonia)
Dzień bez przełęczy jest dniem straconym :P
A w upale nawet byle podjazd jest nie lada wyzwaniem...
Po zjeździe robimy jedyne zdjęcie z Kosova :P
Dzisiaj przekraczamy granicę. Kosowcy są bardzo skonsternowani, gdzie nasza pieczątka wjazdowa? Obracają te paszporty, przeglądają, wsuwają w komputery, no nie ma. Gdzie przekraczaliśmy granicę? Na przełęczy Kula.. Mhm.... i nie dali wam pieczątek? Nieee... popatrzyli, że z Polski i puścili.
Urzędnicy kręcą głową ze zdumieniem, ale w końcu oddają nam paszporty i puszczają nas do Macedonii.
W Tetovie znajdujemy motelik, bardzo przyzwoity, nad stacją benzynową (zresztą, tutaj na Bałkanach to norma - przydomowe stacyjki benzynowe, ze zbiornikami pod balkonami). ;)
Pan w recepcji mówi po włosku, trochę po niemiecku i angielsku i trochę po serbsku. Wielolingwizm stosowany ;) Jest zabawnie ;)
Po zdobyciu przez M. BIGa, który znajduje się nieopodal ruszamy na miasto kupić owoce na kolacje :) i lenimy się obżerając i oglądając telewizję :P (wiele programów jest na Bałkanach po angielsku;) )
Dzień bez przełęczy jest dniem straconym :P
A w upale nawet byle podjazd jest nie lada wyzwaniem...
Po zjeździe robimy jedyne zdjęcie z Kosova :P
Kosovo, UCK© Carmelliana
Dzisiaj przekraczamy granicę. Kosowcy są bardzo skonsternowani, gdzie nasza pieczątka wjazdowa? Obracają te paszporty, przeglądają, wsuwają w komputery, no nie ma. Gdzie przekraczaliśmy granicę? Na przełęczy Kula.. Mhm.... i nie dali wam pieczątek? Nieee... popatrzyli, że z Polski i puścili.
Urzędnicy kręcą głową ze zdumieniem, ale w końcu oddają nam paszporty i puszczają nas do Macedonii.
W Tetovie znajdujemy motelik, bardzo przyzwoity, nad stacją benzynową (zresztą, tutaj na Bałkanach to norma - przydomowe stacyjki benzynowe, ze zbiornikami pod balkonami). ;)
Pan w recepcji mówi po włosku, trochę po niemiecku i angielsku i trochę po serbsku. Wielolingwizm stosowany ;) Jest zabawnie ;)
Po zdobyciu przez M. BIGa, który znajduje się nieopodal ruszamy na miasto kupić owoce na kolacje :) i lenimy się obżerając i oglądając telewizję :P (wiele programów jest na Bałkanach po angielsku;) )
W bałkańskim kotle dzień 13
Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano:22.07.2012 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 119.96km
- Czas: 06:24
- VAVG 18.74km/h
- VMAX 49.30km/h
- Temp.: 30.0°C
- Podjazdy: 1354m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Peje - Gyakove - Prizren (przeł. 1550) - wieś na S ;P
Kosowo okazuje się wybitnie paskudne. Brzydkie domki, bardzo nieestetycznie, brudno, bez ładu i składu, pełno śmieci na poboczach. Kierowcy zanim nas wyprzedzą trąbią ostrzegawczo ;) ale mijają nas po ludzku, nie "na gazetę".
Maleńkie kosowskie miasteczka są całe zatłoczone samochodami, mamy wrażenie, że ludzie tędy nie chodzą, tylko jeżdżą. No i wolna amerykanka ;) wszyscy jeżdżą jak chcą, chodzą jak chcą i trąbią na siebie, w geście pozdrowienia, na potęgę.
A za miastem... pustki :)
Do przełęczy jedziemy w 40 stopniach upału, a przed samym podjazdem pogoda się psuje, trochę pada, chmurzy się i przyjemnie ochładza :) Podjazd więc pokonujemy błyskawicznie i znów koło w koło :)) Na przełęczy bierzemy ciepłą (w zasadzie gorącą!:) )wodę w butelki i prysznic i zjeżdżamy, a gdzieś po drodze znajdujemy łączkę między polami kukurydzy, gdzie się rozbijamy :)
Kosowo okazuje się wybitnie paskudne. Brzydkie domki, bardzo nieestetycznie, brudno, bez ładu i składu, pełno śmieci na poboczach. Kierowcy zanim nas wyprzedzą trąbią ostrzegawczo ;) ale mijają nas po ludzku, nie "na gazetę".
Maleńkie kosowskie miasteczka są całe zatłoczone samochodami, mamy wrażenie, że ludzie tędy nie chodzą, tylko jeżdżą. No i wolna amerykanka ;) wszyscy jeżdżą jak chcą, chodzą jak chcą i trąbią na siebie, w geście pozdrowienia, na potęgę.
A za miastem... pustki :)
Do przełęczy jedziemy w 40 stopniach upału, a przed samym podjazdem pogoda się psuje, trochę pada, chmurzy się i przyjemnie ochładza :) Podjazd więc pokonujemy błyskawicznie i znów koło w koło :)) Na przełęczy bierzemy ciepłą (w zasadzie gorącą!:) )wodę w butelki i prysznic i zjeżdżamy, a gdzieś po drodze znajdujemy łączkę między polami kukurydzy, gdzie się rozbijamy :)