- Kategorie bloga:
- Amicidebici.229
- do M..94
- jadę sam, jak palec albo coś tam.36
- ni to ni sio.36
- poŁodzi się.621
- Rekordy.6
- Wiedeń.90
- wycieczka.134
- Wypad.54
- Wyprawy i Wylewy ;).396
Bleeeeegrad :p
Piątek, 26 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 36.28km
- Czas: 02:19
- VAVG 15.66km/h
- VMAX 33.10km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 494kcal
- Podjazdy: 165m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Belgrad
max climb 18%
Rano przedłużyliśmy pobyt o kolejny dzień, tym razem w namiocie, ludzie się zebrali i nie mógł powiedzieć, że nie ma miejsca. Dodatkowo zapłaciliśmy za rowery…

Wybraliśmy się obejrzeć Belgrad, który dużo tracił w świetle dnia. Kiedy ruszaliśmy wczorajszego dnia z Placu, świeciły już światła ulicy i było jednak całkiem ładnie, ale teraz widać było jaki wielki i brzydki jest Belgrad z porujnowanymi budynkami i brzydkimi rzeźbami, na które szkoda było wyciągać nawet aparat.

Okropnie zatłoczone i ruchliwe ulice wygoniły mnie, histeryczkę, na chodnik, a przecierpliwy M. bez słowa krytyki jechał ze mną po nich.
Na campingu okazało się po raz kolejny, że jest po prostu żenujący. W campingowym barze, gdzie stała pusta lodówka na napoje odmówiono nam wstawienia na chwilę do schłodzenia się naszych butelek, a na dużym daszku ocieniającym stolik wisiała kartka „for camp stuff only” (właśnie tak;) ), którą i tak zbytnio się nie przejęliśmy.
max climb 18%
Rano przedłużyliśmy pobyt o kolejny dzień, tym razem w namiocie, ludzie się zebrali i nie mógł powiedzieć, że nie ma miejsca. Dodatkowo zapłaciliśmy za rowery…

na(mio)talia;)© Carmelliana
Wybraliśmy się obejrzeć Belgrad, który dużo tracił w świetle dnia. Kiedy ruszaliśmy wczorajszego dnia z Placu, świeciły już światła ulicy i było jednak całkiem ładnie, ale teraz widać było jaki wielki i brzydki jest Belgrad z porujnowanymi budynkami i brzydkimi rzeźbami, na które szkoda było wyciągać nawet aparat.

zniszczone budynki© Carmelliana
Okropnie zatłoczone i ruchliwe ulice wygoniły mnie, histeryczkę, na chodnik, a przecierpliwy M. bez słowa krytyki jechał ze mną po nich.
Na campingu okazało się po raz kolejny, że jest po prostu żenujący. W campingowym barze, gdzie stała pusta lodówka na napoje odmówiono nam wstawienia na chwilę do schłodzenia się naszych butelek, a na dużym daszku ocieniającym stolik wisiała kartka „for camp stuff only” (właśnie tak;) ), którą i tak zbytnio się nie przejęliśmy.
Belgrad
Czwartek, 25 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 134.61km
- Czas: 06:56
- VAVG 19.41km/h
- VMAX 45.40km/h
- Temp.: 44.0°C
- Kalorie: 1980kcal
- Podjazdy: 883m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Veliko Gradište - Pożarevac - Smederevo - Grocka - Bolec - Belgrad
Koszmarny upał. 44st. sprawiły, że niemożliwe ciężko się jechało, mieliśmy absolutnie wszystkiego dość, a M. dodatkowo zdobywał BIGa w tym upale. Ja w tym czasie pojechałam prosto do Belgradu
.
Zanim dojechałam na Plac Rewolucji,gdzie miał dojechać M., przejechałam kawał tego wielkiego miasta, które okazało się dodatkowo brzydkie, ale może dlatego, że byłam zmęczona i chciałam już być na Placu. Dość długo czekałam na M. i zaczynałam się już niepokoić, a czas umilały mi lekkie mdłości żołądka ;) Kiedy wreszcie przyjechał M. wyglądał źle (chybaśmy się nabawili porządnego przegrzania) a przed nami była jeszcze najgorsza część każdego z dni, czyli szukanie campingu.
Ulica na której się znajdował, była na końcu miasta. Na jedynej tabliczce informującej o campingu nie dostrzegliśmy po ciemku strzałki i błądziliśmy w tę i z powrotem, póki kogoś nie spotkaliśmy i nie powiedział nam o strzałce. Rzeczywiście, rano ją zauważyliśmy.
Kiedy wjechaliśmy na teren campingu panowie z recepcji zaczęli na nas krzyczeć i gwizdać, żebyśmy się zatrzymali. A my tylko się wtoczyliśmy na rowerach, żeby dojechać do ściany recepcji i oprzeć rowery… pan podszedł i oznajmił, że „kemping full”. Miejsca było dość, ale nie mieliśmy ochoty się z nim kłócić. Bungalow? Yes. No to bungalow, który nas dzisiaj bardziej urządzał. Tak nam się wydawało.
Szybko się jednak okazało, że w domku jest tak duszno i gorąco, że nie da się w nim spać, a otwarte okna i drzwi skutkują nalotem komarów, w związku z czym nie mogliśmy spać z duchoty, odganiając się wciąż od komarów.
W końcu w nocy rozbiliśmy namiot i w nim spaliśmy. Aż dziwne, że facet nam nie kazał dopłacać za rozbicie. Czując się źle po tym dniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku i przy okazji skorzystać z możliwości i obejrzeć Belgrad.
Zanim jednak mogłam w nocy wejść do namiotu, musiałam znaleźć swojego sandała, którego porwał jeden ze szczeniaków, jakie łaziły po campingu. Byłam pewna, że jeśli w ogóle go znajdę, to w strzępach. Na szczęście jednak był w stanie nienaruszonym.
Koszmarny upał. 44st. sprawiły, że niemożliwe ciężko się jechało, mieliśmy absolutnie wszystkiego dość, a M. dodatkowo zdobywał BIGa w tym upale. Ja w tym czasie pojechałam prosto do Belgradu

Beograd© Carmelliana
Zanim dojechałam na Plac Rewolucji,gdzie miał dojechać M., przejechałam kawał tego wielkiego miasta, które okazało się dodatkowo brzydkie, ale może dlatego, że byłam zmęczona i chciałam już być na Placu. Dość długo czekałam na M. i zaczynałam się już niepokoić, a czas umilały mi lekkie mdłości żołądka ;) Kiedy wreszcie przyjechał M. wyglądał źle (chybaśmy się nabawili porządnego przegrzania) a przed nami była jeszcze najgorsza część każdego z dni, czyli szukanie campingu.
Ulica na której się znajdował, była na końcu miasta. Na jedynej tabliczce informującej o campingu nie dostrzegliśmy po ciemku strzałki i błądziliśmy w tę i z powrotem, póki kogoś nie spotkaliśmy i nie powiedział nam o strzałce. Rzeczywiście, rano ją zauważyliśmy.
Kiedy wjechaliśmy na teren campingu panowie z recepcji zaczęli na nas krzyczeć i gwizdać, żebyśmy się zatrzymali. A my tylko się wtoczyliśmy na rowerach, żeby dojechać do ściany recepcji i oprzeć rowery… pan podszedł i oznajmił, że „kemping full”. Miejsca było dość, ale nie mieliśmy ochoty się z nim kłócić. Bungalow? Yes. No to bungalow, który nas dzisiaj bardziej urządzał. Tak nam się wydawało.
Szybko się jednak okazało, że w domku jest tak duszno i gorąco, że nie da się w nim spać, a otwarte okna i drzwi skutkują nalotem komarów, w związku z czym nie mogliśmy spać z duchoty, odganiając się wciąż od komarów.
W końcu w nocy rozbiliśmy namiot i w nim spaliśmy. Aż dziwne, że facet nam nie kazał dopłacać za rozbicie. Czując się źle po tym dniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku i przy okazji skorzystać z możliwości i obejrzeć Belgrad.
Zanim jednak mogłam w nocy wejść do namiotu, musiałam znaleźć swojego sandała, którego porwał jeden ze szczeniaków, jakie łaziły po campingu. Byłam pewna, że jeśli w ogóle go znajdę, to w strzępach. Na szczęście jednak był w stanie nienaruszonym.
Veliko Gradište
Środa, 24 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 122.01km
- Czas: 05:49
- VAVG 20.98km/h
- VMAX 49.90km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 1882kcal
- Podjazdy: 692m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Tekija - Dobra - Veliko Gradište
max climb 8%
Pierwszy dzień w Serbii robi na nas oszołamiające wrażenie. Jest przepięknie i aż się pokusiliśmy się na stwierdzenie, że Serbia podoba nam się bardziej od Rumunii. Oj, my głupki ;)
Może południowa Serbia tak, ale dalsza trasa na północ mocno zweryfikuje nasze pochopne stwierdzenie.




Gdy rozbijamy się pod okrągłą altanką, aby coś zjeść, ludzie którzy mieszkali niżej, nad brzegiem Dunaju, częstują nas pysznym mięsem z grilla, pomidorami i domowym chlebem, oraz wołają, abyśmy zeszli do nich na kawę. Mimo, że czas nas trochę gonił, nie mogliśmy odmówić. Chwilę z nimi rozmawiamy, aż troje z nich wstaje i idzie sobie. Grzecznie się z nami pożegnali i poszli. Dziwne to było bardzo ;) ale nam na rękę, dopiliśmy szybko kawę, wpisaliśmy się do zeszytu dla gości, który założyli właśnie dla takich jak my ;) i ruszyliśmy dalej, ostatni raz mając rzeczywistą przyjemność z obcowania z Serbami.

Po drodze jeszcze Twierdza Dunajska. Świetna.




A przy drodze rosną brzoskwinie i morele. Na jednym z podjazdów będą mi bardzo umilały wjazd :) takie chrupanie przydrożnych owoców na podjeździe jest super;)
Wieczorem camping w Veliko Gradište, rozbijamy się nieopatrznie pod latarnią, więc w namiocie jest jasno jak w dzień, a komary naokoło gryzą jak szalone.
Camping jest ogromny, pełen porzuconych przyczep – karawanów. Brzydko bardzo.
max climb 8%
Pierwszy dzień w Serbii robi na nas oszołamiające wrażenie. Jest przepięknie i aż się pokusiliśmy się na stwierdzenie, że Serbia podoba nam się bardziej od Rumunii. Oj, my głupki ;)
Może południowa Serbia tak, ale dalsza trasa na północ mocno zweryfikuje nasze pochopne stwierdzenie.

Serbia© Carmelliana

Dunaj© Carmelliana

brzydal ;)© Carmelliana

Danube© Carmelliana
Gdy rozbijamy się pod okrągłą altanką, aby coś zjeść, ludzie którzy mieszkali niżej, nad brzegiem Dunaju, częstują nas pysznym mięsem z grilla, pomidorami i domowym chlebem, oraz wołają, abyśmy zeszli do nich na kawę. Mimo, że czas nas trochę gonił, nie mogliśmy odmówić. Chwilę z nimi rozmawiamy, aż troje z nich wstaje i idzie sobie. Grzecznie się z nami pożegnali i poszli. Dziwne to było bardzo ;) ale nam na rękę, dopiliśmy szybko kawę, wpisaliśmy się do zeszytu dla gości, który założyli właśnie dla takich jak my ;) i ruszyliśmy dalej, ostatni raz mając rzeczywistą przyjemność z obcowania z Serbami.

Serbowie© Carmelliana
Po drodze jeszcze Twierdza Dunajska. Świetna.

twierdza dunajska© Carmelliana

twierdza© Carmelliana

wspin ;)© Carmelliana

wspin po twierdzy ;)© Carmelliana
A przy drodze rosną brzoskwinie i morele. Na jednym z podjazdów będą mi bardzo umilały wjazd :) takie chrupanie przydrożnych owoców na podjeździe jest super;)
Wieczorem camping w Veliko Gradište, rozbijamy się nieopatrznie pod latarnią, więc w namiocie jest jasno jak w dzień, a komary naokoło gryzą jak szalone.
Camping jest ogromny, pełen porzuconych przyczep – karawanów. Brzydko bardzo.
Tekija! ;)
Wtorek, 23 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 182.23km
- Czas: 08:23
- VAVG 21.74km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 2793kcal
- Podjazdy: 974m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Horezu - Tȃrgu Jiu - Drobeta Turnu Severin - Tekija (Srb)
Opuszczając Horezu mijamy tabory cyganów

Kiedy już wiem, że nie przepadam za zjazdami (trochę jestem zła na siebie, bo to dlatego, że się po prostu boję), trafia się dziś po prostu koszmarny.
Jest w remoncie, dziurawy, zakorkowany, więc nie dość, że zdenerwowana zjeżdżam, próbując jakoś wymijać auta i dziury, to jeszcze z dwóch stron w pewnym momencie wybiegają na mnie psy. Głupie kundle, jednego chyba przestraszył mój krzyk, który mi się wyrwał ze strachu ;) byłam pewna, że mnie za chwilę ugryzie, wydaje mi się, że nawet zacisnęłam na krótką chwilę powieki i czekałam, aż mnie złapie za łydkę.
Drugi kundel też mnie obszczekał, ale dał mi spokój jak na niego krzyknęłam, bardzo brzydko mu wymyślając, co spodobało się robotnikom. Znają polskie przekleństwa? :P
Dojeżdżamy do Drobety Turnu Severin. Co za obrzydliwe miasto! Do tej pory miasta i miasteczka były w najgorszym razie po prostu przyjemne, wiejski urok wsi lub ładne miasta. A Drobeta to jakiś przemysłowy, ohydny i brudny koszmarek.
Jesteśmy zmęczeni i mamy nadzieję, że będzie prom. Niestety, chociaż jest sklep bezcłowy i port, promu nie ma. Jedziemy więc do granicy serbskiej rowerami. Serbowie na granicy tacy sobie, uprzejmością nie powalają. Może są zmęczeni. Później okaże się, że nadmiar uprzejmości po prostu nie leży w naturze większości Serbów.
Na mapie, która znajduje się niedaleko przejścia odkrywamy, że adres który mieliśmy za nazwę ulicy jest prawdopodobnie nazwą miasteczka, a nazwa miasteczka to prawdopodobnie nazwa województwa/powiatu/czy czegoś jeszcze, ale nie jest tym co trzeba. Jednak na mapie jest oznaczenie dla campingu w Tekiji.
Robi się już coraz ciemniej i niebawem jedziemy całkiem po ciemku. Tekiji nie ma i nie ma. Jest za to dużo parkingów, na których można się rozbić na dziko. Ja jednak, kiedy słyszę jakieś głosy gdzieś w oddali, trochę się boję (znowu jestem zła na siebie).
Docieramy jednak do Tekiji, a tam natykamy się na starszego pana, który mówi po angielsku i załatwia nam pokój u swoich znajomych.
Opuszczając Horezu mijamy tabory cyganów

Tabor cygański© Carmelliana
Kiedy już wiem, że nie przepadam za zjazdami (trochę jestem zła na siebie, bo to dlatego, że się po prostu boję), trafia się dziś po prostu koszmarny.
Jest w remoncie, dziurawy, zakorkowany, więc nie dość, że zdenerwowana zjeżdżam, próbując jakoś wymijać auta i dziury, to jeszcze z dwóch stron w pewnym momencie wybiegają na mnie psy. Głupie kundle, jednego chyba przestraszył mój krzyk, który mi się wyrwał ze strachu ;) byłam pewna, że mnie za chwilę ugryzie, wydaje mi się, że nawet zacisnęłam na krótką chwilę powieki i czekałam, aż mnie złapie za łydkę.
Drugi kundel też mnie obszczekał, ale dał mi spokój jak na niego krzyknęłam, bardzo brzydko mu wymyślając, co spodobało się robotnikom. Znają polskie przekleństwa? :P
Dojeżdżamy do Drobety Turnu Severin. Co za obrzydliwe miasto! Do tej pory miasta i miasteczka były w najgorszym razie po prostu przyjemne, wiejski urok wsi lub ładne miasta. A Drobeta to jakiś przemysłowy, ohydny i brudny koszmarek.
Jesteśmy zmęczeni i mamy nadzieję, że będzie prom. Niestety, chociaż jest sklep bezcłowy i port, promu nie ma. Jedziemy więc do granicy serbskiej rowerami. Serbowie na granicy tacy sobie, uprzejmością nie powalają. Może są zmęczeni. Później okaże się, że nadmiar uprzejmości po prostu nie leży w naturze większości Serbów.
Na mapie, która znajduje się niedaleko przejścia odkrywamy, że adres który mieliśmy za nazwę ulicy jest prawdopodobnie nazwą miasteczka, a nazwa miasteczka to prawdopodobnie nazwa województwa/powiatu/czy czegoś jeszcze, ale nie jest tym co trzeba. Jednak na mapie jest oznaczenie dla campingu w Tekiji.
Robi się już coraz ciemniej i niebawem jedziemy całkiem po ciemku. Tekiji nie ma i nie ma. Jest za to dużo parkingów, na których można się rozbić na dziko. Ja jednak, kiedy słyszę jakieś głosy gdzieś w oddali, trochę się boję (znowu jestem zła na siebie).
Docieramy jednak do Tekiji, a tam natykamy się na starszego pana, który mówi po angielsku i załatwia nam pokój u swoich znajomych.

łuk triumfalny ;)© Carmelliana
ów rów ;)
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 145.11km
- Czas: 06:56
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temp.: 32.0°C
- Kalorie: 2172kcal
- Podjazdy: 884m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Sibiu - Remnicu Vȃlcea - Bȃrlogu - Horezu
Rezygnujemy z Urdele z powodu prawdopodobnie bardzo złej drogi w remoncie/terenowej. Zyskujemy dzięki temu dodatkowy dzień, połapiemy się co prawda później, skąd ten dzień, ale okaże się on niezwykle potrzebny.
W drodze do Horezu świetny przełom Oltu

Podczas mozolnego wjeżdżania pod górę na bardzo ruchliwej drodze, jeden z mijających mnie tirów minął mnie zdecydowanie za blisko. Wystarczyło, że lekko skręciłam kierownicą, a koło poślizgnęło się na trawie. Ja trzymając dłonie na rogach, nie zdążyłam przenieść ich na klamki. Cały rower, razem ze mną, runął do rowu. Musiało to dość zabawnie wyglądać, bo udało mi się podczas tego spadania tak wymanewrować, że rower stanął w tym rowie, a ja stopami stałam na pochyłych ścianach rowu, nad rowerem :D
I chociaż nie było mi wtedy do śmiechu, to te moje akrobacje sprawiły, że zaczęło być ;) Trochę gorzej było z wypchnięciem roweru z rowu, bo rów był całkiem głęboki, ale jakoś mi się to udało, chociaż niestety nie obyło się bez zdjęcia sakw, i mogłam dalej jechać. Aczkolwiek nieco roztrzęsiona ;) trochę mnie ten zsuw do rowu przestraszył ;)
Rezygnujemy z Urdele z powodu prawdopodobnie bardzo złej drogi w remoncie/terenowej. Zyskujemy dzięki temu dodatkowy dzień, połapiemy się co prawda później, skąd ten dzień, ale okaże się on niezwykle potrzebny.
W drodze do Horezu świetny przełom Oltu

przełom Oltu© Carmelliana
Podczas mozolnego wjeżdżania pod górę na bardzo ruchliwej drodze, jeden z mijających mnie tirów minął mnie zdecydowanie za blisko. Wystarczyło, że lekko skręciłam kierownicą, a koło poślizgnęło się na trawie. Ja trzymając dłonie na rogach, nie zdążyłam przenieść ich na klamki. Cały rower, razem ze mną, runął do rowu. Musiało to dość zabawnie wyglądać, bo udało mi się podczas tego spadania tak wymanewrować, że rower stanął w tym rowie, a ja stopami stałam na pochyłych ścianach rowu, nad rowerem :D
I chociaż nie było mi wtedy do śmiechu, to te moje akrobacje sprawiły, że zaczęło być ;) Trochę gorzej było z wypchnięciem roweru z rowu, bo rów był całkiem głęboki, ale jakoś mi się to udało, chociaż niestety nie obyło się bez zdjęcia sakw, i mogłam dalej jechać. Aczkolwiek nieco roztrzęsiona ;) trochę mnie ten zsuw do rowu przestraszył ;)
dzień restowy - Cisnadioara
Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 3.66km
- Czas: 00:21
- VAVG 10.46km/h
- VMAX 30.70km/h
- Temp.: 38.0°C
- Kalorie: 56kcal
- Podjazdy: 66m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dzień restowy w Cisnadioarze. M. wrócił z BIGów trochę za późno na ruszanie, więc bez żalu zrobiliśmy sobie dzień odpoczynku ;)
Przeceniając swoje zdolności przyjmowania słońca, wystawiłam brzuch na opalanie.
Przez kolejne dni będzie mnie bolał dotyk bluzki, później ozdobią go pęcherze a do końca wyjazdu i dłużej będzie mi schodziła z niego skóra;)
W miasteczku kościółek (czy inny budynek tego pokroju)
,
który przy okazji zakupów obejrzeliśmy (no, nie tak przy okazji, strome schody wykluczały zajście do budlowii od niechcenia ;) )


Przeceniając swoje zdolności przyjmowania słońca, wystawiłam brzuch na opalanie.
Przez kolejne dni będzie mnie bolał dotyk bluzki, później ozdobią go pęcherze a do końca wyjazdu i dłużej będzie mi schodziła z niego skóra;)
W miasteczku kościółek (czy inny budynek tego pokroju)

domek© Carmelliana
który przy okazji zakupów obejrzeliśmy (no, nie tak przy okazji, strome schody wykluczały zajście do budlowii od niechcenia ;) )

wejscie© Carmelliana

panorama Cisnadioary© Carmelliana

cisnadioara© Carmelliana
Sibiu
Sobota, 20 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 115.51km
- Czas: 06:07
- VAVG 18.88km/h
- VMAX 44.90km/h
- Temp.: 32.0°C
- Kalorie: 1680kcal
- Podjazdy: 873m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Sighisoara - Mediaș - Sibiu
max climb 19%
Od rana oglądanie Sighisoary, a wieczorem Sibiu,
które przypomina Gdańsk i bardzo mi się podoba.
Przy zjeździe do campingu pod Sibiu po raz drugi wypadają na nas psy, którymi tak nas straszono przed podróżą do Rumunii. (pierwszy raz gdzieś w Suceavie)
Wtedy poskutkowało zatrzymanie się, więc i teraz to zrobiłam. Psy przestały biec za mną, tylko już stały i szczekały.
Bardzo się ich boję, więc zaraz schodzę z roweru i go prowadzę.
A gdzieś na trasie:) :
[
max climb 19%
Od rana oglądanie Sighisoary, a wieczorem Sibiu,

Sibiu© Carmelliana
które przypomina Gdańsk i bardzo mi się podoba.
Przy zjeździe do campingu pod Sibiu po raz drugi wypadają na nas psy, którymi tak nas straszono przed podróżą do Rumunii. (pierwszy raz gdzieś w Suceavie)
Wtedy poskutkowało zatrzymanie się, więc i teraz to zrobiłam. Psy przestały biec za mną, tylko już stały i szczekały.
Bardzo się ich boję, więc zaraz schodzę z roweru i go prowadzę.
A gdzieś na trasie:) :
[

The Master Card ;)© Carmelliana
Sighisoara
Piątek, 19 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 130.12km
- Czas: 06:06
- VAVG 21.33km/h
- VMAX 45.40km/h
- Temp.: 35.0°C
- Kalorie: 1973kcal
- Podjazdy: 636m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Brașov - Sighisoara
W Sighisoarze na campingu Polacy. Dostaliśmy od nich wino. Bardzo sympatyczne chłopaki, tylko co myśmy z tym winem mieli zrobić? Rano trzeba wstawać i kręcić dalej ;) a zdobywać górek w upale, niewyspani, albo może nawet na kacu, nie mamy ochoty. Musieliśmy więc oddać rano wino innym Polakom (potajemnie, kiedy tamci już wyjechali ;) ) ;).
W Sighisoarze na campingu Polacy. Dostaliśmy od nich wino. Bardzo sympatyczne chłopaki, tylko co myśmy z tym winem mieli zrobić? Rano trzeba wstawać i kręcić dalej ;) a zdobywać górek w upale, niewyspani, albo może nawet na kacu, nie mamy ochoty. Musieliśmy więc oddać rano wino innym Polakom (potajemnie, kiedy tamci już wyjechali ;) ) ;).

Sighisoara© Carmelliana
dzień restowy - Bran, Rașnov
Czwartek, 18 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 87.57km
- Czas: 04:20
- VAVG 20.21km/h
- VMAX 41.10km/h
- Temp.: 28.0°C
- Kalorie: 1287kcal
- Podjazdy: 559m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś dzień restowy.
M. skoczył zdobyć dwa BIGi, a ja w tym czasie rzuciłam okiem na Bran
(nic szczególnego)
Wracając z Branu znowu dookoła góry. Fantastycznie.
oraz na Rașnov
. Zamek nawet niezły, ale bez szaleństw. 


Trochę mnie pobolewa lewe kolano, smaruję więc je „słoniową” maścią. Chyba jestem słoniem, bo nic mi się nie dzieje po tej maści ;) Trochę pali, ale nic nie do zniesienia. Nawet przyjemnie :P
M. skoczył zdobyć dwa BIGi, a ja w tym czasie rzuciłam okiem na Bran

Bran© Carmelliana
Wracając z Branu znowu dookoła góry. Fantastycznie.

Góry - Bran - Rasnov© Carmelliana
oraz na Rașnov

Rasnov© Carmelliana

zamek w Rasnovie© Carmelliana

Rasnov z bliska© Carmelliana

Panorama Rasnova© Carmelliana
Trochę mnie pobolewa lewe kolano, smaruję więc je „słoniową” maścią. Chyba jestem słoniem, bo nic mi się nie dzieje po tej maści ;) Trochę pali, ale nic nie do zniesienia. Nawet przyjemnie :P
Brașov
Środa, 17 sierpnia 2011 | dodano:30.08.2011 Kategoria Wyprawy i Wylewy ;)
- DST: 130.35km
- Czas: 06:04
- VAVG 21.49km/h
- VMAX 42.50km/h
- Temp.: 30.0°C
- Kalorie: 1919kcal
- Podjazdy: 531m
- Sprzęt: Rower Czarny
- Aktywność: Jazda na rowerze
Cȃrța - Baile Tușnad - Brașov
max climb 6%
Docieramy do Brașova. Camping na końcu miasta, wydwało się, że będzie drogi, ale cena jak zwykle mile nas zaskoczyła.
max climb 6%
Docieramy do Brașova. Camping na końcu miasta, wydwało się, że będzie drogi, ale cena jak zwykle mile nas zaskoczyła.